Lato roku 1939 było we Francji szczególnie piękne. Kulminacyjnym punktem okresu wakacyjnego były obchody Święta Narodowego w Paryżu. 14 lipca Francuzi z dumą podziwiali defiladę wojska z dumą prezentującego się na Polach Elizejskich. Na widok lśniących w zbrojach kirasjerów, wojsk z kolonii afrykańskich czy kolumny czołgów Renault R-35 Francuzów rozpierała duma. Niecały rok wcześniej premier Édouard Daladier podpisał w Monachium układ oddalający widmo wyniszczającej wojny. Teraz nikt nie zamierzał umierać za Gdańsk. Wszyscy byli przekonani, że dla uspokojenia kolejnej napiętej sytuacji międzynarodowej, tym razem wokół niemieckiego korytarza w Polsce, zajęty poważnym rozłamem politycznym w kraju premier Daladier zgodzi się na kolejne ustępstwa wobec Hitlera.
Większości Francuzów nie interesowało, czy Polska, której przez 123 lata nie było na mapie Europy, będzie miała dostęp do Morza Bałtyckiego. Dla środowisk konserwatywnych, przedsiębiorców, bankierów czy korpusu oficerskiego znacznie poważniejszym zagrożeniem niż Hitler czy Mussolini wydawał się Front Ludowy Léona Bluma – utworzona po VII Kongresie Kominternu koalicja francuskich komunistów, socjalistów i socjaldemokratów, w której po 1935 r. roiło się od wszelkiej maści lewackich radykałów. Dla francuskich elit prawdziwym powodem do niepokoju było wspomnienie przemarszu ulicami Paryża 400-tysięcznej manifestacji zaledwie trzy lata wcześniej, 24 maja 1936 r. Jeszcze w uszach dźwięczał im okrzyk wydobywany z setek tysięcy robotniczych gardeł: „Vive la Commune". Francja dopiero uchroniła się przed wojną domową, więc większość obywateli uważała Hitlera i jego groźby pod adresem Polski jako sprawy bezpośrednio ich niedotyczące.
Środowiska prawicowe i centrowe coraz bardziej niepokoiło, że Front Ludowy sprawował już niepodzielną władzę. Wierzono, że Francja wpada w szpony sowieckiej V kolumny. Minister wojny marszałek Francji Philippe Pétain, sprawujący od 1934 funkcję ministra wojny, teraz został zastąpiony rusofilem Louisem Félixem Maurinem, którego strategia wojenna okaże się wkrótce podręcznikowym przepisem na militarny upadek Francji.
Najgorszy z ministrów
Maurin nie dostrzegał wartości ofensywnej broni pancernej. Był zwolennikiem ograniczonej reakcji militarnej wobec Niemców, kiedy ci, łamiąc postanowienia traktatu wersalskiego, zaczęli w marcu 1936 r. zaludniać Nadrenię i rozmieszczać wojska wzdłuż granicy z Francją. Wierzył, że jedyną demonstracją sprzeciwu powinna być ograniczona mobilizacja, za którą jednak nie poszły żadne poważne dalsze kroki militarne. Był przekonany, że jedynie wojskowy pakt ze Stalinem z 1936 r. może realnie zapewnić Francji wojskową pomoc. Myślał zatem w kategoriach I wojny światowej, nieustannie wierząc, że kolejna wojna będzie znowu pozycyjną, a jedyną metodą zmniejszenia niemieckiej potencji będzie podział ich koncentracji na dwa fronty – wschodni i zachodni. Podkreślał, że nie pozwoli na kolejne Verdun. Potworne warunki okopowe miały teraz zastąpić bezpieczne, wygodne i doskonale zaopatrzone bunkry umocnień Linii Maginota.
Maurin naiwnie wierzył, że Hitler et consortes to ludzie honoru, przestrzegający ustalonych reguł prawa międzynarodowego. Nie potrafił zrozumieć cynizmu tego bezlitosnego Austriaka, który traktował przemoc jako główne narzędzie do realizacji swojego nadrzędnego celu – stworzenia Europy pod przywództwem Niemców. Maurin był tak naiwny, że kiedy ktoś próbował mu choćby sugerować, że Niemcy, podobnie jak podczas I wojny światowej, zlekceważą neutralność Belgii, a tym razem także i Holandii oraz Luksemburga, wpadał w szał. „Ależ panowie, trochę szacunku dla europejskich wartości – krzyczał. – Przecież Niemcy to cywilizowany naród!".