Sfingowany nagrobek dziadka
Siłą rzeczy, znacznie trudniej znaleźć przypadki Arabów takich jak Helmy – tych, którzy wyciągali Żydów z ogarniętej wojną, okupowanej Europy. I tu zdarzają się jednak spektakularne historie: choćby losy Wielkiego Muftiego Paryża, Si Kaddoura Benghabrita (w literackim arabskim: Sidi Abdelkadira Ben Gabrita). Jeżeli Wielki Mufti Jerozolimy, Muhammad Amin al-Husajni zasłynął jako sojusznik Hitlera, Benghabrit był jego przeciwieństwem.
Ten urodzony w 1868 r. (prawdopodobnie w Algierii) dostojnik przez pierwsze 50 lat życia rozgrywał wyjątkowo skomplikowaną grę: występował półoficjalnie jako dyplomata (m.in. doprowadził do porozumienia w sprawie granicy między francuską Algierią a Marokiem), a na dodatek stopniowo stawał się coraz popularniejszym po obu stronach Morza Śródziemnego duchownym. Gdy w latach 20. rząd francuski postanowił wybudować w Paryżu, raptem kilka ulic od katedry Notre Dame, Wielki Meczet – mający upamiętniać 100 tysięcy algierskich muzułmanów, którzy zginęli na frontach I wojny światowej w służbie Francji – opiekę nad projektem, a potem nad świątynią, powierzono właśnie Benghabritowi. Pełnił ją aż do śmierci w 1954 r.
Rola, jaką pełnił Wielki Meczet w czasach Holokaustu, zaczęła wychodzić na jaw długo po wojnie. Jednym z najważniejszych źródeł były początkowo relacje Alberta Assoulline’a, Żyda pochodzącego z Afryki Północnej, który w trakcie działań wojennych znalazł się w jednym z niemieckich obozów jenieckich w Europie. Assouline uciekł zza drutów w towarzystwie algierskiego jeńca o nazwisku Yassa Rabah. To właśnie Rabah, dzięki koneksjom w społeczności paryskich Algierczyków, miał zaprowadzić Assouline’a do Wielkiego Meczetu. „Nie mniej niż 1732 członków ruchu oporu znalazło schronienie w tamtejszych podziemiach” – pisał w artykule opublikowanym w 1983 r. na łamach magazynu weteranów II wojny światowej „Almanach du Combattant” Assouline. „Byli tam muzułmanie, ale też chrześcijanie i Żydzi. Ci ostatni byli najbardziej liczni”. Metaforycznie autor opisuje meczet jako Dworzec Centralny Podziemnych Kolei Francuskich Żydów.
Problem polegał na tym, że długo nie znalazł się inny świadek tego podziemnego alternatywnego świata, z czasem zaczęto więc kwestionować kolejne szczegóły tej relacji. Z drugiej strony trudno było przeczyć, że paryski meczet odegrał jakąś rolę w historii ocalałych z Holokaustu. Wyjaśnień nie brakowało: Wielki Mufti musiał zdawać sobie sprawę z ryzyka, tym bardziej że kryjówka bojowników i uchodźców kilkakrotnie była bliska dekonspiracji – np. gdy kontrolujący świątynię Niemcy wyczuli dym papierosowy i przypominając sobie, że islam zakazuje takich używek, zaczęli przeszukiwać cały kompleks. Ludzie kryjący się w podziemiach mieli się wówczas salwować ucieczką przez kanały ściekowe, którymi meczet był połączony z sąsiednimi budynkami.
Dziś sprawa wydaje się nieco bardziej jasna: Benghabrit bezpośrednio lub pośrednio uratował życie i umożliwił ucieczkę z Francji grupie od 100 do 500 Żydów. Relacje Assouline’a zasadniczo pokrywają się z prawdą – poza liczbami, które nawet dzisiejsi zarządcy Wielkiego Meczetu i piastuni jego historii uważają za znacznie przesadzone. Inna sprawa, że choć w kryptach świątyni nie koczowały setki partyzantów czy Żydów, to prześladowani mogli tam liczyć na pomoc. Wyrazistym przypadkiem mogła być historia znanego nad Sekwaną pieśniarza, Salima (Simona) Halaliego – prekursora specyficznego, popularnego w Algierii i Francji gatunku rai, mieszanki popu i tradycyjnej muzyki beduińskiej – jednocześnie ocalałego z Holokaustu. Halali w czasie wojny trafił do Wielkiego Meczetu, gdzie podwładni Benghabrita wystawili mu fałszywe dokumenty poświadczające jego muzułmańskie korzenie. Ba, Wielki Mufti posunął się do tego, że na przyświątynnym cmentarzu postawił nagrobek rzekomego muzułmańskiego dziadka Halalego. O ironio, historia ta wyszła na jaw dopiero po śmierci pieśniarza w 2005 r.
Holokaust, Hiroszima, amerykański rasizm
„Od dzieciństwa byliśmy uczeni, że Holokaust to wielkie kłamstwo” – tak podsumowywał dyskusję o Zagładzie kilkanaście lat temu redaktor naczelny egipskiego dziennika rządowego „Al-Liwaa Al-Islami”, Muhammad al-Zurqani. On sam zresztą był autorem tekstów dowodzących, że całą historię zmyślili syjoniści, aby pozyskać sympatię świata, nade wszystko zaś usprawiedliwić krzywdy wyrządzone Arabom i uzasadnić współczesną politykę.