Pogromcom Niemiec łatwiej było podołać frustracji, gdy całą winą obarczyli przegranych. A skoro była wina, domagano się kary. Dlatego Lloyd George wygrał wybory w 1918 r., obiecując Brytyjczykom... powieszenie Wilhelma II. Rzecz zdawała się przesądzona, gdyż zemsty łaknęły także Francja i Włochy. Ale jako że sprzymierzeńcy nie byli barbarzyńcami, zamierzali wieszać kajzera po uczciwym procesie, co trochę komplikowało zadanie. Choćby Hohenzollern był najdzikszym potworem, akt oskarżenia wymagał podstawy prawnej, tymczasem alianci chcieli skazać cesarza za wywołanie wojny, na co nie istniał żaden paragraf.
Decydowanie o wojnie było (a wyłączywszy hipokryzję, pozostaje nadal) kluczową prerogatywą suwerenności, podległą wyłącznej jurysdykcji Boga i historii. Podważanie tej zasady było główną przyczyną nieufności Stanów Zjednoczonych wobec Ligi Narodów, nawet wewnątrz administracji Wilsona. Stąd pomysł torpedował jego własny sekretarz stanu, godząc się warunkowo na proces polityczny, ale nie kryminalny, jak chcieli alianci.
Nie było również pewności, czy proces nie gwałci immunitetu głowy państwa ani czy immunitet obejmuje kajzera po abdykacji. Dotąd nie znano wypadku, by władcę sądziły obce mocarstwa. Bywało, że ten czy ów król stracił głowę z woli poddanych, lecz zagraniczna jurysdykcja nie objęła dotąd żadnego. Nawet więzienie Napoleona na św. Helenie było decyzją polityczno-wojskową, a nie sądową i prawną.
Nadto sprawa byłaby prostsza, gdyby Wilhelm II był tyranem. Tymczasem jedyny despota – car Rosji – walczył po stronie aliantów. W demokracji zaś odpowiedzialność rozprasza się między głową państwa, konstytucją, rządem i parlamentem, nie wyłączając instytucji i dowódców wojskowych. Sami alianci nie mieli pojęcia, za jakie zbrodnie odpowiada wyłącznie Wilhelm.
Nawał wątpliwości sprawił, że od sprawy zdystansowały się środowiska prawnicze, dlatego z musu zastąpili ich politycy, zmieniając akt oskarżenia w dzieło Frankensteina, pozszywane z różnych traktatów, a głównie wypełnione chęcią sprostania oczekiwaniom wyborców. Nad wszystkim ciążyła presja licznych jeszcze koronowanych głów, w większości blisko spokrewnionych z Hohenzollernem, oraz obawy Kościoła katolickiego, który wolałby wojnę puścić w niepamięć.