Zaświadczam niniejszym, że ja i tylko ja biorę na siebie polityczną, moralną oraz dziejową odpowiedzialność za wszystko, co się wydarzyło. Jeśli faszyzm był organizacją przestępczą, to odpowiedzialność spoczywa na mnie – mówił w 1944 r. Benito Mussolini. Dyktator zdawał sobie sprawę z tego, że wojna skończy się totalną klęską państw Osi oraz osądzeniem ich przywódców. Umowa o kapitulacji Włoch z września 1943 r. wyraźnie przewidywała, że Duce zostanie zachowany przy życiu i wydany wojskom amerykańskim gen. Marka Clarka na potrzeby procesu. – Już widzę przed oczyma proces, który urządzą dla mnie w Madison Square Garden, z ludźmi spoglądającymi na mnie z trybun niczym na bestię w klatce. Ale nie, lepiej będzie zginąć z uniesionym orężem. Tylko taki koniec będzie godny mojego istnienia – żartował sobie Mussolini w marcu 1945 r.
Kilka tygodni później, 28 kwietnia 1945 r., zwłoki twórcy faszyzmu leżały pod stacją benzynową na Piazzale Loreto w centrum Mediolanu. Wściekły motłoch długo bił je, kopał, deptał i opluwał. Być może ci sami ludzie jeszcze cztery dni wcześniej entuzjastycznie oklaskiwali Mussoliniego. W ostatnich dniach wojny zebrali się jednak na odwagę, by pokazać, że są antyfaszystami. Zwłoki Duce następnie powieszono głową w dół z daszku stacji benzynowej. Obok niego wisiało dwóch niezidentyfikowanych faszystów, a także sekretarz Republikańskiej Partii Faszystowskiej Alessandro Pavolini i Nicola Bombacci, twórca polityki społecznej Republiki Salo i zarazem... założyciel Komunistycznej Partii Włoch (przed rozstrzelaniem krzyknął: „Niech żyje socjalizm!"). Powieszono tam również zwłoki Claretty Petacci, długoletniej kochanki Mussoliniego. Jeden z obecnych w tłumie księży zlitował się nad nią i spiął jej agrafkami krawędzie spódnicy – wcześniej zauważył, że Claretta nie miała na sobie bielizny. Na Piazzale Loreto tego dnia przywieziono również Achille Starace, faszystowskiego prominenta z lat 30., który jednak od 1939 r. pozostawał poza polityką i był w niełasce u Duce. „Dzielni antyfaszystowscy partyzanci" zgarnęli go rano z ulicy, gdzie jak co dzień oddawał się joggingowi. Gdy Starace zobaczył zwłoki Mussoliniego, oddał im hołd i wezwał partyzantów, by skończyli ten żenujący spektakl i go zastrzelili. Rozległy się strzały, a Starace dołączył do swojego dawnego wodza.
Hitler i Mussolini podczas przejazdu ulicami Monachium, 28 września 1938 r.
Zdjęcia z Piazzale Loreto szybko obiegły świat. Brytyjski premier Winston Churchill na wieść o śmierci Mussoliniego zareagował okrzykiem: „Ha! Nie żyje ta krwawa bestia!". Stalin i Pius XII byli bardziej powściągliwi – niezależnie od siebie przyznali, że Mussolini był człowiekiem wielkiego formatu i że jego egzekucja to smutny epizod.
Od uwielbienia po lincz
– Gdybym był Włochem, nosiłbym czarną koszulę. W pełni popieram faszyzm we Włoszech – mówił w latach 20. Winston Churchill. Nazywał wówczas Mussoliniego „rzymskim geniuszem". Nie był jedynym, który wyrażał uwielbienie dla włoskiego dyktatora. Do fanów Duce należały tak wielkie umysły, jak Thomas Edison czy Mahatma Gandhi. Mussolini przez pierwsze 15 lat rządów cieszył się autentycznym uwielbieniem Włochów. Rodacy cenili go za jego politykę gospodarczą, programy socjalne, budowę nowoczesnych osiedli i autostrad, eliminację mafii, zakończenie konfliktu ze Stolicą Apostolską, uporządkowanie Forum Romanum i podbój Etiopii. To poparcie zaczęło maleć wraz z zaangażowaniem Włoch w hiszpańską wojnę domową, ustawami rasistowskimi i zacieśnianiem sojuszu z Hitlerem, a po klęskach wojennych z lat 1940–1943 załamało się.