Władimir Żyrinowski, ojciec chrzestny Kremla

Gdy rosyjska armia zaczynała grzęznąć na przedmieściach Kijowa, w jednym z moskiewskich szpitali zmarł jeden ze złych duchów Rosji. Władimir Żyrinowski przez trzy dekady szczuł Rosjan na resztę świata i bezpardonowo żerował na ich frustracjach. Nawet za rządów Putina utrzymał się na świeczniku, stając się nieformalną tubą Kremla i głosząc to, czego dygnitarzom nie wypadało.

Publikacja: 01.06.2023 21:00

Władimir Żyrinowski (w środku), przywódca Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR) na placu Czer

Władimir Żyrinowski (w środku), przywódca Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR) na placu Czerwonym w Moskwie, 24 lipca 2021 r.

Foto: Natalia KOLESNIKOVA / AFP Natalia KOLESNIKOVA / AFP

Niektórzy z najgorszych antysemitów to Żydzi, nawet Hitler miał żydowskie korzenie” – na początku maja br. taką puentą miał podsumowywać swoje wywody na temat denazyfikacji Ukrainy i pochodzenia prezydenta Wołodymyra Zełenskiego szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow. Cóż, przewrotnie można powiedzieć, że czerpał z rodzimych doświadczeń.

„No już, nazywajcie mnie faszystą i porównujcie z Hitlerem. Im częściej to robicie, tym więcej głosów dostanę w następnych wyborach” – mawiał ćwierć wieku temu jeden z czołowych politycznych aliantów dzisiejszych gospodarzy Kremla Władimir Żyrinowski. Nie było epitetu, którego by nie usłyszał jeszcze w latach 90.: błazen, ekscentryk, skandalista, bufon, awanturnik, populista, demagog, faszysta, nazista, „rosyjski Hitler” – to tylko garść tych, które powtarzano najczęściej.

Czytaj więcej

Nie żyje Władimir Żyrinowski. Śmierć klowna Kremla

Według jego biografów z tamtych lat – Vladimira Solovyova i Eleny Klepikovej, pary dysydentów jeszcze z czasów ZSRR, którzy po latach pisali pierwsze książki poświęcone nowym elitom Rosji – nic jednak nie oddawało charakteru Żyrinowskiego tak, jak krążący wówczas żarcik. Oto na głównej arterii Odessy stoi dwóch wariatów. – Jestem Napoleonem! – krzyczy jeden. – Jestem Żyrinowski! – przekrzykuje go drugi. W końcu na miejscu pojawiają się milicjanci. Zgarniają pierwszego do psychuszki, ale drugiego zostawiają. Przecież nie można kogoś aresztować za wykrzykiwanie własnego nazwiska.

Megaloman czy nie, Żyrinowski przeszedł długą drogę z biednej nory w kazachskiej Ałma Acie aż do moskiewskich salonów. Gdy w marcu 1990 r. zniesiono art. 6 komunistycznej konstytucji, zakazujący działania innych partii poza komunistyczną, niemal następnego dnia powołał do życia pierwszą niekomunistyczną partię imperium: Liberalno-Demokratyczną Partię Rosji. Już sama nazwa mogła wywoływać dysonans poznawczy, ponieważ bardziej ultranacjonalistycznej formacji w oficjalnym obiegu politycznym w tym kraju nie było. I bardziej radykalnego lidera, który wygrażał rosyjskim Żydom i innym mniejszościom etnicznym, zapowiadał „ostatni marsz na południe” – czyli Rosję aż po brzegi Oceanu Indyjskiego i Morza Śródziemnego, marzyło mu się odzyskanie Alaski, wygrażał też reszcie globu. „Świat powinien się dwa razy zastanowić, zanim się nam sprzeciwi. No bo, czy ktoś naprawdę chce trzeciej wojny światowej?” – dopytywał w latach świetności. O zgrozo! Obecna agresja Rosji na Ukrainę wydaje się dopełnieniem politycznego testamentu Żyrinowskiego. Albo zebraniem ziarna, które tak skwapliwie siał przez lata.

Półprawdy, półcienie

Władimir Wolfowicz Żyrinowski urodził się w 1946 r. w ówczesnej stolicy Kazachstanu (Ałma Ata). Choć przez lata próbował temu zaprzeczać, to dziś wydaje się już jasne, że przyszedł na świat pod nazwiskiem Eidelstein, a jego ojciec był żydowskim prawnikiem z polskimi korzeniami, który schronił się w Azji Centralnej przed wojenną zawieruchą. Tam poznał Aleksandrę Pawłowną Żyrinowską, z domu Makarewą: niezbyt wykształcona oblubienica miała już piątkę dzieci z pierwszego małżeństwa, a gdy wychodziła za Wolfa Izaakowicza Eidelsteina, była podobno w piątym miesiącu ciąży. W przyszłości Władimir Wolfowicz, wraz z osiągnięciem pełnoletności, miał zacząć używać nazwiska pierwszego męża matki – było to tym prostsze, że jego ojciec zginął jeszcze w 1946 r. w wypadku samochodowym.

Solovyov i Klepikova lakonicznie prezentowali młode lata przyszłego skandalisty. Wyniki w nauce miał mizerne, ale nadrabiał w reżimowych organizacjach: był liderem szkolnej formacji pionierów, potem kierował Komsomołem. Na studia wyjechał do Moskwy, do ówczesnego Instytutu Języków Orientalnych (późniejszego Uniwersytetu Studiów Azjatyckich i Afrykańskich), gdzie zaczął z mozołem budować karierę turkologa. Nie bez wpadek – a to wygłoszony na uczelni referat o demokracjach Zachodu i Wschodu doprowadził do zablokowania jego wyjazdu do Turcji, a to, gdy już udało się przebłagać władze, Turcy wyrzucili go z kraju pod zarzutem szpiegostwa.

On sam prezentował swoją młodość jeszcze inaczej. „Dorastałem w świecie, w którym nie było ciepła: ani ze strony rodziców, ani przyjaciół czy nauczycieli. Czułem się, jakbym wciąż był w drodze, stale będąc obiektem krytyki – lamentował na kartach swojej autobiografii. – Zdawałem z najwyższymi ocenami. Ale wracałem do akademika i nie było nikogo, z kim mógłbym podzielić się radością, wypić szampana. Byłem całkiem sam” – opisywał.

Koniec studiów oznaczał wówczas pójście w kamasze: w przypadku Żyrinowskiego oznaczało to dwa lata służby na Kaukazie i dochrapanie się stopnia kapitana rezerwy. Mogło wypaść dłużej, ale zawarcie małżeństwa zwalniało od służby i otwierało drogę do powrotu do Moskwy. Po incydencie z tureckim kontrwywiadem nie miał już zbytnich szans na kontynuowanie kariery językoznawcy, wylewano go z kolejnych stanowisk, zapisał się więc na podyplomowe studia prawnicze. Najprawdopodobniej w 1983 r. dostał propozycję emigracji do Izraela, ale coś najwyraźniej poszło nie tak – nie dość, że nie wyjechał, to jeszcze pięć lat później był jednym z założycieli Szalom: żydowskiej organizacji o antysyjonistycznym charakterze. Co prawda Szalom nie zapisała się zbytnio w historii ZSRR czy Rosji, ale kolejne kilkanaście miesięcy pozwoliło Żyrinowskiemu ponownie spróbować sił w roli organizatora, a co ważniejsze – oratora. „Od 1988 do 1990 r. brał udział w szeregu politycznych wieców, co pozwalało mu szlifować retoryczne umiejętności” – piszą Solovyov i Klepikova. Umiejętności te miały mu się rychło przydać.

Kreml w cieniu Żyrinowskiego

„Rosyjska historia przyspieszyła, na początek niszcząc państwo, jakie znano, a potem demolując kariery lub wynosząc na szczyty poszczególne jednostki. Rosjanie mawiali potem, że dla nich każdy rok z tamtego okresu był niczym pięć lat w innych czasach” – wskazują biografowie „rosyjskiego Hitlera”. Uderzające dla nich jest również to, że specjalnie niewyróżniający się wcześniej aparatczyk nagle porwał się na stworzenie praktycznie pierwszej partii po zniesieniu monopolu KPZR. „Zrobił to ledwie dwa tygodnie po zmianie konstytucji. Dał swojej partii pierwszą nazwę, jaka przyszła mu do głowy, a wszystkie gazety, od »Prawdy« począwszy, stacje radiowe i telewizyjne, doniosły o tym bezprecedensowym wydarzeniu (...). Można by go uznać za pioniera systemu wielopartyjnego w Rosji”.

Pioniera, który raczej chciał zostać pogrobowcem tego systemu. Nie wiadomo, jakim cudem powstała LDPR – do stworzenia jej struktur potrzeba było pieniędzy, których wyszczekany, ale niezbyt doświadczony prawnik nie miał. Przez lata spekulowano, że mógł dostawać pieniądze od skrajnej prawicy w Niemczech czy Austrii, inni jeszcze wskazywali, że partię ufundował Saddam Husajn, z którym Żyrinowski często się w tamtych latach spotykał. Ale bardziej prawdopodobne mogły być teorie zakładające istnienie „rodzimych sponsorów” – czy to KGB chcącego mieć pod kontrolą rozmaite skrajne środowiska, które udałoby się Żyrinowskiemu przyciągnąć (tę koncepcję lansowali niektórzy dawni współpracownicy założyciela LDPR), czy też pierwszych oligarchów, którzy chcieli mieć w Dumie własne zaufane ugrupowanie.

Niewątpliwie nie było w pierwszej połowie lat 90. dobrego reportażu z dawnego imperium, w którym nie pojawiłby się Żyrinowski. „Stolica Rosji robiła wrażenie ośrodka demagogów, uzurpujących sobie prawa do carskiego tronu. Pierwszym z nich był Żyrinowski, bezczelny neofaszysta, który zdobył sześć milionów głosów – prawie 8 proc. elektoratu – kiedy w czerwcu 1991 r. stanął do wyścigu z Jelcynem i czterema innymi kandydatami na prezydenta” – wspominał David Remnick, późniejszy szef magazynu „New Yorker” w swojej książce „Grobowiec Lenina” – o schyłku ZSRR i narodzinach nowej Rosji.

„Tuż po zamachu stanu obserwowałem Żyrinowskiego na posiedzeniu parlamentu. W czasie przerwy wygłosił na kremlowskim korytarzu dwugodzinny monolog do grupki zafascynowanych deputowanych. Tak bardzo podniecał się i tak zapędzał w omawianiu swych imperialnych ambicji, że pryskał śliną na słuchaczy i kamery telewizyjne” – opisywał Remnick. Wywody były ciągiem obłędnych deklaracji: lider LDPR zapowiadał, że „zakopie radioaktywne odpady wzdłuż granicy z Litwą, ustawi tam wiatraki i będzie wwiewał radioaktywne obłoki na tamtą stronę”, a Litwini „wymrą albo przyczołgają się na kolanach”. W tej tyradzie armia Rosji znowu wjeżdża do Afganistanu, ale walczą tylko Tadżycy i Uzbecy, a Baszkirowie pójdą na Mongolię. Amerykanie zostaną pokonani w kosmosie. „Być może przyjdzie mi rozstrzelać sto tysięcy ludzi, ale pozostałe trzysta milionów będzie żyło w pokoju. Mam prawo rozstrzelać te sto tysięcy. Mam takie prawo jako prezydent” – cytował Żyrinowskiego Remnick.

Na wiecach brzmiało to już inaczej. „Kogo reprezentuję? Otóż zwykłego człeka. Nie ludzi ze świecznika, z elit. I nie tych z dna, więziennych klawiszy, pijaków i bezdomnych. Zwykłych sowieckich ludzi, których są miliony. Przychodzę stąd, skąd jesteście wy, z dołów. Ale jestem wystarczająco wykształcony, żeby wiedzieć, co jest grane” – grzmiał. W latach 90. to wystarczało, nie tylko w Rosji, ale w całej Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie eksperyment z demokracją – a więc także populizmem i polityczną szarlatanerią – dopiero się zaczynał. Żyrinowski wydawał się maszerować po sukces: trzeci w wyborach prezydenckich w 1991 r., dwa lata później poprowadził LDPR do wyjątkowego sukcesu: w wyborach parlamentarnych jego formacja zdobyła 23 proc. głosów, co czyniło ją właściwie drugą najsilniejszą partią w Dumie. Paliwem popularności i legitymacją „prawdziwego” reprezentanta narodu była kontrowersja i pogarda dla owych elit, które próbowały wlec Rosję w kierunku reform. Żyrinowski nie miał żadnych hamulców, by ją demonstrować – nawet w Polsce scena z telewizyjnej debaty, kiedy to lider LDPR chlusnął sokiem w twarz Borysa Niemcowa, stała się symbolem rosyjskiej polityki. Już za czasów Putina incydenty tego typu zdarzały się jeszcze częściej: w 2003 r. Żyrinowski szarpał się z ekonomistą Michaiłem Deljaginem, a dwa lata później opluł w Dumie innego deputowanego, co doprowadziło do gremialnej bijatyki. Do tego w 2008 r. zapozował na strzelnicy, strzelając do wizerunków swoich politycznych adwersarzy.

Ale złota era Żyrinowskiego zdecydowanie przypadła na jelcynowską dekadę. Nie tylko dlatego, że wtedy osiągał stosunkowo najlepsze wyniki wyborcze. Jego postawa i poglądy promieniowały na całą scenę polityczną. Uchwycił to dobitnie karykaturzysta francuskiego „Le Monde”, który narysował podium, a na nim Borysa Jelcyna. Jelcyn lękliwie, przez ramię spogląda na stojącego w cieniu podium Żyrinowskiego, jakby w oczekiwaniu podpowiedzi. A z ust tego drugiego wyłania się dymek z krótką poradą: „Udawaj, że mnie tu nie ma”. Były to też czasy brylowania w międzynarodowym towarzystwie, choćby Saddama Husajna czy Radovana Karadżicia.

Żyrinowski w cieniu Kremla

Włodzimierz Marciniak, autor monografii „Rozgrabione imperium”, widział w fenomenie lidera LDPR specyficzną ironię, z jaką Rosjanie odnosili się do życia. Tak, głosowali na niego sfrustrowani realiami kapitalizmu wyborcy. „Jednakże wielu głosowało na niego, żeby wyśmiać władzę, nie dlatego, że jest ona zła, ale tylko po to, żeby było jeszcze śmieszniej. Wyborcę Żyrinowskiego bawi to, że na szczytach władzy znajduje się osobnik, który opluwa innych, biesi się, ciąga kobiety za włosy i wylewa zawartość szklanki w twarz oponenta – pisał Marciniak. – Żyrinowski świadomie przybrał pozę błazeńskiego bohatera, żywcem wyjętego z programów satyrycznych, na którego głosują bohaterowie własnych życiowych humoresek”.

Poważniej polityczne pozycje LDPR opisywał Marcel H. van Herden w książce „Wojny Putina” skupiającej się już na epoce po Jelcynie. „Dla Jednej Rosji zarówno LDPR, jak i Partia Komunistyczna były przedstawicielkami skrajnie lewego skrzydła sceny politycznej, zaś swoje ugrupowanie władze partii stawiały na jej środku – oceniał. – Całość sprowadzała się wyłącznie do nazewnictwa. Zasiadający w Dumie posłowie »liberalno-demokratyczni« i »komunistyczni« wyznają zasadniczo tę samą ultranacjonalistyczną ideologię i tworzą w parlamencie blok skrajnie prawicowy”.

I coś jest na rzeczy, bo Żyrinowski miał też – podobnie jak skrajna prawica w innych krajach, w tym w Polsce – siłę przyciągania wszelkich prawicowych ekstremów. Nie bał się porównań do Hitlera, wydawał się wręcz uważać tę postać za komiksowy archetyp zła, podobnie jak symbolikę swastyki – a skoro komiksowy, to i nie całkiem poważny. To przyciągało w jego orbitę rozmaitych politycznych ekstremistów, jak choćby równie ekscentrycznego pisarza i neonazistę Eduarda Limonowa oraz jego otwarcie faszystowską Partię Narodowo-Bolszewicką (zdelegalizowana w 2005 r.). Żaden jednak ekscentryk nie wytrzyma długo towarzystwa drugiego ekscentryka, dlatego w dezorganizacji skrajnej prawicy Żyrinowski był nieoceniony.

I wiedział, kiedy jego czas dobiega końca. Już w 2000 r., gdy wyznaczony przez ustępującego Jelcyna na tymczasowego prezydenta Władimir Putin ruszył po prezydenturę po raz pierwszy, lider LDPR nie miał złudzeń. „Walczyłbym jak lew, gdybym miał jakąkolwiek szansę” – podsumował „rywalizację” wyborczą Żyrinowski, jak odnotował jego komentarz niemiecki historyk i politolog Boris Reitschuster w swojej biografii Putina. Wiedział, że Kreml nie ma zamiaru dopuścić nawet do drugiej tury. „Czego jeszcze Putinowi brak do większości absolutnej, to doliczą mu dzisiejszego wieczoru” – zapowiadał. I oczywiście miał rację.

Ale ten brak złudzeń oznaczał również pragmatyzm. W wyborach prezydenckich 2000 r. Żyrinowski uzyskał zaledwie 2,7 proc. głosów – tak słabego wyniku nie miał nigdy wcześniej, ale i nigdy później. Najprawdopodobniej lider LDPR złożył jakąś deklarację lojalności wobec Kremla, zresztą – jak już wspomniano wyżej – lapidarna i bezczelna inna twarz rosyjskiego imperializmu była potrzebna tam, gdzie Putin i jego współpracownicy chcieli zachować maskę „mężów stanu” i polityków umiarkowanych, którzy trzymają na wodzy nacjonalistyczne demony.

Taki układ wydawał się działać przy obopólnych korzyściach. W 2003 r. LDPR uzyskuje 11,5 proc. głosów w wyborach do Dumy. Rok później Żyrinowski rezygnuje z kandydowania, podsuwając kandydaturę jednego z partyjnych aparatczyków, który karierę robił wcześniej w jednym z dystryktów pod Rostowem – i ostatecznie wylądował na szarym końcu listy kandydatów, z 2 proc. poparcia. Za to w 2007 r. LDPR powiększa liczbę posiadanych miejsc w Dumie, a w wyborach prezydenckich Żyrinowski dostaje 9,4 proc. głosów. W 2011 r. partia cieszy się 11,7 proc. głosów, na Dalekim Wschodzie głosuje na nią co piąty wyborca. W 2012 r. jej lider dostaje 6,2 proc. głosów w wyborach prezydenckich. W Dumie A.D. 2016 „liberalni demokraci” są siłą wagowo odpowiadającą komunistom, z 13-proc. poparciem. W 2018 r. Żyrinowski wciąż może liczyć na niemal 6 proc. głosów w wyborach prezydenckich.

Ta wyliczanka dowodzi jednego: „rosyjski Hitler” był przez ostatnie 30 lat trwałą częścią rosyjskiej sceny politycznej, nawet mimo że duopol dwóch putinowskich partii – Jednej Rosji i Innej Rosji – miał w pełni zaspakajać potrzebę Rosjan posiadania partii „rządzącej” i partii „opozycyjnej”. W tym układzie Żyrinowski po prostu służył do wprowadzania zamętu na tyłach raczkującej opozycji: wystarczy obejrzeć widniejącą wciąż na YouTubie 40-minutową debatę rywali Putina w wyborach prezydenckich w 2018 r. (sam Putin, rzecz jasna, nie pofatygował się na nią), by zorientować się, że rolą Żyrinowskiego pozostawało jedynie wywołać awanturę, by uczestnicy debaty wrzaskliwie się przekrzykiwali. Przy takiej dramaturgii nie pozostawało nic lepszego niż wyemitować ten materiał w porze największej oglądalności: opozycja kompromitowała się sama, a chyba nie przypadkiem Żyrinowski zabrał głos niemal na samym wstępie. Jeszcze ktoś zdążyłby powiedzieć coś merytorycznego.

Wynagradzano mu to kolejnymi stanowiskami w Dumie, aż po wiceprzewodniczącego parlamentu, oraz partyjnymi synekurami w co bardziej odległych miastach dla członków LDPR. W 2019 r. Władimir Putin osobiście pogratulował liderowi z okazji 30-lecia istnienia jego partii. „Stała się prawdziwą siłą w życiu politycznym Rosji – ocenił formację Putin. – Możemy się spierać co do tego, jak osiągać pewne rezultaty czy zakładane cele, ale wiem, że szczerze chcecie, aby w tym kraju wszystkim żyło się lepiej, aby kraj był silniejszy, bardziej ufał we własne siły, a ludzie cieszyli się większym komfortem” – perorował prezydent. I była to pochwała za lata dobrej służby: Żyrinowski od dwóch dekad jest już znacznie mniej wygadany w krytyce moskiewskich decydentów, a gdy nadchodzi potrzeba – lojalnie i konsekwentnie głosuje tak, jak należy. Poparł zmiany w konstytucji, które dały Putinowi możliwość sprawowania władzy właściwie aż do 2036 r., zaakceptował rekonkwistę Krymu i Donbasu. Pewnie „specjalną operację militarną” też by oburącz poparł, tym bardziej że jest zgodna z koncepcją „ostatniego marszu na południe” z lat 90. Nie zdążył: w lutym zachorował na Covid-19 (choć rzekomo szczepił się, ba!, ośmiokrotnie).

Ale mimo wszystko jego głos był słyszalny: obwieszczenie agresji w wykonaniu Putina brzmiało niczym najbardziej wojownicze i pogardliwe wystąpienia Żyrinowskiego sprzed dwóch dekad. I na tym polegała być może największa, najbardziej szkodliwa rola lidera LDPR w nowoczesnej historii jego kraju: dzień po dniu, rok po roku sączył Rosjanom do ucha, że imperium należy odbudować, choćby kosztem wojen i użycia broni atomowej. Dziś wydaje się, że jego mętne wywody stały się oficjalną doktryną Kremla.

Kampania prezydencka Władimira Żyrinowskiego, marzec 2018 r. (w wyborach zdobył niemal 6 proc. głosó

Kampania prezydencka Władimira Żyrinowskiego, marzec 2018 r. (w wyborach zdobył niemal 6 proc. głosów)

Maxim ZMEYEV / AFP

Władimir Żyrinowski z karabinem w ręku podczas wizyty w Bijeljinie w północno-wschodniej Bośni i Her

Władimir Żyrinowski z karabinem w ręku podczas wizyty w Bijeljinie w północno-wschodniej Bośni i Hercegowinie, 31 stycznia 1994 r.

Milos VUKINOVIC / AFP

Niektórzy z najgorszych antysemitów to Żydzi, nawet Hitler miał żydowskie korzenie” – na początku maja br. taką puentą miał podsumowywać swoje wywody na temat denazyfikacji Ukrainy i pochodzenia prezydenta Wołodymyra Zełenskiego szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow. Cóż, przewrotnie można powiedzieć, że czerpał z rodzimych doświadczeń.

„No już, nazywajcie mnie faszystą i porównujcie z Hitlerem. Im częściej to robicie, tym więcej głosów dostanę w następnych wyborach” – mawiał ćwierć wieku temu jeden z czołowych politycznych aliantów dzisiejszych gospodarzy Kremla Władimir Żyrinowski. Nie było epitetu, którego by nie usłyszał jeszcze w latach 90.: błazen, ekscentryk, skandalista, bufon, awanturnik, populista, demagog, faszysta, nazista, „rosyjski Hitler” – to tylko garść tych, które powtarzano najczęściej.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie