Nie będzie to jednak powtórka z ostatniej kampanii wyborczej. Tym razem po obu stronach barykady nie staną jedynie konkurenci polityczni, ale zadeklarowani wrogowie, którzy nie mają skrupułów, aby sięgnąć po każdą metodę walki. To będzie też rywalizacja najstarszych kandydatów do najwyższego urzędu w państwie w całej amerykańskiej historii. Nawet Ronald Reagan miał „zaledwie” 73 lata, kiedy ubiegał się o drugą kadencję prezydencką w 1984 r.

W przyszłym roku Joe Biden będzie miał 81 lat, a Donald Trump – 77. Mimo dobrej kondycji fizycznej obaj panowie powinni już po prostu iść na emeryturę. W czasie kampanii wyborczej nie będą mogli użyć argumentu związanego z wiekiem przeciwnika, tak jak to zrobił Walter Mondale w 1984 r. wobec Ronalda Reagana. Szczęśliwie 40. prezydent USA świetnie rozegrał sprawę swojego wieku, kiedy podczas ostatniej debaty telewizyjnej Henry Trewhitt, znany komentator telewizji PBS, zwrócił się do Reagana: „Panie prezydencie, chcę poruszyć kwestię, która nie daje mi spokoju od kilku tygodni, i odnieść ją do spraw bezpieczeństwa. Jest pan najstarszym prezydentem w historii. Niektórzy członkowie pańskiego personelu mówią, że był pan zmęczony po ostatnim starciu z panem Mondale’em. Pamiętam, że podczas kryzysu kubańskiego prezydent Kennedy obywał się przez kilka dni niemal bez snu. Czy ma pan jakiekolwiek wątpliwości, że mógłby pracować w podobnych okolicznościach?”. Prezydent odpowiedział błyskotliwie: „Chcę, żebyście wiedzieli, że ja także nie uczynię wieku przedmiotem tej kampanii. Nie zamierzam w celach politycznych wykorzystywać młodości i niedoświadczenia mojego przeciwnika”. Reakcja słuchaczy była wymarzona. Sala wybuchła śmiechem. Od uśmiechu nie powstrzymał się nawet Walter Mondale. W dniu wyborów Reagan dosłownie znokautował przeciwnika, wygrywając głosy elektorskie w 49 stanach.

Donald Trump uwielbia porównywać się do Reagana. Przypomina jednak innego gospodarza Białego Domu z lat 80. i 90., tyle że XIX w. Był nim Grover Cleveland (1837–1908), numerowany jako 22. i 24. prezydent USA. Był to jedyny w historii USA prezydent wybrany na dwie nienastępujące po sobie kadencje. Ten demokrata wierzył, że gospodarka powinna być jak najbardziej niezależna od polityki. Uważał, że wszelkie próby krępowania wolnego rynku regulacjami państwowymi prowadzą ku katastrofie społecznej. Powtarzał przy tym, że nie da się zadekretować dobrobytu. Za wierność konserwatywnym poglądom zapłacił utratą popularności pod koniec pierwszej kadencji. W 1889 r. przegrał z republikaninem Benjaminem Harrisonem, mimo że wygrał głosowanie powszechne. Po raz kolejny dziwaczny system elektorski spowodował, że głosowanie wygrał człowiek cieszący się mniejszym zaufaniem wyborców.

Jednak Cleveland nie poddał się po przegranej w 1889 r. Wręcz przeciwnie – porażka dodała mu sił. W 1893 r. triumfalnie wrócił do Białego Domu po czterech latach przerwy. Druga kadencja Clevelanda przypadła jednak na bardzo burzliwy okres w historii Ameryki. Miliony ludzi traciły pracę z dnia na dzień, pozostając bez środków do życia. Rozpoczęła się charakterystyczna dla ery przemysłowej wojna przedsiębiorców z organizacjami pracowniczymi. Robotnicy odkryli, że każda godzina strajku przynosi przemysłowcom tak wielkie straty, że gotowi są albo na twardą walkę, albo na daleko idące ustępstwa. Cleveland zdawał się zajmować postawę neutralną, podkreślając, że państwo nie powinno interweniować w ten spór.

Pod tym względem, a także pod wieloma innymi względami natury obyczajowej i stosunku do kobiet Donald Trump bardzo przypomina Grovera Clevelanda, który w kwestii polityki społecznej kierował się własną zasadą: „Podczas gdy obowiązkiem obywateli jest wspomagać rząd, nigdy nie jest obowiązkiem rządu wspomagać obywateli”.