Gazy bojowe na wojnach. Śmierć przychodzi z wiatrem

To nie belgijskie Ypres było największym poligonem doświadczalnym broni chemicznej podczas Wielkiej Wojny. Po raz pierwszy, a także na dużo większą skalę, Niemcy użyli gazów bojowych w 1915 r. na froncie wschodnim, w okolicach położonego między Łodzią i Warszawą Bolimowa.

Publikacja: 23.02.2023 21:09

Atak gazowy z użyciem śmiercionośnego chloru przeprowadzony podczas I wojny światowej

Atak gazowy z użyciem śmiercionośnego chloru przeprowadzony podczas I wojny światowej

Foto: National Archives

Złowieszczy koncert niemieckiej artylerii trwa od dłuższego czasu. Pociski uderzają mniej lub bardziej celnie w pozycje okopanej carskiej piechoty. Choć to środek nocy, na odcinku frontu ciągnącym się od bolimowskiego tartaku do Białynina jest jasno niczym za dnia. W pewnym momencie ostrzał nieco słabnie, ale do huku wystrzałów dołącza dziwny, niepokojący dźwięk, coś jakby jednostajny syk pary wydobywającej się z kotłów. Rosyjscy żołnierze w pierwszej linii okopów spoglądają na siebie ze zdziwieniem. Ki diabeł? U niektórych ciekawość bierze górę – wysuwają głowy ponad linię umocnień. Widok jest fascynujący i groźny zarazem. W ich stronę sunie wysoki na 6 metrów wał gęstego kłębiącego się dymu. Gdy kolejne eksplozje przełamują na krótką chwilę mrok nocy, daje się zauważyć, że obłok mieni się brudnozielonym blaskiem. Popychany wiatrem jest coraz bliżej, a w miejscach, gdzie napotyka przeszkody terenowe, formuje fantasmagoryczne kształty. „Do okopów! Utrzymać pozycje!” – krzyczą oficerowie. W tych słowach czai się śmierć, ale nikt, łącznie z tymi, którzy te komendy wydają, nie jest w tym momencie świadom niebezpieczeństwa. Przecież to jedynie zasłona dymna przed atakiem piechoty, nic nowego pod słońcem.

Kiedy zielonkawy obłok dociera do pierwszej linii rosyjskich umocnień, nagle, na krótką chwilę, zrywa się silny podmuch wiatru, który przenosi go ponad okopami i kieruje w stronę kolejnych linii rowów strzeleckich. Żołnierze wiedzą już jednak, że z tym dymem jest coś bardzo nie tak – ledwo ich musnął, a czują pieczenie w oczach i gardle, w powietrzu zaś unosi się dziwny nienaturalny zapach. Ale i tak można uznać ich za szczęściarzy, co prawda za moment spadnie na nich uderzenie niemieckiej piechoty, wielu z nich zginie, ale przynajmniej polegną z bronią w ręku, tocząc wyrównany bój. Nie zstąpią do gazowego piekła, jak ich koledzy obsadzający drugą i trzecią linię okopów.

Niezwykła chmura, która nadciągnęła od niemieckiej strony, nie jest bowiem zwykłym dymem, którego zawsze pełno na polu walki. Nie jest to również gaz łzawiący – to niebezpieczny i śmiercionośny chlor. Jest cięższy od powietrza, kiedy więc dociera do okopów, spływa w dół, zatrzymuje się na dnie transzei, chwyta żołnierzy w śmiertelną pułapkę. Mdły, słodkawo-cierpki gaz wdziera się do gardła i oczu, pali, odbiera wzrok, powoduje wymioty, kaszel, plucie krwią. Najbardziej cierpią ci, którzy wciągnęli go do płuc w dużej ilości. Ich twarze albo puchną i sinieją, albo czernieją, jakby zostały zwęglone. Z nosa i uszu sączy się krew, z ust toczy krwawa piana. Tak działa najnowszy wynalazek ludzkości, przełomowa broń mająca odmienić losy wojny, a gehenna, której właśnie doświadczają żołnierze na polach pod Bolimowem, to jeden z jej pierwszych testów w warunkach bojowych.

Przedpiekle

Te dantejskie sceny wydarzyły się 31 maja 1915 r. Choć skala tego ataku gazowego, zwanego fachowo napadem falowym, była bez precedensu, to dla żołnierzy walczących na przedpolach Warszawy bynajmniej nie był to pierwszy kontakt z bronią chemiczną. Dokładnie cztery miesiące wcześniej, 31 stycznia 1915 r., Niemcy ostrzelali pozycje rosyjskie pociskami wypełnionymi bromkiem ksylilu. Kiedy po kilku miesiącach działań manewrowych, bitwie pod Łodzią i nieudanej próbie zdobycia Warszawy obie nieprzyjacielskie armie utknęły w okopach na linii Pilicy i Rawki, dowódcy niemieccy szukali skutecznego sposobu na przełamanie obrony Rosjan. Dlatego na początku roku w ten rejon skierowano świeżo sformowany 36. Pułk Saperów, zwany potocznie „pułkiem gazowym”. Żołnierze tej jednostki wypełnili 18 tysięcy pocisków artyleryjskich kalibru 150 mm bromkiem ksylilu (w każdym znajdowało się 4 kg tego materiału, łącznie 72 tony) i wczesnym rankiem 31 stycznia artyleria kajzera wystrzeliła je w kierunku okopów rosyjskich na 20-kilometrowym odcinku frontu Mogiły–Borzymów–Dachowo. Oprócz pocisków z bromkiem użyto także innego środka chemicznego, który miał wywoływać kichanie, rozszerzyć pęcherzyki płucne i w efekcie ułatwić wnikanie gazu łzawiącego. Bromek ksylilu nie był gazem śmiertelnym, ale miał działanie drażniące na skórę i oczy, a jego wdychanie prowadziło do obrzęku górnych dróg oddechowych, senności, zawrotów głowy i otumanienia.

Kiedy po trzech godzinach ostrzału do ataku ruszyła niemiecka piechota, okazało się, że żołnierze przeciwnika mają się całkiem dobrze i stawiają skuteczny opór. Pierwszy w historii wojen atak z użyciem broni chemicznej na dużą skalę (pionierskie, ograniczone próby podejmowano już w 1914 r.) okazał się całkowicie nieskuteczny ze względu na silny mróz i dużą ilość śniegu. Bromek ksylilu w niskich temperaturach nie rozprężał się właściwie, a poza tym pociski nim wypełnione grzęzły w głębokich zaspach i nawet jeśli doszło do eksplozji, to śnieg skutecznie utrudniał parowanie gazu. W rezultacie większość carskich żołnierzy nie zauważyła w ogóle, że została zaatakowana za pomocą broni chemicznej, a linia frontu ani drgnęła. Tam jednak, gdzie gaz ulotnił się w większej ilości, skutki jego działania były zauważalne – jak donosił korespondent „New York Timesa” Perceval Gibbon ranni Rosjanie opatrywani w szpitalu w Żyrardowie tak nasiąkli chemicznymi oparami, że lekarze musieli przerywać pracę, by zaczerpnąć świeżego powietrza.

Ypres pod Bolimowem

Chociaż pierwsze próby z gazami bojowymi okazały się mało zadowalające, Niemcy nie zaprzestali rozwijania arsenału broni chemicznej. Spiritus movens całego przedsięwzięcia był profesor Fritz Haber, niemiecki naukowiec żydowskiego pochodzenia. Był wybitnym chemikiem (w 1918 r. otrzymał Nagrodę Nobla za opracowanie metody syntezy amoniaku, która pozwoliła wyprodukować nawozy sztuczne i uchronić Europę przed głodem), ale jednocześnie miał mentalność zbrodniarza. Już od jesieni 1914 r. namawiał szefa Sztabu Generalnego gen. Ericha von Falkenhayna na masowe użycie chloru – zabójczego gazu, który miał według niego stać się kluczem do zwycięstwa w wojnie pozycyjnej. Substancje i metody opracowane przez Habera Niemcy zastosowali najpierw pod Ypres na froncie zachodnim (kwiecień 1915 r.), a potem kilkukrotnie pod Bolimowem (maj–lipiec 1915 r.).

Mimo że konwencja haska z 1899 r. zabraniała „użycia pocisków, których zadaniem jest wydzielanie trujących lub duszących gazów”, Haber był w pełni przekonany o słuszności swoich działań, a wdrażając je w życie, dosłownie szedł po trupach. Nie czekał w laboratorium na meldunki, lecz osobiście nadzorował ataki i dokumentował ich skutki, lustrując pole bitwy po przejściu zabójczej chmury. Kiedy Max Wild, oficer wywiadu niemieckiej 9. Armii, któremu polecono opiekować się profesorem na linii frontu pod Bolimowem, zapytał go, czy nie uważa, że atakowanie ludzi w ten sposób jest głęboko niehumanitarne, usłyszał: „Ma pan rację ze swego punktu widzenia. Ale w tej wojnie, którą toczy cały świat, skrupuły moralne nie liczą się. My nie możemy postępować inaczej, jeśli chcemy uratować naszych ludzi”. Na front wschodni Fritz Haber wyjechał dzień po pogrzebie swojej żony, Clary Immerwahr, również wybitnej chemiczki, która otwarcie nazywała działania męża „barbarzyństwem” i „perwersją nauki”, i na wieść o zaangażowaniu Habera w atak pod Ypres popełniła samobójstwo...

Na początku maja 1915 r. pod nadzorem Habera „pułk gazowy” umieścił w rejonie wsi Humin 12 tys. butli z 264 tonami chloru (pod Ypres użyto ok. 150 ton). Butle były ustawiane na przedpiersiach okopów pojedynczo lub łączone po kilka. Od zaworów odchodziły 3-metrowe rury zwane „kaczymi dziobami”, z których wydobywał się ciekły chlor zamieniający się w gaz. Na pozycje nieprzyjaciela miał go zanieść wiatr. Ten jednak dość długo nie chciał wiać w odpowiednim kierunku i atak przeprowadzono dopiero 31 maja.

Rosjanie wprawdzie zatrzymali piechotę kajzera, ponieważ podmuch wiatru sprawił, że gaz poczynił niewielkie szkody w pierwszej linii okopów, ale ogólnie straty carskiego wojska wywołane bronią chemiczną były wysokie. Liczba zagazowanych sięgnęła ok. 10 tys., a 1,5 do 2 tys. żołnierzy straciło życie. „Pewnego pięknego majowego dnia na dziedzińcach szkół żyrardowskich poukładano setki żołnierzy potrutych gazami – czytamy we wspomnieniach „Mój Żyrardów” Pawła Hulka-Laskowskiego. – Biedni ci ludzie leżeli pokotem na ziemi w swoich znoszonych i brudnych szynelach, a nieliczni lekarze z siostrami Czerwonego Krzyża chodzili śród nich i rozkładali ręce bezradnie. Nie było środków opatrunkowych, brakło wyszkolonego personelu, aby ratować potrutych. Umierali na ziemi spokojnie, cicho, bez buntu, całymi dziesiątkami”. Rosjanie byli kompletnie nieprzygotowani na atak gazowy o takiej skali. Jego ofiary pochowano w mogiłach zbiorowych w Wiskitkach, Miedniewicach i Guzowie. Ucierpiała także ludność cywilna, ponieważ pozostałości trującego obłoku wiatr przywiał do Woli Szydłowieckiej, Humina, Suchej i Woli Miedniewskiej.

Profesor Śmierć

Atak gazowy na froncie we Flandrii, wrzesień 1917 r.

Atak gazowy na froncie we Flandrii, wrzesień 1917 r.

National Archives

Kolejne próby zagazowania Rosjan na froncie pod Warszawą Niemcy podjęli 12 czerwca i 7 lipca. W pierwszym przypadku napad falowy skoncentrowano na wąskim, bo zaledwie 3-kilometrowym odcinku przy ujściu rzeki Suchej do Bzury. Jednak z powodu nagłej zmiany kierunku wiatru już po pięciu minutach zawory butli z chlorem musiały zostać zamknięte. Mimo to poważnie ucierpiały cztery rosyjskie pułki piechoty. Oberleutnant Wild, który dostał rozkaz oprowadzenia Habera po pobojowisku, miał talent pisarski i po wojnie spisał ciekawe wspomnienia, dlatego dość dobrze znamy skutki tych bestialskich ataków. „To, co zobaczyłem, idąc, to była suma grozy, która urągała ludzkiej fantazji. Ludzie zmagający się w śmiertelnej walce wlekli się na czworaka i jak w obłąkaniu rwali na ciele odzież. Jeden leżał wczepiwszy palce w ziemię, drugi obok z szeroko rozwartymi źrenicami. (…) Świszczące, zatrute oddechy mówiły o niezmiernej męce konających. Niebieskie wargi, niebieskie to, co wcześniej w oku było białe, w kątach ust żółta piana. I nieopisana groza na twarzach!”. Haber był natomiast niewzruszony, na męki poparzonych i duszących się żołnierzy wroga patrzył wyłącznie przez „mędrca szkiełko i oko”. „Tu, patrz pan, ma zsiniałe białko oka! Typowy objaw ciężkiego, zatrucia. Niestety nie do uratowania!” – zanotował spostrzeżenia profesora zszokowany Wild. Oficer dostrzegł również wpływ chloru na otoczenie: „Liście zwiędły, zieleń jest wyssana. Tak samo drzewa. Dokładnie można określić, jak wysoko doszedł gaz. Powyżej liście są zielone, poniżej szare, martwe”.

Haniebne metody stosowane przez Habera i dowództwo armii kajzera czasami przynosiły odwrotne do zamierzonych skutki. Wild był bowiem świadkiem, jak niektórzy żołnierze przerywali atak i zaczynali ratować rannych wrogów, ewakuując ich na własnych ramionach z pola walki. Część historyków przypuszcza, że wiele z takich aktów miłosierdzia na polu bitwy mogło wynikać z tego, że w szeregach obu walczących pod Bolimowem armii służyli Polacy.

Walka na bagnety – w maskach przeciwgazowych. Odparcie niemieckiego ataku gazowego na południowy wsc

Walka na bagnety – w maskach przeciwgazowych. Odparcie niemieckiego ataku gazowego na południowy wschód od Arras, 7 lipca 1917 r.

Underwood & Underwood/National Archives

Trzeci, a zarazem ostatni atak, przeprowadzony w nocy z 6 na 7 lipca 1915 r. pokazał, że nowa broń może być niezwykle groźna także dla tych, którzy ją stosują. Początkowo wiatr przesuwał trującą chmurę gazu w stronę pozycji rosyjskich, jednak kiedy piechota zdobyła pierwsze okopy wroga, wiatr gwałtowanie zmienił kierunek na przeciwny. „Cała pierwsza linia żołnierzy niemieckich była wytruta. Wyglądali jak murzyni, czarni, na ustach różowa piana” – wspominał miejscowy chłop, naoczny świadek. Około 1200 żołnierzy z niemieckiego 12. Rezerwowego Pułku Piechoty zatruło się gazem, natomiast ok. 360 zmarło.

Od Bolimowa do Treblinki

Ataki gazowe pod Warszawą były ledwie początkiem wojny chemicznej, którą pomimo zakazów konwencji haskiej ostatecznie prowadziły obie strony konfliktu. Nieustannie udoskonalano metody walki i wprowadzano nowe trujące substancje, jak np. gaz musztardowy czy fosgen. Do 1918 r. w ponad 400 odnotowanych przypadkach użycia tej broni Niemcy zużyli 68 tys. ton gazów, Francuzi – 36 tys. ton, a Brytyjczycy – 25 tys. ton. Na ziemiach polskich państwa centralne zastosowały ją (poza Bolimowem) także pod Twierdzą Osowiec, Włodawą, Baranowiczami, Smorgoniami i nad jeziorem Narocz.

Jaka była skuteczność nowej broni? Bitwa pod Bolimowem pokazała, że ograniczona i w następnych latach nic się pod tym względem nie zmieniło – decydujący wpływ na efekty stosowania gazów bojowych miała kapryśna z natury pogoda. Dlatego chociaż pod koniec konfliktu co trzeci niemiecki pocisk zawierał ładunek chemiczny, to zabici i ranni wskutek ich użycia stanowili ledwie 4 proc. wszystkich ofiar na froncie zachodnim. Większe straty wśród aliantów zanotowano w bitwach toczonych na terenie Polski czy Ukrainy. Przyczyny były dwie – wiatry wiejące w Europie głównie z zachodu na wschód oraz słabe przygotowanie Rosjan pod względem środków zapobiegawczych. Według niektórych badaczy rosyjskie straty mogły stanowić połowę, a może nawet dwie trzecie wszystkich rannych i zabitych w wyniku działania gazów bojowych w czasie I wojny światowej. Jak słusznie zauważają historycy Włodzimierz Borodziej i Maciej Górny („Nasza wojna, t. 1”, Warszawa 2014), „jeśli dodać do tego ofiary niemieckie i austro-węgierskie w Europie Środkowo-Wschodniej, stanie się jasne, na którym froncie toczyła się wojna chemiczna na naprawdę wielką skalę. Fakt, że jej symbolem nie został Bolimów, tylko Ypres, mniej mówi o prawdziwym charakterze Wielkiej Wojny, a dużo więcej o dominacji frontu zachodniego w europejskiej kulturze pamięci”.

Masowe zabijanie żołnierzy wroga za pomocą gazowej trucizny, która nigdy nie powodowała śmierci szybkiej i bezbolesnej, było także wyrazem ostatecznej dehumanizacji nowoczesnej wojny. Francuski pisarz André Malraux w powieści „Łazarz” niemieckie ataki chemiczne na froncie wschodnim nazwał „szczytem szaleństwa Historii”. „Po tym (…) nadeszło Verdun, iperyt we Flandrii, Hitler i obozy zagłady”.

Bolimów i Ypres oraz komory gazowe Auschwitz czy Treblinki łączy zresztą osoba naukowca zbrodniarza Fritza Habera. Ten największy zwolennik totalnej wojny chemicznej był jednocześnie wynalazcą cyklonu B.

Złowieszczy koncert niemieckiej artylerii trwa od dłuższego czasu. Pociski uderzają mniej lub bardziej celnie w pozycje okopanej carskiej piechoty. Choć to środek nocy, na odcinku frontu ciągnącym się od bolimowskiego tartaku do Białynina jest jasno niczym za dnia. W pewnym momencie ostrzał nieco słabnie, ale do huku wystrzałów dołącza dziwny, niepokojący dźwięk, coś jakby jednostajny syk pary wydobywającej się z kotłów. Rosyjscy żołnierze w pierwszej linii okopów spoglądają na siebie ze zdziwieniem. Ki diabeł? U niektórych ciekawość bierze górę – wysuwają głowy ponad linię umocnień. Widok jest fascynujący i groźny zarazem. W ich stronę sunie wysoki na 6 metrów wał gęstego kłębiącego się dymu. Gdy kolejne eksplozje przełamują na krótką chwilę mrok nocy, daje się zauważyć, że obłok mieni się brudnozielonym blaskiem. Popychany wiatrem jest coraz bliżej, a w miejscach, gdzie napotyka przeszkody terenowe, formuje fantasmagoryczne kształty. „Do okopów! Utrzymać pozycje!” – krzyczą oficerowie. W tych słowach czai się śmierć, ale nikt, łącznie z tymi, którzy te komendy wydają, nie jest w tym momencie świadom niebezpieczeństwa. Przecież to jedynie zasłona dymna przed atakiem piechoty, nic nowego pod słońcem.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Przemyt i handel, czyli jak Polacy radzili sobie z niedoborami w PRL