Świadomość własnej wartości jest w sporcie rzeczą niezwykle istotną, częstokroć decydującą o zwycięstwie. A jeśli dodać do tego jeszcze odrobinę szczęścia… Przed biegiem przełajowym na 4000 metrów odbyło się losowanie kolejności startu poszczególnych drużyn. Polacy mieli pobiec za reprezentantami ZSRR. Czyli Peciak, mający do głównego konkurenta w walce o złoto Pawła Ledniowa stratę czternastu sekund, miał wystartować minutę po nim. Co więcej, parametry trasy były dla Polaka wręcz wymarzone – było sporo pagórków, podbiegów. Wystarczyło pobiec spokojnie, pobiec po prostu swoje… I Peciak biegł po swojemu. Dość szybko zniwelował przewagę Ledniowa, a potem… A potem wręcz połykał kolejne metry trasy. Wreszcie pojawił się na Stadionie Olimpijskim, bo właśnie tam usytuowany był start i meta biegu. Teraz chodziło już tylko o to, aby nie pomylić kierunku. Organizatorzy ustawili bowiem trasę w ten sposób, że po wpadnięciu na stadion biegło się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, czyli odwrotnie niż dzieje się to na zawodach lekkoatletycznych. Trasa była jednak dobrze oznakowana i Peciak, dociskając jeszcze na ostatnich metrach, wpadł wreszcie na metę. Czas: 12:29.7. Ledniow miał 12:54.7. 25 sekund różnicy! Złoto dla Polski! Złoto dla Peciaka! Nowy mistrz olimpijski jest skrajnie zmęczony – wolontariusze pomagają mu zejść z bieżni. A półtorej godziny później na Stadionie Olimpijskim w obecności ponad 27 tysięcy widzów na cześć najlepszego wówczas pięcioboisty świata rozbrzmiewa Mazurek Dąbrowskiego. Jego takty nie dość, że wywołują zrozumiałe wzruszenie u bohatera dnia, to mają też zbawienny wpływ na naszych piłkarzy. Dekoracja odbywa się bowiem w przerwie ich ostatniego meczu grupowego z Iranem. Polacy, choć do przerwy przegrywali 0:1, ostatecznie zwyciężają 3:2.
Pięciobojowy boom
– Gdy stałem na podium, gdy słyszałem nasz hymn, myślałem o rodzicach. O ich wsparciu, o tym, że zawsze wierzyli w to, co robię. Czułem też niesamowitą dumę. W pewnym sensie dorównałem przecież moim idolom z lekkoatletycznego wunderteamu, o których mówiło się, że są ambasadorami naszego kraju. Ja też stałem się takim ambasadorem. A następnej nocy stałem się bogatym ambasadorem. Przyszli bowiem do mnie do pokoju (już usypiałem) nasi wysoko postawieni działacze sportowi i w nagrodę wręczyli mi kopertę, w której było 2000 dolarów. To była dla mnie niewyobrażalna suma! Przecież w Polsce zarabiało się wtedy miesięcznie jakieś 30 dolarów. Co tu sobie kupić – pomyślałem. Samochód?
Montrealski sukces spowodował, że Polacy zakochali się w pięcioboju nowoczesnym. Gdy rok później w amerykańskim San Antonio odbywały się mistrzostwa świata, wszyscy wyczekiwali porannych, radiowych wiadomości sportowych z informacjami, jak idzie naszym. Newsy z Teksasu były rewelacyjne! Drużynowo Polacy objęli prowadzenie po szermierce, a indywidualnie Janusz Peciak został liderem po strzelaniu. Na pływalni nasi ugruntowali swoje pozycje. Ale wiadomo, o wszystkim miał zadecydować bieg przełajowy, który po raz pierwszy miał się odbyć na zasadzie handicapu. Polegało to na tym, że lider po czterech konkurencjach wybiegał na trasę jako pierwszy, a za nim kolejni zawodnicy, przy czym różnice punktowe przeliczano na sekundy (trzy punkty równały się jednej sekundzie). Peciak, wyprzedzający drugiego po czterech konkurencjach Włocha Masalę o 8 punktów, wystartował więc o niespełna 3 sekundy przed nim. A że był od niego zdecydowanie lepszym biegaczem, sprawa mistrzostwa wydawała się przesądzona. Jedyną rzeczą, która mogła budzić niejakie obawy, była aura. Bo choć w Teksasie było już po szczycie upałów, to jednak bieg na cztery kilometry w temperaturze ponad 90 stopni Farenheita mógł zwalić z nóg najwytrwalszego. Peciak początkowo więc nie szarżował, a i tak stopniowo powiększał przewagę. Na finiszu mógł więc dać już z siebie absolutnie wszystko. Wszak nie chodziło tylko o zwycięstwo indywidualne. Chcąc zostać mistrzami drużynowymi, Polacy musieli odeprzeć atak świetnie biegających zawodników z ZSRR. Peciak docisnął więc na ostatnich metrach, a za jego plecami… Za jego plecami trwała fascynująca walka. Nie o srebro, bo to bez większych trudności wypracował sobie wielki rywal Peciaka Paweł Ledniow. Bój toczył się o trzecie miejsce. Prawie razem na metę wpadli Sławomir Rotkiewicz, Daniele Masala i Siergiej Riabikin. Ale to Polak okazał się z tej trójki najszybszy. Wyprzedził Masalę o jedną sekundę, a Riabikina o dwie. Gdy do mety dobiegł trzeci z zawodników radzieckich, pozostawało już tylko czekać na Zbigniewa Pacelta, bo to właśnie jego wynik miał zadecydować, która z drużyn zdobędzie złoto. Pacelt resztką sił wpada na metę. I co? I mamy złoto! Wyprzedzamy drużynę ZSRR o dwa punkty pięciobojowe. Czyli o niecałą sekundę!
– To było coś niesamowitego! Paweł Ledniow podszedł do mnie po dekoracji i powiedział żartobliwie: „Dlaczego ty się pojawiłeś w tym pięcioboju? Nie mogłeś sobie na przykład tylko biegać”? To było bardzo miłe. Zresztą w ogóle mieliśmy wtedy z zawodnikami z ZSRR świetne kontakty. Po zawodach chodziliśmy wspólnie do restauracji, nie było między nami zawiści. Podobnie jak nie było żadnych niesnasek u nas w drużynie. Koledzy wiedzieli, że jestem najlepszy, ale nie zazdrościli mi. Powie ktoś, no tak, nie zazdrościli, bo stanowiłem o sile drużyny. I to jest prawda. Ale wiemy doskonale, że niełatwo jest zbudować jedność w drużynie. A u nas taka jedność była. Wspomagaliśmy się wzajemnie, doradzaliśmy sobie, byliśmy nawet swoimi fizjoterapeutami. Tak, tak. Do igrzysk w Montrealu w naszej ekipie nie było bowiem masażysty.
Po fenomenalnych triumfach Polaków za oceanem, pięciobój osiągnął w Polsce szczyt popularności. Janusz Peciak został wybrany sportowcem roku 1977 w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”, do nowo powstałego ośrodka pięciobojowego w Drzonkowie koło Zielonej Góry ciągnęły rzesze młodzieży, chcące uprawiać ten sport, a na mistrzostwa Polski przyjeżdżało po kilkadziesiąt tysięcy kibiców! A nasi pięcioboiści, z Peciakiem na czele, cały czas zbierali medalowe żniwo w imprezach mistrzowskich. Nie udało się to tylko w 1980 roku. Trochę niewłaściwe leczenie Peciaka po uszkodzeniu przez niego ścięgna Achillesa spowodowało, że nie udało mu się wrócić do pełnej formy przed igrzyskami w Moskwie. Zajął tam szóste miejsce, a drużyna była czwarta.
Rok później nasi mieli się odegrać. Chęć rewanżu była tym większa, że mistrzostwa świata po raz pierwszy odbywały się w Polsce, w Drzonkowie. Po czterech konkurencjach połowa planu była wykonana – Polacy mieli tak wielką przewagę w klasyfikacji drużynowej, że ich złoto było pewne. Nieco gorzej było indywidualnie. Daniele Masala startował kapitalnie i przed biegiem miał 55 sekund przewagi nad Peciakiem. Mało kto wierzył, że Januszowi uda się to odrobić. Ale on wierzył. Wierzył i biegł niczym legendarny posłaniec, od którego zaczęła się historia pięcioboju nowoczesnego. Niesiony oszałamiającym dopingiem wielotysięcznej widowni, biegł po prostu jak natchniony. I dobiegł. I wygrał.