Górska kość niezgody

Od zarania dziejów sportu i turystyki w czasach starożytnych wierzono, że dyscypliny te pomagają nie tylko hartować ciało i ducha jednostki, ale też jednoczyć ludzi ponad podziałami. Historia polsko-niemieckiej wojny na pędzle pokazała jednak, że nie zawsze ta zasada się sprawdzała.

Publikacja: 09.06.2022 21:00

Schronisko górskie Markowe Szczawiny (1925 r.). W 2007 r. PTTK podjęło decyzję o zburzeniu budynku i

Schronisko górskie Markowe Szczawiny (1925 r.). W 2007 r. PTTK podjęło decyzję o zburzeniu budynku i wybudowaniu w jego miejsce nowego schroniska

Foto: NAC

Czy to właśnie duch odwiecznej słowiańsko-germańskiej rywalizacji skłonił buńczucznych turystów obu narodowości do kuriozalnej, niemającej precedensu w historii turystyki walki o wdzięki Babiej Góry – „Królowej Beskidów”? Najwyższy w tym paśmie, wznoszący się na wysokość 1725 m n.p.m. szczyt od wieków pobudzał wyobraźnię ludzi, czego dowodem są liczne związane z nim legendy. Niektóre z nich głoszą, że góra jest w rzeczywistości kochanką zbójnika, która na wieść o śmierci ukochanego skamieniała z żalu. Inne podania wieszczą o ukrytych pod nią, zakopanych przez zbójników bajecznych skarbach. Nie bez powodu górę znano także pod nazwami „Diablak” oraz – z racji występującej tam tendencji do szybkich i gwałtownych zmian pogodowych – „Kapryśnica”. Bez względu jednak na to, czy nasi przodkowie rzeczywiście dawali wiarę tym fantastycznym opowieściom, z pewnością potężny, zazwyczaj przesłonięty welonem chmur szczyt wzbudzał w nich respekt i pokorę. Niewielu śmiałków zapuszczało się na jego wierzchołek. W niższych jego partiach natomiast chętnie wypasano owce i woły.

Beskidenverein kontra Towarzystwo Tatrzańskie

Sytuacja uległa zmianie w XIX wieku, kiedy ogólnoświatowy trend prężnie rozwijającej się mody na turystykę górską dotarł także w rejony Babiej Góry. Tereny te znajdowały się wówczas na obszarze położonej w zaborze austriackim Galicji. Zmagający się z zaborcą i galicyjską biedą Polacy mieli wtedy inne priorytety niż turystyka. Takich problemów pozbawieni byli zamożni Niemcy i Austriacy, którzy chętnie odwiedzali urokliwą beskidzką krainę. W XIX wieku 90 proc. turystów w tym rejonie było pochodzenia niemieckiego, natomiast zaledwie 1 proc. z nich stanowili Polacy. To właśnie niemieckie stowarzyszenie Beskidenverein (BV) jako pierwsze rozpoczęło tam szeroko pojmowaną działalność turystyczną. W 1894 r. BV poprowadziło pierwszy znakowany szlak na szczyt Babiej Góry od strony słowackiej (wówczas węgierskiej). Od strony galicyjskiej poprowadzono szlak rok później.

To właśnie inicjatywie BV zawdzięczamy stosowany do dziś sposób znakowania szlaków (kolorowy pasek między dwoma białymi paskami). To także BV postawiło pierwsze, szeroko dostępne schroniska w górach, tym samym przyczyniając się do rozpowszechnienia turystyki, gdyż wcześniej funkcjonowały tam jedynie drogie i eleganckie pensjonaty dla arystokracji. W latach 1904–1905 Niemcy zbudowali pierwsze schronisko pod Babią Górą o nazwie Schlesinger-Schutzhaus. Nieistniejący już dzisiaj obiekt przez długie lata pozostawał najwyżej położonym schroniskiem na terenie polskich Karpat.

Polscy turyści niechętnie jednak odwiedzali to schronisko ze względu na zawrotne ceny oraz obowiązek używania na jego terenie języka niemieckiego. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom rodaków, z pomocą pospieszył oddział Towarzystwa Tatrzańskiego, działający w Zakopanem już od 1873 r. Wspólnymi siłami wzniesiono konkurencyjne dla Schlesinger-Schutzhaus polskie schronisko na Markowych Szczawinach, które uroczyście otwarto już 15 września 1906 r. Po poświęceniu schroniska i modlitwie na polanie rozpoczęła się zabawa. W malutkiej jadalni odczytano telegramy gratulacyjne. Hugo Zapałowicz, słynny polski podróżnik, przewodnik i prekursor babiogórskiej turystyki, wzniósł toast za pomyślność nowego schroniska. Tuż przed rozejściem się towarzystwa ustała mżawka i Babia Góra wyłoniła się imponująco w promieniach zachodzącego słońca. Do Zawoi schodzono tanecznym krokiem, z przygrywającą kapelą góralską na czele.

Widok na schronisko górskie na stokach Babiej Góry w Beskidzie Żywieckim, lata 30. XX wieku

Widok na schronisko górskie na stokach Babiej Góry w Beskidzie Żywieckim, lata 30. XX wieku

Zamojski Tadeusz/NAC

Tak wyraźny sygnał rosnących wpływów polskich rozwścieczył członków BV, od 1902 r. podejmujących nieskuteczne próby zakupu ziemi, na której postawiono budynek. Ich starania udaremnił Hugo Zapałowicz. To on przekonał Sabałę babiogórskiego Wawrzyńca Szkolnika i jego wspólników, by nie sprzedawali nieruchomości Niemcom („bo jakże sprzedawać heretykom, na których diabeł widły brusi”). Ten argument w połączeniu z sowitym poczęstunkiem oraz „podarkami z cygar” kosztującymi „pona majóra” 60 guldenów przekonał górali i uratował parcelę przed trafieniem w niemieckie ręce.

Oburzeni odmową członkowie BV rozpoczęli aktywne sabotowanie wszelkich polskich akcentów w turystyce. We wszystkich niemieckich schroniskach odmawiano Polakom specjalnych zniżek przyznawanych tylko Niemcom, a w niektórych po prostu zamykano przed polskimi turystami drzwi. W niemieckojęzycznych przewodnikach, mapach i tablicach terenowych często z premedytacją pomijano polskie nazwy szczytów, przełęczy i polan. Ponadto, regularnie zamalowywano polskie oznaczenia szlaków.

Hugo Zapałowicz nie miał zamiaru tolerować takich zachowań i wytoczył Niemcom proces przed sądem w Makowie Podhalańskim. Postępowanie toczyło się latami, a w międzyczasie niespecjalnie przejmujący się nim Niemcy konsekwentnie kontynuowali przyjęty przez siebie styl postępowania. Cicha batalia trwała, aż wybuchła I wojna światowa, która ostudziła znacznie temperaturę konfliktu zwaśnionych miłośników gór. Przyczyny tego stanu rzeczy były prozaiczne: opustoszałe schroniska obu stron popadły w ekonomiczny kryzys i musiały walczyć o fizyczne przetrwanie.

W schronisku na Markowych Szczawinach ruch był tak nikły, że nie pokrywał gospodarzowi kosztów utrzymania obiektu. Jesienią i wczesną wiosną włamywali się do środka kłusownicy i włóczędzy, kradnąc żywność, koce i pościel. Pierwszy gospodarz obiektu Józef Gancarczyk robił co mógł, aby schronisko przetrwało dziejową zawieruchę. Dopóki warunki pogodowe na to pozwalały, nie opuszczał swojego stanowiska, a zimą zamykał schronisko i powracał w dolinę. Nawet wówczas jednak jeśli został powiadomiony o planowanej wizycie turystów, zakładał rakiety śnieżne domowego wyrobu i przebijając się przez głęboki śnieg, wnosił niezbędny inwentarz i żywność na plecach do schroniska, gdzie następnie palił intensywnie w piecu, by ogrzać nieco „sypialnię dla panów”.

Turystyka beskidzka w II RP

Koniec wojny i odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 r. nie zmieniły niestety niemieckiego nastawienia do polskich turystów, chociaż wtedy znacząco ich przybyło. Nadal byli oni na tyle lekceważeni, że Władysław Midowicz, geograf, meteorolog i miłośnik gór, doszedł do wniosku, że jedynym wyjściem z sytuacji jest odpłacenie uciążliwym sąsiadom pięknym za nadobne. Latem 1925 r. przeszedł ze swoim synem rejon Babiej Góry wzdłuż i wszerz, odmalowując wszystkie zniszczone przez Niemców szlaki i tworząc nowe, w tym słynną Perć Akademików – jedyny fragment mający charakter wysokogórski. Równocześnie mężczyźni zdejmowali wszystkie niemieckie tabliczki napisane charakterystycznym gotykiem, które po zniesieniu do Zawoi rzucili na stos przed kościołem i spalili w obecności mieszkańców wsi. Wśród uczestników tego wydarzenia był także wybitny propagator krajoznawstwa Kazimierz Sosnowski.

W konsekwencji wyczynu Polaków wzajemne relacje uległy jeszcze większemu niż przed wojną oziębieniu. Doskonale odzwierciedliły to słowa wypowiedziane kilka lat później (1933 r.) przez Józefa Becka: „Nasz stosunek do Niemiec będzie dokładnie taki sam, jak stosunek Niemiec do nas”. W latach 1925–1927 przedstawiciele obu towarzystw turystycznych wzajemnie niszczyli swoje oznakowania, pozywali się do sądów i szkalowali w prasie. Polacy zarzucali niemieckiemu stowarzyszeniu sympatyzowanie z nazistami. Od żadnej ze stron nie wyszła inicjatywa pojednania i dojścia do porozumienia. Prawdopodobnie dochodziło nawet do podpaleń schronisk (!).

Młodzi turyści na szczycie Babiej Góry, 1925 r.

Młodzi turyści na szczycie Babiej Góry, 1925 r.

Zamojski Tadeusz/NAC

W 1931 r. Polskie Towarzystwo Tatrzańskie (w 1920 r. Towarzystwo Tatrzańskie, aby uczcić odzyskanie niepodległości, uroczyście zmieniło nazwę na Polskie Towarzystwo Tatrzańskie – PTT) oficjalnie zerwało wszelkie kontakty z BV. W 1933 r. Polacy jednostronnym aktem prawnym przejęli wszystkie niemieckie szlaki w rejonie Babiej Góry. Lasy Państwowe zażądały od Niemców opuszczenia schroniska Schlesinger-Schutzhaus. Oficjalnym powodem było wygaśnięcie umowy dzierżawnej działki, podpisanej jeszcze w czasach Austro-Węgier. Niemcy odwoływali się od tej decyzji w procesach sądowych, jednak w 1936 r., po wypłaceniu im stosownego odszkodowania, schronisko zostało ostatecznie przejęte przez Polaków. Liczba szlaków BV w Beskidach zmniejszyła się z ponad 400 km do zaledwie ponad 100 km w okolicach Bielska. Nastały cztery lata względnego spokoju, kiedy turyści wszystkich narodowości mogli cieszyć się pięknem gór bez konieczności bycia mimowolnymi uczestnikami wzajemnych niesnasek obu organizacji. Zarówno schronisko na Markowych Szczawinach, jak i przejęte przez Polaków dawne niemieckie schronisko harmonijnie funkcjonowały do wybuchu II wojny światowej.

W obliczu wojny

Niestety, już 1 września 1939 r. budynki zostały ostrzelane przez niemiecki samolot. Biorąc pod uwagę brak jakiegokolwiek militarnego znaczenia skromnych górskich schronisk, trudno uwierzyć w przypadkowość tego ataku.

W trakcie wojny ruch turystyczny praktycznie nie istniał, więc schroniska nie były w stanie samodzielnie się utrzymać. Musiano je zamknąć. W czasie okupacji trudno dostępne góry i dzikie lasy Żywiecczyzny stanowiły dogodne miejsce na działania partyzantów oraz kryjówki dla uciekinierów i Żydów. Najbardziej aktywną grupą był oddział pod dowództwem komendanta obwodu żywieckiego AK, ppor. Antoniego Płanika ps. Roman. To właśnie to ugrupowanie 2 lipca 1943 r. zaatakowało schronisko na Rysiance, gdzie kwaterowali niemieccy oficerowie. Wojskowym darowano życie, ale zdobyto cenną broń, żywność, a nawet radio. Podczas kolejnego ataku miesiąc później również udało się pozyskać sprzęt, ale podczas odwrotu partyzanci natknęli się na niemiecki patrol i ciężko ranili dwóch żandarmów. W odwecie Niemcy zaczęli zaciekle prześladować okoliczne wsie i schroniska w poszukiwaniu partyzantów, aż w końcu – uznając schronisko w Markowych Szczawinach za potencjalną kryjówkę polskich żołnierzy – postanowili je spalić.

Gospodarz schroniska Rudolf Wieigus chciał ocalić budynek. Przekonał członków antypartyzanckiej obławy niemieckiej, że przed wznieceniem ognia trzeba skatalogować i spisać całe wyposażenie (z pewnością pomogła mu też w tym wręczona żandarmom łapówka). Kiedy znudzeni pilnowaniem monotonnej pracy gospodarza Niemcy odeszli, Polak rozpalił wielkie ognisko mające imitować pożar obiektu. Na szczęście hitlerowcy dali się nabrać i nie wrócili, aby sprawdzić wykonanie rozkazu.

W 1945 r. w schroniskach przez krótki czas kwaterowali żołnierze Armii Czerwonej. Pozostawili oni obiekty doszczętnie rozkradzione i zdewastowane, a dzieła zniszczenia dokończyła miejscowa ludność, nie oszczędzając nawet nadających się na opał desek.

Czasy powojenne

W 1949 r. PTT zdecydowało się na gruntowny remont obu schronisk. Jednak jeszcze przed jego zakończeniem dawne niemieckie schronisko całkowicie spłonęło w pożarze. Do dzisiaj nie wyjaśniono przyczyny. Biorąc jednak pod uwagę powszechną po wojnie nienawiść do wszystkiego co niemieckie, nie jest wykluczone, że było to celowe podpalenie. Schroniska tego nigdy nie odbudowano. Do dzisiaj na stoku Babiej Góry można oglądać jego ślady, znane jako pozostałości schroniska pod Głodną Wodą.

Tymczasem schronisko na Markowych Szczawinach powoli wracało do życia i rozkwitało. Ludzie pragnący zapomnieć o koszmarze wojny przyjeżdżali w góry, powoływano też do istnienia kolejne organizacje turystyczne. W 1950 r. PTT oficjalnie przekształciło się w Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze (PTTK). W tym samym roku schronisko na Markowych Szczawinach zyskało dobudówkę, w której umieszczono punkt dyżurowania GOPR-u. W 1966 r. obok schroniska wybudowano działające do dziś maleńkie muzeum poświęcone dziejom turystyki babiogórskiej. Znajdujący się nieopodal grób nieznanego partyzanta udekorowano figurką Madonny przyniesioną do schroniska w dzień jego otwarcia przez Hugona Zapałowicza jeszcze w 1906 r.

Pomimo tych wszystkich starań i zabiegów wokół schroniska budynek nie przetrwał próby czasu. W 2007 r. PTTK podjęło trudną i kontrowersyjną decyzję zburzenia go i postawienia nowego. Rozważano także opcję przeniesienia starego obiektu do skansenu w Zawoi, jednak zarzucono ten projekt ze względu na zbyt wysokie koszty. Pomimo protestów wielu historyków i miłośników gór, pełnych szacunku do niezwykłych dziejów tego miejsca, plan został zrealizowany. Ponad 100-letnie schronisko przestało istnieć, a w 2009 r. na jego miejscu powstał nowy, pozbawiony dramatycznych wspomnień budynek. I jakkolwiek nie ma wątpliwości, że piękno i majestat babiogórskiego krajobrazu nie przestaną przyciągać w to miejsce żądnych wrażeń turystów, pozostaje mieć nadzieję, iż nie będzie ono więcej świadkiem krwawych ani nawet „pędzlowych wojen” i antagonizmów między żadnymi narodami.

Czy to właśnie duch odwiecznej słowiańsko-germańskiej rywalizacji skłonił buńczucznych turystów obu narodowości do kuriozalnej, niemającej precedensu w historii turystyki walki o wdzięki Babiej Góry – „Królowej Beskidów”? Najwyższy w tym paśmie, wznoszący się na wysokość 1725 m n.p.m. szczyt od wieków pobudzał wyobraźnię ludzi, czego dowodem są liczne związane z nim legendy. Niektóre z nich głoszą, że góra jest w rzeczywistości kochanką zbójnika, która na wieść o śmierci ukochanego skamieniała z żalu. Inne podania wieszczą o ukrytych pod nią, zakopanych przez zbójników bajecznych skarbach. Nie bez powodu górę znano także pod nazwami „Diablak” oraz – z racji występującej tam tendencji do szybkich i gwałtownych zmian pogodowych – „Kapryśnica”. Bez względu jednak na to, czy nasi przodkowie rzeczywiście dawali wiarę tym fantastycznym opowieściom, z pewnością potężny, zazwyczaj przesłonięty welonem chmur szczyt wzbudzał w nich respekt i pokorę. Niewielu śmiałków zapuszczało się na jego wierzchołek. W niższych jego partiach natomiast chętnie wypasano owce i woły.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie