Doktor Franciszek Witaszek, lekarz Ojczyzny

Dochowując wierności lekarskiemu powołaniu, doktor Franciszek Witaszek ratował rannych w bitwie nad Bzurą we wrześniu 1939 r. Czuł jednak, że to nie wystarczy. Gdy nastała noc okupacji, postanowił służyć Polsce w szeregach Armii Podziemnej również jako żołnierz.

Publikacja: 25.02.2022 00:49

Nadzwyczajny walny zjazd Związku Lekarzy Państwa Polskiego w Poznaniu, październik 1937 r. Dr Franci

Nadzwyczajny walny zjazd Związku Lekarzy Państwa Polskiego w Poznaniu, październik 1937 r. Dr Franciszek Witaszek zasiada za stołem prezydialnym (pierwszy z lewej)

Foto: NAC

Franciszek Witaszek urodził się 8 września 1908 r. w Śmiglu w kupieckiej rodzinie. Medycynę ukończył w 1931 r. na Uniwersytecie Poznańskim. Po uzyskaniu dyplomu lekarskiego podjął pracę w Zakładzie Mikrobiologii na macierzystej uczelni. Szybko dał się poznać jako utalentowany naukowiec. Prowadził m.in. badania nad szybkością opadania krwinek w przebiegu gruźlicy u dzieci i dorosłych. W 1936 r. został współzałożycielem zakładu Serovac Poznański produkującego surowice i szczepionki, a w latach 1937–1939 stał na czele firmy Catgut Polska zajmującej się produkcją nici operacyjnych do szycia ran.

Zainteresowania Witaszka nie ograniczały się bynajmniej tylko do zagadnień medycznych. Pasjonował się także chemią, co zaowocowało wynalezieniem przez niego substancji clarovac – środka umożliwiającego wielokrotne konserwowanie warzyw i owoców.

Dramatyczny początek wojny

Wybuch wojny we wrześniu 1939 r. sprawił, że marzenia oraz plany młodego naukowca legły w gruzach, podobnie jak tysięcy innych badaczy z jego pokolenia. Ze względu na wadę serca nie został zmobilizowany do wojska, ale odpowiadał za ewakuację zakładu Catgut Polska. Niestety, cały transport został zbombardowany pod Kutnem, a sam Witaszek cudem uszedł z życiem. Pomimo tego traumatycznego przeżycia nie zrezygnował z działań i rozpoczął służbę lekarską w szpitalu polowym w Dobrzelinie koło Żychlina, dokąd przywożono rannych podczas bitwy nad Bzurą.

Po kapitulacji powrócił do Poznania, gdzie w październiku urodziła mu się córka Daria. Wraz z żoną Haliną mieli już troje dzieci – Mariolę, Alodię i Iwonę. W mieście za zgodą władz okupacyjnych otworzył prywatną praktykę tylko dla Polaków. Szybko zyskał sławę jako lekarz społecznik gotowy leczyć najuboższych poznaniaków nieodpłatnie, dojeżdżający rowerem do najdalszych dzielnic miasta (komunikacja miejska była dostępna tylko dla Niemców).

Poznań będący stolicą wcielonego do Rzeszy Kraju Warty stał się oficjalnie miastem niemieckim. Tysiące polskich mieszkańców wysiedlono do Generalnej Guberni w masowych akcjach przesiedleńczych, a na ich miejsce sprowadzono Niemców. Nieliczni Polacy, którym udało się pozostać w rodzinnym mieście, wzorem swoich rodaków z Generalnej Guberni rozpoczęli organizowanie ruchu oporu przeciwko najeźdźcy. Witaszek jeszcze jesienią 1939 r. został zaprzysiężony do organizacji Ojczyzna przez por. Stefana Adama Schmidta. W końcu tego samego roku wstąpił do Służby Zwycięstwu Polsce. Pełniąc funkcję osobistego lekarza biskupa Walentego Dymka, wraz z nim współpracował przy tworzeniu Kościoła podziemnego. W czerwcu 1940 r. został pierwszym szefem Związku Odwetu Okręgu Poznań, który obejmował tereny Wielkopolski wcielone do Rzeszy.

Działalność konspiracyjna

W swoim gabinecie lekarskim Witaszek spotykał się z innymi konspiratorami. Sam podlegał bezpośrednio ppłk. Franciszkowi Niepokólczyckiemu, ps. Teodor. Z biegiem czasu wokół lekarza i jego dowódcy utworzyła się grupa naukowców, chemików i biologów z wyjątkową misją w szeregach Państwa Podziemnego. Ich specjalnością stało się konstruowanie różnego rodzaju broni biologicznej, mającej przetrzebić szeregi znienawidzonego wroga.

Początkowo Witaszkiem targały dylematy natury moralnej. Jako lekarz składał przecież przysięgę Hipokratesa, której zasadnicze przesłanie – „Po pierwsze: nie szkodzić” – było bardzo mocno zakorzenione w jego sumieniu. Wątpliwości medyka pomógł przezwyciężyć biskup Dymek, który powiedział mu: „Gdy naród jest mordowany, musi się bronić wszystkimi możliwymi środkami, nawet trucizną”.

Od tej pory Witaszek nie zawahał się już ani razu. W jednym z zakonspirowanych mieszkań uruchomiono laboratorium, które dostarczało bakterie groźnych chorób zakaźnych. Witaszek samodzielnie wynalazł preparat, który nie wywoływał objawów zatrucia, ale mimo to pustoszył organizm, niszcząc śledzionę i nerki, a w konsekwencji prowadził do śmierci. Inna wynaleziona przez niego toksyna powodowała zatrzymanie akcji serca. Brał też udział w opracowywaniu środka wywołującego ropienie skóry i ciężko gojące się rany. Bazując z kolei na swojej znajomości chemii, odkrył substancję powodującą szybką korozję w konstrukcjach silników spalinowych oraz pomagał wytwarzać bomby termiczne.

Grupa Witaszka szybko przekonała się, że do odniesienia sukcesu nie wystarczą już sami naukowcy, lekarze, laboranci, aptekarze oraz inżynierowie. Wytworzone przez nich trucizny musiały przecież jeszcze dotrzeć do adresatów w możliwie pewny i niewzbudzający podejrzeń sposób. Dlatego do współpracy wciągnięto także kelnerów, których zadaniem było dolewanie specyfików do napojów hitlerowców i konfidentów goszczących w lokalach. Szacuje się, że tą metodą zlikwidowano około 150 nieprzyjaciół.

Akcja w Café Sim

Wiosną 1942 roku do poznańskiej komendy AK przyszła zaszyfrowana informacja z Paryża – do Poznania miało przyjechać pięciu wysokich rangą oficerów Abwehry, skąd następnie zamierzali wyruszyć na front wschodni. Wywiad AK ustalił, że wojskowi spotykają się w kawiarence Café Sim. W lokalu tym, dostępnym tylko dla Niemców, pracowali jako kelnerzy dwaj podwładni dr. Witaszka: Stanisław Witkowski i Hieronim Schoepke. To właśnie na nich ciążył rozkaz zlikwidowania Niemców poprzez podanie im trucizny w napoju. Tym razem jednak akcja nie przebiegła zgodnie z planem; udało się co prawda uśmiercić pięciu oficerów, ale z dzbanka pełnego zatrutej kawy napiło się także trzech cywilów, którzy również zmarli. Gestapo wiedziało już, że nie może być mowy o przypadku. Natychmiast urządziło nalot na kawiarnię. Aresztowanych kelnerów poddano brutalnemu śledztwu (Hieronim Schoepke próbował dwukrotnie popełnić samobójstwo), a następnie przystąpiono do zatrzymywania kolejnych osób z grupy Witaszka.

Samego doktora Niemcy aresztowali 25 kwietnia 1942 r. w jego gabinecie. Lekarzowi dopisało jednak swoiste szczęście w nieszczęściu; Niemcy byli pod takim wrażeniem jego zdolności, że oszczędzili mu okrutnych tortur, jakie spotkały jego towarzyszy broni. Zachowując pełną iluzję kultury, przy kawie i papierosach złożyli mężczyźnie propozycję nie do odrzucenia: nie tylko obiecali mu darowanie życia, ale także wysoką pensję i luksusowe warunki pobytu w Niemczech dla niego i jego rodziny w zamian za pracę na rzecz niemieckich laboratoriów. Witaszek odmówił bez namysłu. Rozwścieczeni Niemcy przestali zachowywać pozory uprzejmości i poddali Polaka torturom, które jednak w żaden sposób nie wpłynęły na zmianę jego decyzji. Ostatecznie lekarz został skazany na karę śmierci wraz ze wszystkimi swoimi współpracownikami. Nie powiodły się podejmowane próby przekupienia gestapowców przez AK, która walcząc o mniejsze zło, starała się doprowadzić do skazania grupy na pobyt w obozie koncentracyjnym.

Wyrok wykonany został 8 stycznia 1943 r. w poznańskim Forcie VII poprzez zgilotynowanie. Wraz z Witaszkiem zginęło 30 członków organizacji – 24 mężczyzn oraz 6 kobiet. Oczekując na śmierć, witaszkowcy śpiewali hymn narodowy. Głowę doktora Witaszka Niemcy umieścili w wypełnionym formaliną słoju z napisem: „Głowa inteligentnego polskiego mordercy”.

Błękitnookie córki doktora

Przed wykonaniem wyroku oprawcy nie omieszkali poinformować skazanych, że wkrótce także ich rodziny czeka podobny los. Fala aresztowań, która przetoczyła się przez Poznań w następnych dniach, dowiodła, że zbrodniarze nie rzucali słów na wiatr. Jedną z pierwszych aresztowanych była żona Witaszka, Halina. Zanim zabrało ją Gestapo, udało jej się wywieźć troje dzieci (Mariolę, Iwonę i urodzonego w 1942 r. Krzysztofa) do brata w Ostrowie Wielkopolskim. Niestety, ukryte u sąsiadów Daria i Alodia zostały odnalezione przez Niemców. Obie dziewczynki zrobiły na Niemcach duże wrażenie. W błękitnookich blondynkach, córkach wybitnego naukowca, naziści dopatrywali się obiecującego potencjału na zasilenie aryjskiej rasy panów. Ich przypuszczenia potwierdziły wyniki skrupulatnych badań antropologicznych w kaliskim urzędzie rasy – dzieci nadają się do zniemczenia. Po krótkim i traumatycznym pobycie w obozie koncentracyjnym dla dzieci i młodzieży w Łodzi, gdzie zmuszano je do nauki niemieckiego, karząc biciem za każde polskie słowo, siostry przewieziono do ośrodka Lebensborn w Bad Polzin (Połczyn-Zdrój). Tutaj, w styczniu 1944 r., kilkulatki zostały rozdzielone: Alodię adoptowało małżeństwo Dahlów ze Stendal pod Berlinem, Darię zaś postanowiła przygarnąć austriacka rodzina Schoelnów z miejscowości Weitra. Rozdzielanie rodzeństwa było aktem masowo stosowanym przez Niemców w procesie germanizacji polskich dzieci, mającym ułatwić zniszczenie wszelkich więzi maluchów z dawnym życiem oraz przyspieszenie ich pełnej adaptacji w nowym środowisku. Dziewczętom zmieniono również daty urodzenia oraz imiona: Alodię przechrzczono na Alice, a Darię na Dorę. Zmieniono także nazwisko Witaszek na Wittke.

Podobnie jak poprzednio ich ojca tuż po aresztowaniu, tak i obie Witaszkówny spotkało swoiste szczęście w nieszczęściu: trafiły do skromnych, ale kochających domów. Nowi „rodzice” nie kierowali się bynajmniej obsesją na punkcie „hodowania” kolejnych członków narodu panów, ale byli ludźmi rzeczywiście pragnącymi mieć dzieci i otoczyć je jak najlepszą opieką. Nie zdawali sobie sprawy, że dziewczynki zostały uprowadzone biologicznej polskiej matce. Byli pewni, że adoptowali niemieckie sieroty. W takim przekonaniu upłynęły następne trzy lata, podczas których udało im się wpoić dziewczynkom miłość do nowej rodziny. Gdy w 1947 r. do domów Dahlów oraz Schoelnów dotarła szokująca wiadomość z Czerwonego Krzyża, że ich przybrane córki są poszukiwane przez rodzoną matkę w Polsce, Alice i Dora były nie mniej wstrząśnięte niż ich opiekunowie: przecież są Niemkami! Nie było jednak wyjścia – obie wróciły do Polski, co stało się ówczesną wielką sensacją medialną w kraju. Witaszkówny były bowiem pierwszymi z kilkuset tysięcy polskich dzieci uprowadzonych podczas wojny przez hitlerowców w celu wynarodowienia, które powróciły do domu. Ten sukces nie byłby możliwy bez tytanicznej pracy Romana Hrabara, skromnego adwokata ze Śląska, który przeczytawszy w gazecie tragiczną historię córek Witaszka, postanowił bez reszty poświęcić się sprawie odzyskiwania uprowadzonych dzieci. To właśnie żmudne poszukiwania prawnika doprowadziły na ślad zaginionych dziewczynek.

Po powrocie Alodii i Darii Hrabar kontynuował swoją misję, niosąc pomoc innym zrozpaczonym rodzicom poszukującym swoich dzieci. Niestety, z 200 tys. uprowadzonych ofiar udało się odnaleźć zaledwie 30 tys. Niemieckie władze piętrzyły przeszkody formalne, domagając się od komisji Hrabara niepodważalnych dowodów na pochodzenie dziecka, co w wielu przypadkach nie było możliwe. Hrabar brał także udział w procesach norymberskich, gdzie bezskutecznie starał się doprowadzić do uznania Lebensborn za organizację zbrodniczą (szefostwo organizacji wybroniło się, twierdząc, że była to instytucja opiekuńcza). Błąd ten naprawił dopiero Trybunał Denazyfikacyjny w 1950 r., uznając całość działalności Lebensborn za zbrodniczą. Nie ukarano także nigdy bezpośrednich wykonawców zbrodni rabowania dzieci, uznanej później przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze za zbrodnię ludobójstwa, a przez Konferencję UNESCO w 1948 r. za zbrodnię przeciwko ludzkości.

Alodia i Daria miały wielkie problemy z przystosowaniem się do nowej rzeczywistości. Ich matka Halina, wyczerpana i chorowita po kilkuletnim pobycie w obozach Auschwitz i Rävensbrück, musiała ciężko pracować, aby utrzymać pięcioro dzieci. Dziewczynki często wracały ze szkoły z płaczem, gdyż jako „Niemry” stały się obiektem prześladowań innych uczniów. Ponadto, bardzo tęskniły za swoimi niemieckimi „rodzicami”. Pewnego razu zaplanowały wspólną ucieczkę z domu, ale matce udało się zatrzymać je w drodze na dworzec.

Pomimo niewyobrażalnych cierpień, jakich doznała ze strony Niemców, Halina Witaszek była gotowa uszanować uczucia i więzi córek ze swoimi drugimi rodzinami. Korespondowała z Dahlami i Schoelnami, a nawet zapraszała ich do Polski. Gdy córki dorosły, nie miała nic przeciwko ich wizytom w Niemczech i Austrii. Niezwykła przyjaźń połączyła Halinę zwłaszcza z Louise Dahl, drugą „matką” Alodii.

Daria zmarła w 2003 r. Alodia Witaszek-Napierała pozostaje dziś jedynym świadkiem dramatycznych losów rodziny Witaszków. Dostrzega jednak w nich jasną stronę: „Można mieć dwie matki. One obie mnie kochały. Obie się rozumiały. O tym, że Mutti była dobrym człowiekiem, świadczy to, że oddała mnie mamie bez wahania. Nie ukrywała mnie, nie kombinowała. Dla niej wciąż byłam córką: moje dzieci traktowała jak babcia”. Niestety, nie wszystkie polskie dzieci uprowadzone przez Niemców znalazły równie ludzkich i wyrozumiałych opiekunów, jak córki dr. Franciszka Witaszka.

Franciszek Witaszek urodził się 8 września 1908 r. w Śmiglu w kupieckiej rodzinie. Medycynę ukończył w 1931 r. na Uniwersytecie Poznańskim. Po uzyskaniu dyplomu lekarskiego podjął pracę w Zakładzie Mikrobiologii na macierzystej uczelni. Szybko dał się poznać jako utalentowany naukowiec. Prowadził m.in. badania nad szybkością opadania krwinek w przebiegu gruźlicy u dzieci i dorosłych. W 1936 r. został współzałożycielem zakładu Serovac Poznański produkującego surowice i szczepionki, a w latach 1937–1939 stał na czele firmy Catgut Polska zajmującej się produkcją nici operacyjnych do szycia ran.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie