Wyrok wykonany został 8 stycznia 1943 r. w poznańskim Forcie VII poprzez zgilotynowanie. Wraz z Witaszkiem zginęło 30 członków organizacji – 24 mężczyzn oraz 6 kobiet. Oczekując na śmierć, witaszkowcy śpiewali hymn narodowy. Głowę doktora Witaszka Niemcy umieścili w wypełnionym formaliną słoju z napisem: „Głowa inteligentnego polskiego mordercy”.
Błękitnookie córki doktora
Przed wykonaniem wyroku oprawcy nie omieszkali poinformować skazanych, że wkrótce także ich rodziny czeka podobny los. Fala aresztowań, która przetoczyła się przez Poznań w następnych dniach, dowiodła, że zbrodniarze nie rzucali słów na wiatr. Jedną z pierwszych aresztowanych była żona Witaszka, Halina. Zanim zabrało ją Gestapo, udało jej się wywieźć troje dzieci (Mariolę, Iwonę i urodzonego w 1942 r. Krzysztofa) do brata w Ostrowie Wielkopolskim. Niestety, ukryte u sąsiadów Daria i Alodia zostały odnalezione przez Niemców. Obie dziewczynki zrobiły na Niemcach duże wrażenie. W błękitnookich blondynkach, córkach wybitnego naukowca, naziści dopatrywali się obiecującego potencjału na zasilenie aryjskiej rasy panów. Ich przypuszczenia potwierdziły wyniki skrupulatnych badań antropologicznych w kaliskim urzędzie rasy – dzieci nadają się do zniemczenia. Po krótkim i traumatycznym pobycie w obozie koncentracyjnym dla dzieci i młodzieży w Łodzi, gdzie zmuszano je do nauki niemieckiego, karząc biciem za każde polskie słowo, siostry przewieziono do ośrodka Lebensborn w Bad Polzin (Połczyn-Zdrój). Tutaj, w styczniu 1944 r., kilkulatki zostały rozdzielone: Alodię adoptowało małżeństwo Dahlów ze Stendal pod Berlinem, Darię zaś postanowiła przygarnąć austriacka rodzina Schoelnów z miejscowości Weitra. Rozdzielanie rodzeństwa było aktem masowo stosowanym przez Niemców w procesie germanizacji polskich dzieci, mającym ułatwić zniszczenie wszelkich więzi maluchów z dawnym życiem oraz przyspieszenie ich pełnej adaptacji w nowym środowisku. Dziewczętom zmieniono również daty urodzenia oraz imiona: Alodię przechrzczono na Alice, a Darię na Dorę. Zmieniono także nazwisko Witaszek na Wittke.
Podobnie jak poprzednio ich ojca tuż po aresztowaniu, tak i obie Witaszkówny spotkało swoiste szczęście w nieszczęściu: trafiły do skromnych, ale kochających domów. Nowi „rodzice” nie kierowali się bynajmniej obsesją na punkcie „hodowania” kolejnych członków narodu panów, ale byli ludźmi rzeczywiście pragnącymi mieć dzieci i otoczyć je jak najlepszą opieką. Nie zdawali sobie sprawy, że dziewczynki zostały uprowadzone biologicznej polskiej matce. Byli pewni, że adoptowali niemieckie sieroty. W takim przekonaniu upłynęły następne trzy lata, podczas których udało im się wpoić dziewczynkom miłość do nowej rodziny. Gdy w 1947 r. do domów Dahlów oraz Schoelnów dotarła szokująca wiadomość z Czerwonego Krzyża, że ich przybrane córki są poszukiwane przez rodzoną matkę w Polsce, Alice i Dora były nie mniej wstrząśnięte niż ich opiekunowie: przecież są Niemkami! Nie było jednak wyjścia – obie wróciły do Polski, co stało się ówczesną wielką sensacją medialną w kraju. Witaszkówny były bowiem pierwszymi z kilkuset tysięcy polskich dzieci uprowadzonych podczas wojny przez hitlerowców w celu wynarodowienia, które powróciły do domu. Ten sukces nie byłby możliwy bez tytanicznej pracy Romana Hrabara, skromnego adwokata ze Śląska, który przeczytawszy w gazecie tragiczną historię córek Witaszka, postanowił bez reszty poświęcić się sprawie odzyskiwania uprowadzonych dzieci. To właśnie żmudne poszukiwania prawnika doprowadziły na ślad zaginionych dziewczynek.
Po powrocie Alodii i Darii Hrabar kontynuował swoją misję, niosąc pomoc innym zrozpaczonym rodzicom poszukującym swoich dzieci. Niestety, z 200 tys. uprowadzonych ofiar udało się odnaleźć zaledwie 30 tys. Niemieckie władze piętrzyły przeszkody formalne, domagając się od komisji Hrabara niepodważalnych dowodów na pochodzenie dziecka, co w wielu przypadkach nie było możliwe. Hrabar brał także udział w procesach norymberskich, gdzie bezskutecznie starał się doprowadzić do uznania Lebensborn za organizację zbrodniczą (szefostwo organizacji wybroniło się, twierdząc, że była to instytucja opiekuńcza). Błąd ten naprawił dopiero Trybunał Denazyfikacyjny w 1950 r., uznając całość działalności Lebensborn za zbrodniczą. Nie ukarano także nigdy bezpośrednich wykonawców zbrodni rabowania dzieci, uznanej później przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze za zbrodnię ludobójstwa, a przez Konferencję UNESCO w 1948 r. za zbrodnię przeciwko ludzkości.
Alodia i Daria miały wielkie problemy z przystosowaniem się do nowej rzeczywistości. Ich matka Halina, wyczerpana i chorowita po kilkuletnim pobycie w obozach Auschwitz i Rävensbrück, musiała ciężko pracować, aby utrzymać pięcioro dzieci. Dziewczynki często wracały ze szkoły z płaczem, gdyż jako „Niemry” stały się obiektem prześladowań innych uczniów. Ponadto, bardzo tęskniły za swoimi niemieckimi „rodzicami”. Pewnego razu zaplanowały wspólną ucieczkę z domu, ale matce udało się zatrzymać je w drodze na dworzec.
Pomimo niewyobrażalnych cierpień, jakich doznała ze strony Niemców, Halina Witaszek była gotowa uszanować uczucia i więzi córek ze swoimi drugimi rodzinami. Korespondowała z Dahlami i Schoelnami, a nawet zapraszała ich do Polski. Gdy córki dorosły, nie miała nic przeciwko ich wizytom w Niemczech i Austrii. Niezwykła przyjaźń połączyła Halinę zwłaszcza z Louise Dahl, drugą „matką” Alodii.