To najbardziej kontrowersyjna świątynia na świecie. Dla wielu Japończyków jest pomnikiem wojennej chwały i patriotycznego poświęcenia, miejscem hołdu dla bohaterów i ofiar wojny. Dla ponad miliarda mieszkańców państw Azji Wschodniej oraz innych krajów, które prowadziły wojnę z Japonią, jest to jednak miejsce, gdzie oddaje się niezasłużoną boską cześć tysiącom zbrodniarzy wojennych. Za każdym razem, gdy składają tam wizyty japońscy politycy, kanałami dyplomatycznymi i medialnymi idą w świat wyrazy oburzenia. Tokijska szintoistyczna świątynia Yasukuni jest uznawana za centrum militarystycznego japońskiego rewizjonizmu historycznego – swoistą „ambasadę" rządu gen. Hideki Tojo we współczesnej, demokratycznej i nominalnie pacyfistycznej Japonii. Czy ten mroczny image jest jednak słuszny? By to sprawdzić, odwiedziłem w zeszłym roku świątynię Yasukuni podczas swojej podróży po Japonii.
Miliony bogów
Kilkaset metrów od stacji metra Kudanshita, w ładnej parkowej okolicy, o rzut kamieniem od Pałacu Cesarskiego i Ministerstwa Obrony, stoi świątynia będąca symbolem japońskiego militaryzmu. By do niej dojść, trzeba przejść pod Daiichi Torii, monumentalnym stalowym łukiem świątynnym przywodzącym na myśl styl „realizmu faszystowskiego". Jego oryginał powstał w 1921 r., a obecna wersja stoi od 1974 r. Idąc dalej parkową drogą, dochodzimy do pomnika gen. Masujiro Omury, XIX-wiecznego twórcy nowoczesnej, narodowej armii japońskiej. Kontynuując wędrówkę, mijając sklepiki z nacjonalistycznymi i monarchistycznymi pamiątkami, docieramy do drugiego łuku świątynnego (największej tego typu japońskiej konstrukcji z brązu) i właściwej świątynnej bramy. Na drzwiach z drewna cyprysowego widnieją 1,5-metrowe złote chryzantemy, symbole domu cesarskiego. Takie symbole znajdowały się na dziobach japońskich pancerników walczących pod Cuszimą czy Leyte. Sama świątynia jest raczej skromnym drewnianym budynkiem odpowiadającym standardom szintoistycznego sanktuarium.
Yasukuni Jinja została założona w 1869 r. przez cesarza Meiji i początkowo upamiętniała wszystkich żołnierzy, którzy polegli dla niego w wojnie Boshin – konflikcie, który pozbawił rządów szoguna i jego zwolenników, otwierając drogę do modernizacji Japonii. Później do grona upamiętnionych w tym miejscu dołączyli żołnierze, marynarze i lotnicy (a także bohaterscy cywile) ginący za cesarza i ojczyznę w kolejnych wojnach – aż do końca II wojny światowej. Czczeni są tam jako bogowie. Blisko 2,5 mln bogów. Mężczyzn, kobiet i dzieci. Japończyków, ale też mieszkańców Korei czy Tajwanu. W gronie tych bogów znalazło się też 1068 zbrodniarzy wojennych, w tym 14 największych, skazanych po wojnie na śmierć przez Trybunał Tokijski.
Masowa deifikacja ludzi mających sporo na sumieniu w oczywisty sposób oburza sąsiednie narody, ale dla Japończyków to nic szczególnego. W szintoizmie bogów są dziesiątki milionów. Własnego boga może mieć drzewo czy strumyk. Ponieważ w religiach Azji Wschodniej silnie rozbudowany jest kult przodków, bogiem może być też postać historyczna mająca krew na rękach albo nasz dziadek opiekujący się nami z zaświatów. Dla Japończyków świątynia Yasukuni jest przede wszystkim miejscem oddawania hołdu ich ojcom i dziadom zmiażdżonym przez wojenną zawieruchę. Zresztą jest tak nie tylko dla Japończyków. Wizyty w Yasukuni składają np. tajwańscy proniepodległościowi politycy. Denerwują tym rządzący do niedawna na Tajwanie Kuomintang, ale po prostu chcą oddać hołd rodakom walczącym w szeregach japońskich sił zbrojnych. W Yasukuni modlił się m.in. Lee Teng-hui, prezydent Republiki Chińskiej w latach 1988–2000 i były przewodniczący Kuomintangu (w latach 1944–1945 ochotniczo służył w Cesarskiej Armii Japonii, gdzie osiągnął stopień podporucznika. Przydzielono go do obrony przeciwlotniczej na Tajwanie, a w marcu 1945 r. pomagał w usuwaniu skutków wielkiego amerykańskiego nalotu na Tokio). Kontrowersyjną świątynię wizytowali też m.in. Dalajlama XIV, Jean-Marie Le Pen, wielokrotny premier Włoch Giulio Andreotti, a nawet idol nastolatek Justin Bieber (który, zamieszczając fotkę sprzed świątyni na Twitterze, pozdrowił swoje fanki w... Chinach).
Nie udało mi się ustalić, czy Yasukuni Jinja odwiedzili komendant Józef Piłsudski i Roman Dmowski podczas pobytu w Tokio, ale jest w dziejach tej świątyni silny polski akcent. W październiku 1936 r. do Krakowa przybyła delegacja japońskich sił zbrojnych. Przywiozła z sobą ziemię z dziedzińca świątyni Yasukuni, którą później wysypano na kopcu Piłsudskiego. „Każdy Japończyk uważa za największy honor oddać życie za ojczyznę, żeby w ten sposób duch jego przebywał po śmierci wśród duchów wybranych. Dlatego też ziemia z tej świątyni uważana jest za symbol poświęcenia się dla ojczyzny. (...) My, Japończycy, wielbimy waszego marszałka dlatego, że znajdujemy w nim tak wiele cech równych wzniosłym charakterom naszych samurajów" – mówił przewodniczący delegacji gen. Honjo Shigeru. Był on dowódcą Armii Kwantuńskiej podczas operacji zajęcia Mandżurii w 1931 r., później został adiutantem cesarza Hirohito i członkiem cesarskiej Tajnej Rady. W listopadzie 1945 r. popełnił samobójstwo w więzieniu, do którego wsadzili go Amerykanie podejrzewający go o zbrodnie wojenne. Obecnie jest jednym z bogów czczonych w świątyni Yasukuni.