Tajemnica Poncjusza Piłata

Dlaczego Piłat zawahał się, wydając wyrok śmierci na nieznanego sobie młodego cieślę z Nazaretu? Odpowiedź na to pytanie nie jest jedynie próbą zrozumienia Piłata. Wyjaśnienie zagadki zachowania rzymskiego prefekta Judei jest także kluczem do udowodnienia istnienia Jezusa.

Aktualizacja: 30.03.2024 21:38 Publikacja: 01.04.2021 15:29

„Pasja Pana”, obraz Duccia di Buoninsegny z XIV w.

„Pasja Pana”, obraz Duccia di Buoninsegny z XIV w.

Foto: AFP

Przypominamy tekst z 2021 roku

Spotkanie Jezusa z Nazaretu z rzymskim prefektem Judei Poncjuszem Piłatem jest epizodem, który zawsze mnie fascynował. Zresztą nie tylko mnie. Zachwyciło to Michaiła Bułhakowa, zawładnęło Nikosem Kazandzakisem, stało się obsesją Elisabeth Doret i Paula Maiera. Literacka wizja tego wydarzenia kłóciła się jednak z moją wiedzą historyczną. Z jednej strony opisana przez ewangelistów scena spotkania Poncjusza Piłata z Jezusem zawiera wiele dość wiarygodnych szczegółów, z drugiej – kusiło mnie odrzucenie jej historyczności a priori. Jak to bowiem możliwe, że najwyższy w Judei przedstawiciel cesarza Tyberiusza zaangażował się w tak emocjonalną rozmowę z nieznanym mu, a tym samym zupełnie obojętnym kaznodzieją z ubogiej, zapomnianej przez świat Dolnej Galilei?

Starożytny antysemita

Dlaczego ten dumny Rzymianin miałby się wdawać w spór, który był mu tak długo obojętny, jak długo utrzymywał się porządek rzymski w podległej mu prowincji? Przecież nie znosił Żydów i brzydził się ich religijnymi „zabobonami". Kiedy tylko mógł, okazywał im tę pogardę bez żadnego skrępowania. Słynny żydowski filozof Filon z Aleksandrii, nazywany pogardliwie przez Rzymian Filonem Żydem, opisał, jak Piłat traktował żydowskie świętości: „(...) Piłat użył świętego skarbu świątynnego, zwanego Korbanem, aby doprowadzić wodę do Jerozolimy przez akwedukt. Oburzony tłum złorzeczył Piłatowi, lecz ten posłał żołnierzy przebranych za cywilów w motłoch. Na dany sygnał bunt żydowski został stłumiony kijami".

Czytaj więcej

Jezus – największa zagadka Biblii

Już na początku swoich rządów w Judei prowokacyjnie złamał podstawowe zasady pozwalające utrzymać kruchy kompromis między Rzymem a Izraelitami, których ściśle przestrzegał jego poprzednik Waleriusz Gratus. Wielki żydowski i rzymski historyk Józef Flawiusz opisał, jak Piłat o mały włos w dniu swojego przybycia do Jerozolimy nie doprowadził do wybuchu zamieszek: „Gdy jego żołnierze przybyli do Jerozolimy, nakazał im przynieść proporce będące symbolem Cezara. Proporce zostały przyniesione pod osłoną nocy, lecz ich obecność została niebawem odkryta. Wielu Żydów przybyło do Cezarei namówić Prokuratora do zniesienia tych symboli. Przez pięć dni Piłat nie chciał ich wysłuchać, lecz już szóstego zasiadł w fotelu sędziego. Gdy Żydzi zebrali się, kazał otoczyć ich kordonem żołnierzy i zagroził śmiercią, jeśli nie przestaną go dręczyć swoimi postulatami. Ci rzucili się na ziemię i odsłonili swoje karki, mówiąc, że wolą zginąć, niż dopuścić do pogwałcenia swoich praw. Piłat, nie chcąc zabijać tak wielu, ustąpił i zdjął proporce". Tego człowieka nie interesowali mieszkańcy Judei i ich religia. Był urzędnikiem pragnącym na wschodnich rubieżach imperium zdobyć fortunę, za którą wygodnie spędziłby resztę swoich dni gdzieś w Italii.

Prorocy, kapłani, rozmodleni faryzeusze czy tłumy ogarniętych fanatycznym uniesieniem pielgrzymów szturmujących bramy świątynne budzili w nim jedynie pogardę. Gdyby mógł, to otoczyłby Jerozolimę lasem krzyży, na których w męczarni umarłby cały naród żydowski. Jego świat był odwrotnością kultury żydowskiej, jego wiara była antytezą kultu jerozolimskiego, a jego moralność stanowiła zaprzeczenie żydowskiej etyki. Dlaczego więc przeszedł do historii jako sędzia, który zawahał się wydać wyrok śmierci na nieznanego młodego cieślę z Nazaretu? Odpowiedź na to pytanie nie jest jedynie próbą zrozumienia Piłata, ale czymś znacznie więcej. Wyjaśnienie zagadki dziwnego zachowania rzymskiego namiestnika jest także kluczem do udowodnienia prawdziwości istnienia Jezusa.

Człowiek zagadka

O Poncjuszu Piłacie, jako prefekcie Judei, wiemy jeszcze mniej niż o Jezusie z Nazaretu. Z niejasnych powodów do naszych czasów nie dotrwały „Roczniki" Tacyta obejmujące lata 30–31 n.e. Tam zapewne znaleźlibyśmy jakieś informacje o Piłacie. Jednak z braku tej najpoważniejszej kroniki rzymskiej musimy się posiłkować nielicznymi wzmiankami o Piłacie pochodzącymi z dzieł Józefa Flawiusza. Są one jednak obarczone osobistą niechęcią tego żydowskiego kronikarza do Piłata. Równie antyrzymskie jest stanowisko innego żydowskiego historyka – Filona z Aleksandrii. Cóż nam zatem pozostaje? Kilka zdań Cycerona, jakieś wspomnienie w dziele Horacego, słowo lub dwa u Eurypidesa, Juwenalisa, Marcjalisa, Seneki, Marka Aureliusza czy Pliniusza Młodszego. Jest też jedno zdanie o Poncjuszu Piłacie napisane przez Tacyta za panowania cesarza Hadriana oraz źródło najbardziej nam znane i najbardziej krytykowane pod względem wiarygodności historycznej – Nowy Testament. Są co prawda jeszcze źródła apokryficzne i hagiograficzne, ale ich wiarygodność historyczna jest znikoma. Oczywiście, istnieją też liczne rozprawy średniowieczne o Piłacie. Są one jednak nieudolną wczesnochrześcijańską próbą wypełnienia pustki w obszarze naszej wiedzy o człowieku, który miał skazać Zbawiciela na męczeńską śmierć.

Czytaj więcej

Jerozolima. Nowa biografia starego miasta

Mamy zatem problem z Piłatem. Dostrzegamy jedynie jego ulotny cień jako postaci historycznej i przesadnie ubarwioną, zmitologizowaną, wielowarstwową postać beletrystyczną. Ale dlaczego nieustannie traktujemy Ewangelie jedynie jako dzieło literackie? Być może popełniamy wielki błąd, odrzucając niezwykle szczegółowy i skrupulatny zapis wydarzeń, które naprawdę mogły mieć miejsce. Czy poza Ewangeliami jest jeszcze jakikolwiek inny dowód potwierdzający nowotestamentowy opis wydarzeń? Ależ oczywiście. I to jaki!

Najbardziej przebadany artefakt świata

W 1978 r. Całun Turyński został przeniesiony z turyńskiej katedry św. Jana Chrzciciela, w której znajduje się na co dzień, do przylegającego do niej pałacu królewskiego dynastii sabaudzkiej. Tam – w ramach programu STURP (Shroud of Turin Research Project) – został przekazany w ręce największych autorytetów naukowych lat 70. XX w. Naukowcy przeprowadzili wiele niezwykle precyzyjnych analiz. Metropolita Turynu wyraził zgodę na pobranie niewielkich próbek tkaniny. Wykonano ponad 6 tys. zdjęć. Wśród nich były setki fotografii wykonanych metodami stosowanymi przez NASA – różnymi kolorami i za pomocą różnorodnych promieni. Pracami chemicznymi kierował profesor Raymond N. Rogers z Narodowego Laboratorium w Los Alamos. Żadne z badań, poza datowaniem węglowym C-14, nie wykazało, że wizerunek jest średniowiecznym fałszerstwem. Dopiero w 1988 r. – za zgodą kardynała Anastasia Ballestrero – mikrobiolog Giovanni Ringi oraz jego koledzy z USA i Wielkiej Brytanii przy zastosowaniu metody datowania opartego na radioizotopie węgla C-14 ustalili datę powstania całunu na lata 1260–1390.

Czytaj więcej

Zagadka Całunu Turyńskiego

Obecnie naukowcy z tych samych ośrodków badawczych, które w 1988 r. ustaliły wiek całunu na ok. 750 lat, podchodzą bardzo sceptycznie do metody, którą zastosowali ich starsi koledzy. Badacze zarzucają jej nieuwzględnienie kilku czynników poważnie fałszujących wyniki. Podkreślają także, że wiek tak starej tkaniny może być stosunkowo precyzyjnie ustalony dopiero po minimum dziesięciu próbach, podczas gdy w 1988 r. była wykonana tylko jedna. W 2009 r. prof. Giulio Fanati wykazał w sposób precyzyjny, że wyniki badań z 1988 r. są całkowicie błędne.

W 2005 r., kilka miesięcy przed swoją śmiercią, były szef zespołu chemików badających tkaninę, wspomniany profesor Raymond N. Rogers, opublikował w prestiżowym piśmie naukowym „Thermochimica Acta" wyniki badań, które przeprowadził nad składem chemicznym Całunu Turyńskiego. Okazało się, że pobrane próbki do badań metodą rozpadu izotopu C-14 zawierały aż 37 proc. waniliny. Tymczasem według badań z 2005 r. wanilina na pierwotnej tkaninie całunu uległa całkowitemu rozpadowi już wieki temu. Jej obecność na pobranych próbkach dowiodła, że nie były one fragmentami tkaniny całunu, ale przyszytych łat. W 1532 r. ogień niemal całkowicie strawił Świętą Kaplicę w Chambéry, mieście znajdującym się wówczas pod panowaniem dynastii sabaudzkiej, gdzie przechowywano całun. W 1534 r. opiekujące się tkaniną siostry klaryski wszyły w miejsca dziur po pożarze 16 łat płóciennych. Przy okazji zabezpieczyły tkaninę od spodu przez naszycie na nią płótna dokładnie zakrywającego drugą stronę tajemniczej tkaniny.

Leptony Piłata

W 1979 r. dwaj włoscy naukowcy odkryli, że na oczach mężczyzny z całunu znajdują się unikalne monety, których hebrajska nazwa brzmi pruta. Pietro Ugolotti i Giovanni Tamburelli udowodnili, że monety te – nazywane po grecku leptonami – pochodzą z czasów panowania Tyberiusza i były bite pod rządami Poncjusza Piłata w Judei prawdopodobnie w latach 29–31 n.e. Kiedy odkryto monety, sceptycy autentyczności całunu zacierali dłonie. Na lewym oku postaci z całunu znajdowała się bowiem moneta z leptonem Piłata, bita tylko przez sześć miesięcy w 29 r. n.e., na której umieszczony został napis z dedykacją dla matki cesarza Tyberiusza. Tę monetę znano i była autentyczna. Jednak druga moneta zawierała błąd ortograficzny w greckim zwrocie „Tiberiou Caisaros" – Tyberiuszowi Cezarowi. Zamiast C powinno być K. Czyżby fałszerz się pomylił i nie dopatrzył szczegółu? Nie! Otóż dwa egzemplarze takiej monety odnaleziono w Jerozolimie – zawierały błąd ortograficzny, o którym średniowieczny fałszerz nie mógł wiedzieć, ponieważ zostały one znalezione podczas prac archeologicznych w XX w.

W roku 1982 zagadkę błędu wyjaśnił prof. Francis Filas z Uniwersytetu Loyola w Chicago. Filas zlecił Gamma Laboratorium w Chicago wykonanie fotografii jednego z oczodołów w 25-krotnym powiększeniu, następnie porównał lepton lituus z odbiciem monety w prawym oczodole postaci z całunu. Odnalazł między nimi aż 74 punkty styczne, co bezwzględnie dowiodło, że są to monety bite w tym samym czasie. To jak udowodnienie, że dwa odciski palców są ze sobą całkowicie zbieżne.

Profesor Filas dowiódł, że leptony Piłata biło kilku podwykonawców. Jeden z grawerów popełnił błąd ortograficzny, zapewne z powodu nieznajomości języka greckiego. W ten sposób pozostawił po sobie unikalny dowód ze swojej epoki, coś na wzór znaczka pocztowego z błędnej serii, ukazującego na przykład karawelę z czterema lub pięcioma masztami – obiekt marzeń wszystkich filatelistów. Zatem błąd ortograficzny na monecie okazał się jednym z najbardziej przekonujących dowodów, że mamy do czynienia z bliskowschodnią tkaniną pogrzebową z czasów Poncjusza Piłata.

Sędzia o ograniczonych kompetencjach

Malarstwo średniowieczne i renesansowe dowodzi, że elity naukowe i artystyczne XII, XIII czy XIV w. nie miały pojęcia o szczegółach życia mieszkańców Judei i Samarii w I stuleciu n.e. Dopiero liczne współczesne wykopaliska archeologiczne i precyzyjne badania naukowe ujawniły nam zaledwie fragment prawdy o realiach panujących w I w. naszej ery. Nikt dzisiaj nie może zakwestionować, że postać widoczna na Całunie Turyńskim została umęczona z zastosowaniem rzymskich narzędzi kaźni i ukrzyżowana na sposób rzymski oraz pochowana zgodnie z tradycją obowiązującą Żydów w I wieku, o czym średniowieczny fałszerz nie miałby najmniejszego pojęcia. Ale najistotniejsze jest, że te drobne elementy całunu tworzą całościowo obraz zgodny z opisem ewangelicznym. W Ewangeliach kryje się bowiem przeoczony, ale niezwykły dowód historyczny, którego potwierdzeniem jest właśnie Całun Turyński.

Od dwóch tysięcy lat zachowanie Piłata podczas „procesu" Jezusa wzbudza nieufność wśród badaczy Pisma Świętego i historyków. Namiestnik Judei sprawował władzę w imieniu samego cesarza cum potestate. Posiadał pełną władzę cywilną, wojskową i prawodawczą na obszarze podległej Rzymowi Judei. Jego wola była wolą Cezara, a jego łaska – aktem miłosierdzia samego Tyberiusza. Wbrew pozorom nie sprawował jednak pełnej władzy sądowniczej. Ta – decyzją poprzedniego cesarza Oktawiana Augusta – przysługiwała religijnym sądom żydowskim. Pod tym względem Tyberiusz podzielał opinię swojego poprzednika, że Żydów postrzeganych jako fanatyków religijnych nie należy pod żadnym względem drażnić. O tym, jak niebezpieczna może być konfrontacja z tym społeczeństwem, przekonał się Piłat na początku swojego urzędowania w Jerozolimie, kiedy musiał ustąpić w sprawie wspomnianych na początku tego artykułu proporców rzymskich umieszczonych w twierdzy Antonia.

Wbrew wizji ukazanej choćby w „Mistrzu i Małgorzacie" Bułhakowa Piłat nie był najwyższym sędzią prowincji sensu stricto. Miał prawo wnosić rewizje od wyroków autonomicznych sądów żydowskich, ale ze względu na zakaz mieszania się do żydowskich spraw religijnych praktycznie z tego przywileju nie korzystał. Zresztą to prawo do rewizji żydowskich wyroków stawiało namiestnika Judei w bardzo niewygodnym położeniu. Wydaje się, że kapłani żydowscy czasami wykorzystywali ten układ do upokorzenia przedstawiciela Rzymu.

Kiedy 14. dnia księżycowego miesiąca Nissan (prawdopodobnie 32 lub 33 r.) kapłani przyprowadzili do Piłata pobitego już przez straż świątynną Jezusa z Nazaretu, ten nie chciał z nimi nawet rozmawiać o jakimkolwiek procesie. Miasto było pełne pielgrzymów przybyłych na święto Paschy, niewielki rzymski garnizon stacjonujący w twierdzy Antonia nie poradziłby sobie, gdyby te nieprzebrane tłumy ogarnęło jakieś religijne szaleństwo. Piłat chciał przeczekać ten czas jak najdalej od tych ludzi, którymi naprawdę gardził.

Problem jednak polegał na tym, że kapłani mogli się do niego zwrócić tylko w jednej sprawie – maiestatis – obrazie cesarza Tyberiusza. W tym wypadku namiestnik Judei musiał rozpocząć śledztwo z urzędu. Należy podkreślić, że maiestatis było zarzutem o bardzo szerokim zakresie interpretacyjnym. Jak podkreśliła brytyjska historyk Anna Wroe, gdyby Piłat rozpatrywał taką sprawę jako dowódca wojskowy w warunkach frontowych, nie musiałby stosować jakichkolwiek procedur. Odwołując się do swojego ius gladii, mógłby wysłać oskarżonego na krzyż bez wysłuchania jego zeznań. Przypadek Jezusa z Nazaretu nie spełniał jednak takich warunków prawnych. Namiestnik musiał spotkać się z oskarżonym osobiście i zadać mu przynajmniej kilka pytań w ramach – nazwijmy to nieco na wyrost – „przesłuchania". Filon z Aleksandrii twierdził, że Piłat nie znosił roli cywilnego sędziego. Mimo obowiązujących go procedur postępował tak, jakby prowadził proces w warunkach polowych. Stąd też przesłuchanie Jezusa ma charakter farsy procesowej. I w tym momencie dochodzimy do sedna całej sprawy.

Przesłuchanie o poranku

Formalnie proces Jezusa z Nazaretu toczył się według reguł rządzących cognitio extra ordinem. Była to skrócona procedura prawa kryminalnego stosowana w podległych Rzymowi prowincjach wobec obywateli rzymskich. Oskarżeni niebędący obywatelami Cesarstwa Rzymskiego nie mieli w zasadzie żadnych praw cywilnych. Nie potrzeba było przedstawiać im jakichkolwiek dowodów, prowadzić protokołowania przebiegu procesowego, oskarżyciel zaś mógł być jednocześnie sędzią, ławnikiem, a czasami nawet obrońcą.

Nie oznaczało to jednak, że proces nie odbywał się według uznanych procedur. Nawet w takim wypadku obowiązywało przedstawienie accusato – formalnych zarzutów wobec oskarżonego. Kolejnym obowiązkowym etapem było cognito, czyli przesłuchanie dokonane przez grono sędziów lub w tym przypadku przez samego namiestnika. Wbrew pozorom nawet ta okrojona procedura dawała oskarżonemu jakieś szanse na obronę. Miał bowiem prawo do trzykrotnego przedstawienia argumentów w swojej sprawie. Sędzia miał z kolei obowiązek wysłuchania świadków. W przypadku Jezusa z Nazaretu byli to jednak wyłącznie ludzie obrzucający go oskarżeniami. Piłat miał więc sprawę ułatwioną. Kilka godzin wcześniej, w nocy z czwartku na piątek, Sanhedryn, stanowiący odpowiednik najwyższego sądu religijnego Żydów, rozpatrzył oskarżenia i uznał galilejskiego kaznodzieję za winnego z dwóch powodów: podburzania porządku publicznego przez „nawoływanie do zburzenia Świątyni" oraz wypowiedzenia najwyższego bluźnierstwa, jakim było ogłoszenie się równym samemu Stwórcy.

O wschodzie słońca oskarżony został zaprowadzony do praetorium – sąsiadującej ze Świątynią ponurej rzymskiej twierdzy Antonia. Tam w sali audiencyjnej rzymskiego namiestnika odbyła się scena, która nieustannie porusza umysły filozofów, pisarzy, malarzy, kompozytorów, dramaturgów i wszystkich chrześcijan. Ewangeliści Marek i Mateusz przedstawiają Piłata jako obojętnego na los Jezusa biurokratę, który po lakonicznym przesłuchaniu każe oskarżonego ubiczować. Jezus przyjmuje swój męczeński los w milczeniu. Zupełnie inną wizję ukazują nam ewangeliści Łukasz i Jan. Szczególnie ten drugi przedstawia rzymskiego namiestnika jako człowieka okazującego współczucie i jakąś formę sympatii dla skazańca, jakby pragnącego się z nim pojednać. Ten motyw podtrzyma Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie". Według św. Jana Piłat mówi do kapłanów: „Weźcie go i osądźcie według waszego zakonu" (J 18, 31). To wcale nie musi jednak oznaczać współczucia. Jest to po prostu zgodne z obowiązującym wówczas prawem, które pozwalało Żydom kamienować bluźnierców i grzeszników. Wszyscy ewangeliści są zgodni co do jednego: w pewnym momencie Piłat ulega delegacji Sanhedrynu i skazuje Jezusa na ubiczowanie.

I to jest najważniejsza poszlaka w naszym śledztwie. Wbrew mającej 2 tysiące lat tradycji ukazującej Poncjusza Piłata jako sprawiedliwego sędziego w rzeczywistości namiestnik Judei uznaje winę Jezusa z Nazaretu obrazy majestatu cesarskiego za obwołanie się królem żydowskim (Łk 23, 3). Czy zatem ewangelista Łukasz wybiela Piłata, twierdząc, że powiedział słowa: „Żadnej winy w tym człowieku nie znajduję" (Łk 23, 4)? Dalsza część wszystkich czterech ewangelii oraz Całun Turyński dowodzą, że słynny gest Piłata umycia rąk ma zupełnie inne znaczenie, niż dotychczas uważaliśmy.

Straszna chłosta

Namiestnik rzymski mógł uniewinnić skazańca, jeżeli nie dopatrzył się u niego żadnej winy. Niezwykle rzadko się to zdarzało w przypadku oskarżonego, który nie był obywatelem rzymskim. Ale nie zawsze orzekano wyroki śmierci. Najczęściej wymierzano karę chłosty za pomocą skórzanego bicza z rękojeścią z długimi rzemieniami zakończonymi metalowymi kulkami i haczykami, nazywanego Flagellum taxillatum Romano. To narzędzie kaźni dosłownie rozszarpywało skórę skazańca, ostre haczyki wczepiały się w tkankę i wyrywały fragmenty ciała. Ołowiane kulki zamieniały komórki i organy wewnętrzne w miazgę.

Postać, której wizerunek widzimy na Całunie Turyńskim, ma nie tylko przebity bok i zmasakrowany brzuch. Wizerunek cechuje się niepodważalną, absolutną wiernością anatomiczną osoby skatowanej za pomocą flagrum. Człowiek z Całunu Turyńskiego ma ponadto ślady bicia po twarzy, którego według opisu ewangelicznego dokonali, biczując Jezusa z Nazaretu, żydowscy strażnicy świątynni. Mężczyzna ma zmiażdżony od uderzenia pięścią nos, złamaną kość jarzmową i rozbity łuk brwiowy. Spuchnięte usta wskazują na uderzenia, które mogły wyłamać zęby. Ten człowiek został niemalże zatłuczony, zanim znalazł się na krzyżu.

O czym to świadczy? Ewangeliści Jan i Łukasz przekonują nas, że Piłat, nie znalazłszy powodu, by skazać na śmierć Jezusa, odesłał go do tetrarchy Galilei i Perei Heroda Antypasa (Ewangelia św. Łukasza 23.7). Herod bez wątpienia wykpił Jezusa, ale odesłał go z powrotem do Piłata (Ewangelia św. Łukasza 23.11-12). Widząc to, prawdopodobnie silnie rozdrażniony Piłat skazał Jezusa na rzymską chłostę. Ale dlaczego to uczynił? Czy chciał w ten sposób uratować życie Galilejczyka?

Nic podobnego. Od 2 tysięcy lat nieustannie wpadamy w tę samą pułapkę. Rzymska chłosta była niemal równoznaczna z wyrokiem śmierci. Tylko nieliczni, niezwykle silni ludzie byli ją w stanie przeżyć przez zaledwie kilka godzin. Sędzia mógł nakazać dwa rodzaje kar: 100 uderzeń flagrum, co było jednoznaczne z karą śmierci, lub biczowanie aż do utraty przytomności skazańca. W tym drugim przypadku nieszczęśnik miał jakieś szanse przeżycia. Im bardziej wytrzymały był skazaniec, tym dłużej go maltretowano. Człowiek z Całunu Turyńskiego został przywiązany do kamiennego filaru, o czym świadczą zatarcia na tułowiu. Namiestnik prawdopodobnie zasiadł w swoim sędziowskim fotelu i, obserwując chłostę, głośno odliczał każde uderzenie zadane skazańcowi: unum, duo, tres, quattuor... i tak dalej. Obserwował przy tym uważnie, co dzieje się z ofiarą. Doskonale wiedział, jak zadawać niewyobrażalne cierpienie, by nie odebrać skazanemu życia, ale także nie doprowadzić do utraty przytomności. Czy tak postępował człowiek miłosierny? Mężczyzna z Całunu Turyńskiego ma ślady uderzeń proporcjonalnie rozmieszczone na całym ciele. Najwyraźniej oprawca był człowiekiem znającym swój fach. Zmasakrowano ciało, ale nie zabito. Sędzia chciał, aby liczba uderzeń się zgadzała, ale żeby skazaniec miał szansę na przeżycie. Dlaczego tak czynił?

Być może wytłumaczeniem jest owa słynna korona cierniowa, której ślady znajdujemy na poranionym czole człowieka z Całunu Turyńskiego. Namiestnik Judei zadrwił w ten sposób ze wszystkich Żydów. Zrobi tak ponownie, upokarzając kapłanów, kiedy umieści na krzyżu tabliczkę z napisem „Iesus Nazarenus Rex Iudaeorum". Zanim to jednak uczyni, wykona najbardziej tajemniczy gest w całej tej historii – umyje dłonie wodą i oświadczy, że nie ponosi winy za krew tego niewinnego.

Historyczny dowód

Jak to nie ponosi winy? Przecież już zdążył przelać krew Galilejczyka, skazując go na niewyobrażalne cierpienie. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Wbrew sugestiom ewangelistów Piłat wydał wyrok śmierci na Jezusa od razu, gdy poprosili go o to kapłani żydowscy. Sędzia mógł bowiem nakazać dwa rodzaje kar: chłostę, która niemal zawsze równała się ze śmiercią, i ukrzyżowanie.

Nie mógł jednak wydać obu wyroków jeden po drugim! Dlatego tak pokierował chłostą, aby dać skazańcowi jeszcze kilka godzin życia. Miał czas, aby upokorzyć znienawidzonych Żydów gestem „koronacji" zamęczonego człowieka „koroną" wykonaną z rośliny, którą od wieków nazywamy głożyną cierniem Chrystusa (Ziziphus spina-christi). Piłat wykonał swoje zadanie zgodnie z regułami prawa rzymskiego. Dlatego, kiedy tłum stojący przed tarasem twierdzy Antonia zażądał od niego ukrzyżowania Galilejczyka, wykonał teatralny gest umycia dłoni i oświadczył, że nie ponosi winy za śmierć tego „niewinnego". Od momentu, kiedy kara chłosty została wykonana, Jezus, niezależnie od tego, jakie by popełnił przestępstwo wcześniej, był w myśl prawa rzymskiego niewinny. Czemu więc tłum zgromadzony przed twierdzą nadal żądał jego śmierci?

Twierdza bezpośrednio sąsiadowała ze świątynią. To był poranek. Ów „tłum" stanowili tylko ci, którzy zostali przepuszczeni przez straż świątynną – a więc głównie kapłani. Nie mogli oni skalać się ukamienowaniem swojego współwyznawcy w przeddzień szabatu, ponieważ skalaliby tym czynem sami siebie. Zwykły lud jerozolimski najwyraźniej też się do tego nie kwapił, a opisane przez ewangelistów postawy płaczących kobiet podchodzących do Jezusa wzdłuż drogi krzyżowej dowodziły sympatii, jaką się cieszył wśród prostych ludzi Jezus z Nazaretu.

Ostatecznie, zrzucając decyzję na żydowskich kapłanów, rzymski namiestnik jedynie pozwolił swoim żołnierzom na realizację egzekucji na krzyżu. Jestem jednak przekonany, że potraktował to niemal jako „usługę" prywatną, na której jego ludzie mogli zarobić jakieś pieniądze. Akt obmycia dłoni przed tłumem jest zatem dowodem na pełną znajomość prawa rzymskiego przez ewangelistów. I choć nie podzielam sympatii ewangelisty Jana do Piłata, to jasno rozumiem przesłanie – sędzia nawet gdyby chciał, nie mógł po raz drugi ukarać.

który wybielił Piłata

Ta historia oraz wszystkie szczegóły anatomiczne chłosty, a potem ukrzyżowania człowieka z Całunu Turyńskiego w pełni uwiarygodniają Ewangelie jako szczegółowe opisy wydarzeń historycznych. Żadne dzieło literackie nie zawierałoby tak wielu istotnych i potwierdzonych przez naukę szczegółów, nietypowych zwrotów akcji, opisów i wątków zgodnych z naszą wiedzą o tamtych czasach. Jezus z Nazaretu i jego rzymski oprawca naprawdę istnieli. Przez lata uważano, że opowieść ewangeliczna o śmierci na krzyżu Jezusa z Nazaretu jest bajką. Jako jeden z powodów wskazywano zbyt szybką śmierć skazańca. Istniały przecież liczne opisy podobnych kaźni, z których wynikało, że ofiary konały na krzyżu czasami całymi dniami, a zniecierpliwieni kaci skracali oczekiwanie na śmierć, łamiąc im nogi. Tymczasem nietypowy „błąd" Piłata polegający na wydaniu dwóch równoznacznych kar przyczynił się do błyskawicznej śmierci Jezusa na krzyżu. To tłumaczy, dlaczego człowiek z Całunu Turyńskiego ma przebity bok, a nie połamane nogi. Zmarł bowiem ze skrajnego wycieńczenia organizmu po chłoście, która powinna była stanowić jedyny wyrok rzymskiego sędziego. Plamy krwi na Całunie Turyńskim nadal zachowują czerwoną barwę. To nie wynik cudu, ale ogromnego stężenia bilirubiny wydzielanej w organizmie człowieka poddanego ekstremalnemu wycieńczeniu.

To uwiarygodnia także wydarzenie, które nazywamy Drogą Krzyżową – przyjęty zwyczaj niesienia przez skazańca patibulum, czyli poprzecznej belki umieszczanej na rusztowaniu rzymskiego krzyża. Ciężko skatowany Galilejczyk ledwo trzymał się na nogach. Patibulum nie było tak bardzo ciężkie, ale według Ewangelii skazaniec nieustannie pod nim upadał. Trudno się dziwić, skoro był zmasakrowany od stóp do głów. Jego niemalże wleczono po jerozolimskiej ulicy. Czy na to pozwoliłby sędzia skłaniający się ku miłosierdziu? W żadnym wypadku! Ten zobojętniały na cierpienie okrutnik został wybielony przez rzymskiego skrybę przepisującego najwcześniejszą, zaginioną Ewangelię nazywaną Źródłem Q. Ów rzymski ewangelista błędnie zinterpretował gest umycia dłoni przez Piłata i nazwania Jezusa „niewinnym" jako akt humanitaryzmu ze strony rzymskiego urzędnika. W rzeczywistości Piłat raz już uznał Jezusa za winnego i dlatego skazał go na tortury równoznaczne ze śmiercią. Drugi raz w tej samej sprawie orzekać już nie mógł. Powołał się więc na rzekomą wolę ludu z okazji święta Paschy. Ale czy na pewno był to ten sam lud, który pięć dni wcześniej witał Nazarejczyka jako Mesjasza?

Edykt Klaudiusza

W 1978 r. dwóch naukowców z Uniwersytetu Katolickiego w Mediolanie odkryło na negatywie zdjęć zrobionych Całunowi Turyńskiemu tajemnicze ślady pisma. Do sprawy wrócono dopiero 16 lat później. Dwoje francuskich naukowców – André Marion i Anne-Laure Courage – zidentyfikowało 7 napisów jakby odbitych z dokumentu będącego rodzajem świadectwa zgonu wystawianego przez Rzymian. Możemy rozróżnić łacińskie słowa: INNECEM (od łac. „in necem ibis"

– „na śmierć"), NNAZAPE(N)NUS (Nazareńczyk), IHSOY (Jezus), IC, IBE(R?), które zostały odczytane jako „Tyberiusz", PEZO – „zaświadczam", i (O)PSE KIA(THO) – „zdjęty wczesnym wieczorem". Niektórzy są skłonni interpretować litery IC jako skrót od greckich wyrazów Iesus Chrestus. Uważam to jednak za nadużycie. Powyższe wyrazy i zwroty były w tajemniczy sposób utrwalonym fragmentem dokumentu rzymskiego potwierdzającego, że dotyczył on egzekucji na krzyżu Jezusa z Nazaretu w którymś roku panowania cesarza Tyberiusza. Wiemy na pewno, że Poncjusz Piłat był rzymskim prefektem Judei od 26 r. do 36 lub 37 r. Tyberiusz zaś panował do 16 marca 37 r.

Jest jeszcze jedna rzecz, która stanowi uzupełnienie tej historii. W 1978 r. archeolodzy izraelscy odnaleźli we wsi an-Nasra (uważanej za miejsce starożytnego miasta Nazaret w Galilei) edykt cesarza Klaudiusza skierowany prawdopodobnie do namiestnika całej Syrii. Zawierającym dużo błędów, urzędowym językiem greckim cesarz wprowadzał karę śmierci za profanowanie grobów w Judei. Dlaczego sam Klaudiusz postanowił tak surowo karać na obrzeżach swojego imperium tych, którzy okradali groby? Dotarła do niego bowiem historia o zniknięciu zwłok tajemniczego skazańca, który kiedyś o mały włos nie doprowadził do wybuchu powstania w Jerozolimie i całej Judei.

Oczywiście Klaudiusz nie wierzył w żadne zmartwychwstanie. Zapewne uważał, że ciało owego skazańca zostało wykradzione z grobu przez jego fanatycznych uczniów, a w „przestępstwie" pomogli przepłaceni rzymscy strażnicy. Nie życzył sobie więcej takich historii w swoim imperium. Było już jednak za późno.

Przypominamy tekst z 2021 roku

Spotkanie Jezusa z Nazaretu z rzymskim prefektem Judei Poncjuszem Piłatem jest epizodem, który zawsze mnie fascynował. Zresztą nie tylko mnie. Zachwyciło to Michaiła Bułhakowa, zawładnęło Nikosem Kazandzakisem, stało się obsesją Elisabeth Doret i Paula Maiera. Literacka wizja tego wydarzenia kłóciła się jednak z moją wiedzą historyczną. Z jednej strony opisana przez ewangelistów scena spotkania Poncjusza Piłata z Jezusem zawiera wiele dość wiarygodnych szczegółów, z drugiej – kusiło mnie odrzucenie jej historyczności a priori. Jak to bowiem możliwe, że najwyższy w Judei przedstawiciel cesarza Tyberiusza zaangażował się w tak emocjonalną rozmowę z nieznanym mu, a tym samym zupełnie obojętnym kaznodzieją z ubogiej, zapomnianej przez świat Dolnej Galilei?

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie