Drewniana deska ma wymiary 66,7 na 45,7 cm. Przedstawia Jezusa z opadającymi na ramiona włosami, w powiewnej szacie w kolorze lapisu i karmazynu, w pozie Zbawiciela świata. W jednej ręce Zbawiciel świata trzyma kryształową kulę, drugą ręką błogosławi ludzkość. Ani motyw, który nawiązuje do maniery bizantyńskiej, ani estetyka nie przesądzają o rekordowej sumie 450 milionów dolarów, którą w 2017 r. zapłacono na aukcji w nowojorskim domu aukcyjnym Christie's. Wartość obrazu wyznacza galaktyczność osoby autora. Artysty wszech czasów – Leonarda da Vinci. Pozostawił po sobie m.in. kilkanaście arcydzieł malarstwa. Czy także „Zbawiciela świata" (łac. „Salvator mundi")? Musiałby go namalować, gdy znajdował się w szczytowej formie swojego geniuszu. Byłaby to sensacja!
„The lost Leonardo"
Fachowcy są zgodni. Także ci, którzy wypowiadają się w dokumencie filmowym Koefoeda „The lost Leonardo" (polski tytuł: „Zaginione dzieło Leonarda da Vinci"). Obraz powstał około roku 1500 z przeznaczeniem dla króla Francji Ludwika XII. Po czym ujawnił się w kolekcji angielskiego władcy Karola I Stuarta (1600–1649). Przypuszczalnie zdobił prywatne komnaty jego żony Henrietty Marii, by następnie wzbogacić zbiory ich syna Karola II. Z kolei w 1763 r. sprzedał go Charles Herbert Sheffield, nieślubny syn księcia Buckingham.
I na tym ślad się urywa. Aż do 1900 r. Wtedy „Zbawiciela świata" kupił sir Charles Robinson dla Cook Collection. Autorstwo artysty wszech czasów i znakomita królewska historia poszły w niepamięć. Obraz przypisywano uczniowi Leonarda, Bernardino Luiniemu. Ale w tym czasie twarz i włosy Jezusa zostały przemalowane przy pracach konserwatorskich.
Kolekcja Cooka uległa rozproszeniu, a obraz „Zbawiciel świata" uznano za zaginiony. Wypłynął na powierzchnię dopiero w naszych czasach. Na aukcji w londyńskim Sotheby's w 1958 r. został sprzedany za marnych 45 funtów. Kupił go Amerykanin z prowincji jako pamiątkę z podróży po Europie. W 2005 r. wnuk spieniężył zakup dziadka, a regionalny dom aukcyjny w Nowym Orleanie wystawił obraz na aukcję. Katalog opisywał go jako „malarskie ujęcie wzorowane na Leonardzie". Za 1175 dolarów dzieło nabyła dwójka nowojorskich handlarzy dziełami sztuki, Robert Simon i Aleksander Parish – „archetypiczne rynkowe sępy" od razu rzucające się na obiekty sztuki, których prawdziwa wartość nie jest do końca znana sprzedającym.
Świat handlu dziełami sztuki zostaje przedstawiony w dokumencie „The lost Leonardo" bez znieczulenia. To najbardziej po rynku prostytucji i narkotyków nietransparentny biotop, jaki wytworzyły ludzkie ambicje i przypadłości – z zachłannością na samym czele. W świecie tym krąży zbyt dużo pieniędzy, obsługiwanych przez rynek sztuki pełen prostytutek, najemników i oportunistów. Niektórzy biznesmeni tylko dlatego za miliony dolarów nabywają dzieła sztuki, by móc je potem zabrać ze sobą do prywatnego samolotu – na wypadek, jeśli strasznie byłoby im spieszno do opuszczeniu miejsca pobytu. W „The lost Leonardo" agenci FBI wypowiadają się o „mrocznych transakcjach" w „przestępczym świecie" – tam, gdzie wytwory kultury stają się tak trywialnym towarem, jak kartofle, luksusowe prostytutki czy narkotyki.