Henryk Sienkiewicz w „Potopie" tak opisuje scenę wznoszenia przez marszałka Lubomirskiego toastu za króla Jana Kazimierza: „Mistrz kredencerz przyniósł tymczasem dwa puchary z weneckiego kryształu, roboty tak cudnej, że za ósmy cud świata mogły uchodzić. [Marszałek] palnął się owym bez ceny kielichem w głowę, aż kryształ rozprysnął się w setne okruchy, które z dźwiękiem upadły na podłogę, a skronie magnata krwią się oblały". Tak postępowali szlachcice – po wzniesieniu toastu za znamienitego gościa tłukli szkło, aby już nikt więcej z niego pić się nie ważył. Zresztą ten obraz Sienkiewicz zaczerpnął bezpośrednio z listu hetmana Chodkiewicza do żony: „Stłukłem szklanicę o głowę – pisze hetman o zdarzeniu z kielichem podanym mu przez Zygmunta III w Tołczynie – a król rzecze: »Miły Panie Hetmanie, nie tłuczcież tej głowy; siła nam na niej zależy!«". Dokładnie te słowa autor Trylogii włożył w usta Jana Kazimierza komentującego zdarzenie przy stole.
Zwyczaje na szlacheckim dworze
Biesiadników przy stole usadzano według godności i wieku. Jednak, jak pisał Jan Stanisław Bystroń, „jeśli ktoś był niezadowolony z sąsiedztwa, krajał obrus przed sobą, symbolicznie niwecząc wspólnotę stołu". Jeszcze w XVIII wieku do stołu siadano w nakryciu głowy. Odkrywano ją jedynie podczas toastów. Wówczas też wstawano z krzeseł. Zwyczaj ten wyśmiewał Kochanowski, a Francuz Hubert Vautrin pisał o nim: „w czasie spełniania toastów trzeba wstawać i siadać, siadać i znowu wstawać, i tak to idzie do końca uczty".
Toasty zresztą wymyślano w nieskończoność. Na początku pito zdrowie króla i dygnitarzy. Zwykle każdy z innego kielicha, toteż gospodarz miał przed sobą całą kolekcję naczyń różnego kształtu. Biesiadnik wznoszący toast napełniał kielich, wychylał go, a następnie przekazywał sąsiadowi. Ten postępował podobnie, a szkło krążyło z rąk do rąk i od ust do ust. Gospodarz pił zdrowie nie tylko najdostojniejszego gościa, ale każdego. Nieco inaczej postępowała gospodyni, która jedynie dotykała ustami brzegu pucharu, a następnie przekazywała go w ręce osoby, której toast dotyczył. Ta często rzucała kielichem o ziemię lub tłukła go na własnej głowie, podobnie jak to zrobił Lubomirski. Decyzja zależała zapewne od etapu, na jakim była biesiada.
Szlachta polska słynęła z wystawnych uczt. Paul Ludolf Berckenmeyer, autor książki podróżniczej „Der Curieuser Antiquarius", twierdził, że Polacy myślą wyłącznie o jedzeniu. Podobnego zdania był Gaspard de Tende, francuski dworzanin Jana Kazimierza. W „Relacji historycznej o Polsce" wspominał, że „ilekroć Polacy spożywają posiłek, a donoszą im, że nieprzyjaciel nadciąga, nie zrywają się, by wsiadać na koń i rozprawić się z wrogiem". Tende przestrzega podróżnych udających się do Polski, by idąc na biesiadę, nie zapomnieli o zabraniu sztućców i serwet, które nie zawsze trafiały na stół. Gdyby jednak te się pojawiły, nie należy być zdziwionym, że po zakończeniu przyjęcia liczono srebra. Goście nie mogli opuścić spotkania, dopóki nie upewniono się, że nic nie zginęło.
Cudzoziemcy nocujący w zajazdach musieli godzić się na warunki, które znacznie różniły się od tych, jakie znali z Europy Zachodniej. Również o tym wspomina Gaspard de Tende: „Znajdują się tam zwykle drewniane budynki zwane »karczmami«, w których trzeba niejednokrotnie ulokować się obok koni, krów i świń, w długiej stajni skleconej ze źle spojonych desek i krytej słomą. W głębi tej stajni jest zwykle izba z piecem, ale nie można tam mieszkać w lecie z powodu much, pcheł, pluskiew oraz fetorów. Nawet przy dużych upałach okna pozostają tam zamknięte". Radził on podróżnym, aby w podróż po Polsce zabierać ze sobą łóżko z materacem, pierzynę, prześcieradło, poduszki i siennik.