Według pamiętników sługi królewskiego Kazimierza Sarneckiego w dniu śmierci Jan III Sobieski o poranku stracił powonienie – król zorientował się, że nie czuje zapachu swych ukochanych kwiatów z wilanowskiego ogrodu, co miało nim wstrząsnąć. Wieczorem 17 czerwca 1696 r. zmarł, „zemdlawszy, ponieważ się już była przybliżała puchlina do serca". Pogromca Turków miał wówczas niespełna 67 lat, był jednak bardzo schorowany. Dziś się wstydliwie przemilcza podłoże jego wszelkich dolegliwości. Na stronie www.wilanow-palac.pl w tekście Hanny Widackiej „Dolegliwości zdrowotne Jana III Sobieskiego" czytamy: „Jak wielu mężczyzn owej epoki, Sobieski także cierpiał na syfilis, czego nie ukrywał, wspominając np. o nacieraniu chorych miejsc maścią rtęciową lub o dokuczliwej wysypce (»osypały mię wszystkiego pryszcze jakieś niesłychanie gęste i po ręku, i po wszystkim ciele«, donosił w liście datowanym na 22 lipca 1665 r.). Zawarty w maści tlenek rtęci przenikał przez śluzówkę i skutecznie zabijał krętki, lecz równocześnie niszczył cały organizm, ponieważ rtęć jest silnie toksyczna. Toteż kuracja zastosowana Sobieskiemu przyniosła po latach uremię i chroniczne zapalenie nerek, niewydolność krążenia z obrzękami całego ciała, puchlinę brzuszną i rozszerzenie serca". Wiadomo jednak, że Sobieski za życia nie rozczulał się zbytnio nad swoim zdrowiem i nie dbał o nie szczególnie.
Jego zasługi jako hetmana wielkiego koronnego, a od 1674 r. przez kolejne 22 lata jako króla Polski, są powszechnie znane i utrwalone w świadomości kolejnych pokoleń za sprawą literatury, a w XX w. dzięki filmom (Mariusz Dmochowski niezwykle sugestywnie wcielał się w Sobieskiego w serialach „Czarne chmury" i „Pan Wołodyjowski"). O życiu prywatnym Jana Sobieskiego wiemy znacznie mniej, a było ono równie fascynujące jak wszystkie zwycięskie bitwy.
Prawnuk Stanisława Żółkiewskiego
Choć Sobiescy wywodzili swój ród z czasów wczesnopiastowskich, to de facto ich majątek i znaczenie wzrosły za sprawą dziadka Jana, Marka Sobieskiego, rycerza króla Stefana Batorego. Z kolei ojciec Jana, Jakub Sobieski, pod koniec życia został kasztelanem krakowskim. Ze strony matki, Zofii Teofili z Daniłowiczów, przyszły król wywodził się z jednego z najpotężniejszych rodów Rzeczypospolitej – jego pradziadkiem był słynny hetman wielki koronny Stanisław Żółkiewski.
17 sierpnia 1629 r. Jan Sobieski przyszedł na świat w rodzinnych dobrach matki. W swej autobiografii zapisał: „Urodziłem się w Olesku, zamku na wysokiej górze. Podczas mego urodzenia biły pioruny bardzo, tak że aż krawiec matki mojej od tego ogłuchł i był głuchym do samej śmierci. Tatarowie też podpadli w tenże czas pod zamek". Przyszły król miał o rok starszego brata Marka (a także młodsze siostry Katarzynę i Annę oraz troje rodzeństwa zmarłego we wczesnym dzieciństwie). Obaj chłopcy otrzymali wszechstronne wykształcenie w Kolegium Nowodworskim w Krakowie (obecnie I Liceum Ogólnokształcące), ze szczególnym uwzględnieniem nauki języków (łacina, greka, francuski, włoski, niemiecki, a nawet turecki), historii starożytnej, retoryki, jazdy konnej i szermierki. W lutym 1646 r. 16-letni Jan i jego brat Marek w towarzystwie szkolnego dyrektora Orchowskiego i służby udali się w podróż, by kontynuować edukację. Zwiedzili m.in. Frankfurt, Berlin, Wittenbergę, Lipsk i Antwerpię; dłużej bawili w Paryżu, puścili się w objazd po Francji, a stamtąd do Anglii. W lipcu 1648 r. przez Brukselę powrócili do Polski. Choć Tadeusz Boy-Żeleński w książce „Marysieńka Sobieska" (PIW 1967) zauważa, że zarówno owa znajomość języków, jak i wojaże po Europie były nieco powierzchowne, to – jak na ówczesne standardy – przyszły król Jan III Sobieski był wszechstronnie wykształcony i obyty w świecie.
Obaj bracia powrócili do kraju w chwili dramatycznej: Chmielnicki pobił wojska hetmańskie nad Żółtymi Wodami. Owdowiała dwa lata wcześniej Zofia z Daniłowiczów obu synów wysłała więc do wojska. „I od tej chwili zaczyna się dla młodych Sobieskich służba, która dla Marka skończyła się rychło chlubną śmiercią (zginął pod Batohem w 1652 r. – przyp. AN), a dla Jana miała trwać aż do zgonu" – czytamy u Boya-Żeleńskiego.