Polska-Brazylia 3:6: Lepsze niż ruski cyrk

Pięćdziesiąt lat temu, 20 czerwca 1968 roku, Polska spotkała się na Stadionie Dziesięciolecia z Brazylią. Dla kibiców piłkarskich to było wydarzenie równe występowi The Rolling Stones w Sali Kongresowej rok wcześniej. Brazylijczycy odbywali trwające trzy tygodnie tournée po świecie. Nigdzie im się nie śpieszyło.

Aktualizacja: 20.06.2018 23:02 Publikacja: 20.06.2018 20:15

Polska-Brazylia 3:6: Lepsze niż ruski cyrk

Foto: Fotorzepa/Andrzej Bogacz

Siedzieli sobie w hotelu Bristol na Krakowskim Przedmieściu, nikt ich tam nie pilnował, mali chłopcy i tacy jak ja – student pierwszego roku Uniwersytetu Warszawskiego w trakcie sesji – zbierali bez przeszkód autografy. Gdyby były telefony komórkowe, miałbym selfie z Roberto Rivelino, Jairzinho, Carlosem Alberto, Gersonem, Brito, Tostao – nie byłoby z tym problemów.

Ten gwiazdozbiór to dwie trzecie reprezentacji uważanej za jedną z najlepszych w historii futbolu. Dwa lata później wywalczyła w Meksyku trzecią gwiazdkę mistrza świata.

Dla warszawiaków piłkarsko podnieconych przyjazd Brazylijczyków miał charakter wizyty duszpasterskiej. Przybywali ludzie nie tylko z innego kontynentu, ale i z innej planety, niedostępnej dla śmiertelników kopiących na wyliniałych mazowieckich boiskach piłkę węgierkę. Kiedy osiem lat wcześniej na Stadionie Dziesięciolecia trenował FC Santos, 5 tysięcy ludzi przyszło, żeby zobaczyć na własne oczy 19-letniego Pelego. Jakoś się dowiedzieli, mimo że nie było Facebooka, Twittera i TVN 24. Na meczu z Brazylią zebrało się ich ponad 70 tysięcy.

Głód takich przeżyć był ogromny, bo pielęgnowaliśmy jeszcze w sobie poczucie ubogich krewnych, doświadczonych w dodatku przez wojnę i skazanych na gomułkowską wegetację. Możliwość sprawdzenia się z kimś naprawdę wielkim, wykazanie nad nim wyższości choćby przez chwilę, dawały nam nadzieję, że może kiedyś Polska będzie Ameryką lekkiej atletyki i Brazylią futbolu.

Brazylijczycy nosili niebieskie spodenki i piękne żółte bawełniane koszulki z zielonymi kołnierzykami. Polacy byli ubrani w białe stroje i biało-czerwone wełniane getry w paski. Kiedy padał deszcz, te getry nasiąkały wodą, więc każda noga stawała się cięższa o kilogram. Bramkarz Hubert Kostka miał na sobie bluzę z herbem Irlandii, bo miesiąc wcześniej przywiózł ją z meczu w Dublinie. Tylko czterech piłkarzy grało w prawdziwych niemieckich adidasach. Pozostali mieli na nogach tzw. kolarki – lekkie buty kolarskie, na których podeszwach nabijano skórzane kołki, lub buty, które piłkarzom Legii robił na stalunek zaprzyjaźniony szewc Partizana w Belgradzie.

Mecz był fantastyczny. Przegraliśmy 3:6. Rivelino i Tostao strzelili po dwie bramki, Jairzinho jedną. Ale najbardziej „brazylijskiego" gola zdobył Janusz Żmijewski, który w polu karnym zrobił sobie slalom między brazylijskimi obrońcami. Nic dziwnego – na Łazienkowskiej nosił przezwisko „Pele". Bernard Blaut trafił do bramki strzałem głową, wykonując w powietrzu niezwykłą figurę gimnastyczną.

Na Stadionie Dziesięciolecia szatnie znajdowały się w budynku położonym ponad 100 metrów od boiska. Nim zawodnicy w przerwie tam doszli, już trzeba było wracać. Ten kwadrans wypełnili rezerwowi reprezentacji Brazylii, którzy dali pokaz żonglerki. Piłka nie spadła im na trawę przez 15 minut. Oglądaliśmy to w niemym zachwycie, a kiedy już skończyli, nagrodziliśmy ich brawami, które słyszano chyba w Pałacu Kultury. Uwagi w rodzaju: „to lepsze niż ruski cyrk", pasowały do sytuacji jak ulał.

Dla Kazimierza Deyny to był dopiero trzeci mecz w reprezentacji, dla Jacka Gmocha ostatni. Cztery lata później Polska zdobyła mistrzostwo olimpijskie, po dwóch kolejnych – trzecie miejsce na świecie, bijąc w decydującym meczu właśnie Brazylię z Rivelino i Jairzinho.

A potem już poleciało. Piłkarze zaczęli liczyć pieniądze i czasami nieroztropnie je wydawali. Grali raz dobrze, raz źle. Bywali natchnieniem kibiców w Polsce i na świecie lub obiektem drwin. Wszystko już było.

Siedzieli sobie w hotelu Bristol na Krakowskim Przedmieściu, nikt ich tam nie pilnował, mali chłopcy i tacy jak ja – student pierwszego roku Uniwersytetu Warszawskiego w trakcie sesji – zbierali bez przeszkód autografy. Gdyby były telefony komórkowe, miałbym selfie z Roberto Rivelino, Jairzinho, Carlosem Alberto, Gersonem, Brito, Tostao – nie byłoby z tym problemów.

Ten gwiazdozbiór to dwie trzecie reprezentacji uważanej za jedną z najlepszych w historii futbolu. Dwa lata później wywalczyła w Meksyku trzecią gwiazdkę mistrza świata.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Historia
Stanisław Ulam. Ojciec chrzestny bomby termojądrowej, który pracował z Oppenheimerem
Historia
Nie tylko Barents. Słynni holenderscy żeglarze i ich odkrycia
Historia
Jezus – największa zagadka Biblii
Historia
„A więc Bóg nie istnieje”. Dlaczego Kazimierz Łyszczyński został skazany na śmierć
Historia
Tadeusz Sendzimir: polski Edison metalurgii