Wybitny znawca kultury staropolskiej prof. Janusz Tazbir w artykule „Ziemianin–żeglarz–podróżnik morski" („Odrodzenie i reformacja w Polsce", t. XXII, 1977) przedstawia świat widziany oczami polskiego szlachcica – ziemianina, dworzanina, pieczeniarza, karmazyna, mazowieckiego szlachetki, w którym wiejskie spokojne życie na roli było darem bożym, natomiast życie z morza – dopustem bożym. Polski szlachcic żywił przekonanie, że profesja żeglarska dobra jest dla obcych – Hiszpanów, Anglików, Holendrów oraz oczywiście ludzi niskiego stanu; kapitan, kaper w służbie króla, szyper, bosman, kupiec w porcie, szkutnik budujący okręty – nie cieszyli się dużym poważaniem.
A wszystko to w okresie, gdy rodził się transport oceaniczny i potęga państwa czerpiących dochody z morza. Właśnie wtedy rodziła się – równolegle z tym procesem – pieśń marynarska. Jej historyczny rozwój osiągnął apogeum w XIX stuleciu, gdy nastąpił (jako skutek rewolucji przemysłowej) lawinowy rozwój transportu morskiego. Żaglowce przemierzały oceaniczne szlaki z dużą częstotliwością. Ale ten stan gwałtownie zmienił się w drugiej połowie XIX w., gdy zaczęto budować statki wyposażone w maszyny parowe. Praca marynarzy zmieniła się diametralnie, a tym samym zmianie uległo życie społeczne załogi: marynarska pieśń robocza i pokrzyk ułatwiający zbiorowe ciągnięcie lin przestały być potrzebne, przestano bowiem na statkach ciągać liny, nawet linę kotwiczną wybierał kabestan napędzany siłą pary.
Zanikła też pieśń kubryku wykonywana dla rozrywki, bez praktycznego celu. Rozwój tekstowego i muzycznego autentycznego marynarskiego folkloru dobiegł końca. Mimo to nie poszedł w zapomnienie, wręcz przeciwnie. Miało to związek z pojawieniem się w połowie XIX w. nowego gatunku literackiego – żeglarskich wspomnień. Wcześniej najwięksi na świecie żeglarze i odkrywcy, ludzie tej miary co Bougainville, Cook, Dumont d'Urville, ograniczali się do opisu, jak przebiegała żegluga, jaka była pogoda, co się popsuło na żaglowcu albo które z odkrywanych lądów dobrze rokują z punktu widzenia handlu. Relacje te wspominają o poznawanych tubylcach, ale ani słowem nie wspominają o życiu załóg na żaglowcach.
Nowy trend – żeglarskie wspomnienia poświęcone głównie warunkom życia na żaglowcach – pojawił się w Ameryce. Wspomnienia te cytowały pieśni śpiewane na pokładzie i w kubryku. Równocześnie pojawiła się nazwa tych pieśni – szanty, od angielskiego słowa „shanty", oraz słowo szantymen (ang. shantyman). O tym wszystkim, o szantach takielunkowych, kabestanowych, pompowania liny, przemiennego chwytu, ciągnięcia z przytupem, zwijania żagla etc., etc. można się dowiedzieć z książki Jerzego Wadowskiego „Pieśni spod żagli" (Gdańsk 1989) czy z książki Marka Siurawskiego „Szanty i szantymeni. Ludzie i pieśni dawnego pokładu" (Kraków 1999). Właśnie z tej morskiej tradycji czerpał w swojej twórczości znakomity polski szantymen Jerzy Porębski:
„Gdzie ta keja, a przy niej ten jacht?
Gdzie ta koja wymarzona w snach?