Każdy przyłapany na rabunku czy walce z bezbronną ludnością będzie na miejscu rozstrzelany" – odezwę tej treści wydał 22 sierpnia 1920 r. główny dowódca V Armii Polskiej generał Władysław Sikorski. Adresował ją do przeciwników, a konkretnie do żołnierzy 3. Korpusu Kawalerii dowodzonego przez generała Gaję Dimitriewicza Gaja. To właśnie ta bolszewicka jednostka w ciągu poprzednich tygodni i miesięcy zasłynęła z niebywałych okrucieństw: napadała na wsie, mordowała ich mieszkańców, gwałcąc przy tym kobiety i dzieci, paliła chłopskie chaty i rabowała z nich, co się dało. Żołnierze korpusu mieli również zwyczaj zabijania jeńców, którym wcześniej kazano patrzeć albo na znęcanie się nad ich rodzinami, albo na rozstrzeliwanie oficerów.
Wielka zbrodnia
Gdy 22 sierpnia 1920 r. Sikorski podpisywał odezwę, mógł mieć nadzieję, że krwawi kawalerzyści przestraszą się i powstrzymają od kolejnych zbrodni. Mijał właśnie tydzień od rozpoczęcia legendarnego kontrataku znad Wieprza, który był przełomowym momentem Bitwy Warszawskiej. Polskie wojska rozbiły atakujących bolszewików i ocaliły stolicę. Najeźdźcy poszli w rozsypkę. Ich małe oddziałki zaczęły uciekać na wschód, na tereny kontrolowane przez Armię Czerwoną, by odzyskać siły, przegrupować się i przygotować do drugiej fazy wojny. Większość bolszewickich oddziałów uciekała na północ od Warszawy, czyli właśnie na tereny, gdzie operowała armia generała Sikorskiego. Na kilka dni regularne działania wojenne zmieniły się w partyzantkę, na czym najbardziej ucierpiała ludność wiejska doświadczająca ciągłych ataków ze strony krasnoarmiejców.
W Szydłowie, sześć kilometrów od Mławy, 200-osobowy zagon bolszewicki zaatakował polską wieś. Do nierównej walki stanęli polscy żołnierze, w większości ranni, którym szydłowscy chłopi wcześniej udzielili gościny. Doszło do kilkugodzinnej wymiany ognia, która zakończyła się rzezią Polaków. Dowodzący oficer podjął decyzję o kapitulacji. Czerwonoarmiści zgodzili się, rozbroili polski oddział, ale potem wymordowali jeńców, a w końcu, pijani, zaczęli gwałcić mieszkanki wsi i puścili z dymem wszystkie chaty. Sprawa wyszła na jaw dzięki kilku mieszkańcom, którzy uciekli i przedarli się do polskiego dowództwa. Za oddziałem bolszewickim ruszyła polska pogoń. Dopadła ich na Podlasiu, gdy część sowieckich dywizji została okrążona. Cały 200-osobowy oddział bolszewicki wsadzono do wagonu kolejowego i pod uzbrojoną eskortą odwieziono do Szydłowa. Tu odbył się nad nimi sąd polowy. Świadkami byli chłopi, którzy doskonale zapamiętali twarze swoich prześladowców. Wszystkich 200 krasnoarmiejców skazano na śmierć za zbrodnie wojenne. Życie darowano tylko jednemu, który opowiedział, że kilka dni wcześniej ocalił od rzezi polskiego oficera (oficer ten zrządzeniem losu był w Szydłowie i potwierdził tą relację). Wyrok wykonano od razu.
Rzeźnik z Kaukazu
Wśród rozstrzelanych brakowało tego, na którego schwytaniu polskiemu dowództwu zależało najbardziej. Był to Gaja Dimitriewicz Gaj – najbardziej poszukiwany zbrodniarz wojny 1920 r. Pochodził z Armenii, był jednym z żołnierzy najbardziej zaangażowanych w komunizowanie Kaukazu. Brutalnym akcjom tłumienia przejawów sprzeciwu wobec nowego reżimu zawdzięczał szybki awans wojskowy. Potem był jednym z dowódców na wojnie przeciwko „białym" i zasłynął atakami pacyfikacyjnymi na miasta w środkowej Rosji, wierne carowi. Gdy wiosną 1920 r. na niepodległą Polskę ruszyła bolszewicka nawała, Gaja został dowódcą 3. Korpusu Kawalerii. Ta formacja zasłynęła z niesłychanej brutalności: szła przed głównymi siłami Tuchaczewskiego, organizowała „rajdy" na polskie wsie i miasteczka – łupiła je, dopuszczając się przy tym gwałtów i morderstw.
Skąd żołnierze 3. Korpusu Kawalerii wzięli się w Szydłowie i dlaczego zabrakło wśród nich Gai? Oto tydzień wcześniej polskie dowództwo przeprowadziło kontrnatarcie znad Wieprza, które rozbiło bolszewicką nawałę na przedpolach Warszawy. Losy wojny nie były jeszcze rozstrzygnięte, bo Tuchaczewski zaplanował okrążenie polskiej stolicy od zachodu. Miał tego dokonać właśnie 3. Korpus Kawalerii, który potrzebował wcześniej zająć Płock. Droga do tego miasta nad Wisłą wiodła przez wsie, które spłynęły krwią. Mieszkańcy Płocka przez ponad dobę stawiali bohaterski opór. 300 z nich trafiło do niewoli. Gaj kazał ich oszczędzić. Mieli zostać zamordowani następnego dnia, na oczach obrońców Płocka (miało to osłabić ich morale). W krytycznym momencie, gdy płocczanom kończyła się amunicja, a kaukaski rzeźnik szykował się do ostatecznego uderzenia, z odsieczą przyszła Dywizja Syberyjska – doborowa jednostka złożona z polskich weteranów rosyjskiej wojny domowej. 920 świetnie wyszkolonych Polaków uderzyło z całym impetem na nieosłonięte tyły Gai i jedną szarżą zamieniło atak na Płock w rozpaczliwą obronę. Sam krwawy Gaj uciekł z pola bitwy (nie zdążył wydać rozkazu wymordowania jeńców wziętych do niewoli dzień wcześniej, dzięki czemu oswobodzili ich polscy żołnierze). W pościg za nim ruszył mały oddział Polaków dowodzony przez kapitana Józefa Werobeja, jednak nie udało się schwytać zbrodniarza. Ormiański rzeźnik przekroczył granicę Prus Wschodnich, a tam Polacy nie mogli go schwytać (Prusy ogłosiły neutralność w konflikcie polsko-bolszewickim, naruszenie ich terytorium przez polskie wojsko mogłoby spowodować reakcję zbrojną).