W autobiograficznej książce Miodowicz tak opisał swoją strategię: „Nie dopuścić do tego, by Wałęsa mógł powiedzieć to, czego się towarzysze najbardziej obawiali – o 40-letnim niszczeniu Polski przez komunę”. Szef OPZZ, doświadczony uczestnik debat i występów telewizyjnych, był spokojny o wygraną. Niedługo przed rozmową z Wałęsą rzucił na spotkaniu w KC: "Zrobię z niego marmoladę!". Nie zrobił.
Przed telewizorami zasiadło blisko 20 milionów telewidzów. Komentatorzy, nawet ze strony rządowej, byli zgodni, że lepiej wypadł Wałęsa, który mówił m.in.: „W Polsce, aby ruszyć ze sprawami do przodu, potrzebny jest pluralizm. Wy idziecie do niego piechotą, a tu świat samochodami już jedzie. Jak będziecie tak szli, to efekty osiągniecie za 200 lat”.
Tuż po debacie szef Solidarności przyznał w rozmowie z Bogumiłą Jefford z Sekcji Polskiej radia BBC, że ma straszną grypę i trudno mu było się skupić. „Na uszy mi padło i nie bardzo słyszałem. A jednocześnie było to pierwsze po 7 latach takie wejście do telewizji, w związku z tym czułem się trochę skrępowany” - komentował. Mimo to zachodnia prasa odtrąbiła nokaut.
"Szafot w studio numer 4 polskiej telewizji” – krzyczał tytuł tekstu Stefan Dietricha we "Frankfurter Allgemeine Zeitung". "Na tym szafocie odbyła się publiczna egzekucja członka Biura Politycznego i szefa OPZZ. Wałęsa wezwał rząd do pozbycia się strachu przed narodem" – napisał autor artykułu.
Jednak zwycięstwo w debacie to nie wyłączna zasługa Wałęsy, który przed pojedynkiem był przez wiele godzin przygotowywany przez doradców i szkolony z zachowania przez kamerą. "Przez siedem godzin słuchał, co mu mówili różni ludzie, a potem na wizji udowodnił, że z tego informacyjnego szumu potrafił wybrać intuicyjnie dziesięć procent spraw najważniejszych" – wspominał z podziwem Andrzej Bober, który wówczas instruował Wałęsę.