Wielka kariera i upadek Stanisława Augusta Poniatowskiego

Żaden polski monarcha nie budzi tak silnych kontrowersji i emocji jak Stanisław August Poniatowski. Jedni widzą w nim światłego reformatora i Europejczyka wielkiego formatu, inni jedynie karierowicza i zdrajcę. Tymczasem prawda, jak zwykle, leży gdzieś pośrodku.

Publikacja: 29.04.2021 21:00

Portret Stanisława Augusta z klepsydrą – alegoryczny obraz olejny M. Bacciarellego z 1793 r. Król sz

Portret Stanisława Augusta z klepsydrą – alegoryczny obraz olejny M. Bacciarellego z 1793 r. Król szczególnie cenił ten obraz i kazał go powielać w licznych broszurach

Foto: EAST NEWS

Z początkiem lat 60. XVIII wieku zbliżał się koniec panowania króla Augusta III Sasa. Władca był schorowany, całkowicie zobojętniały na sprawy polskie i zamknięty w swoim własnym drezdeńskim światku. Król ten miał już wówczas wyjątkowo złą opinię zarówno na europejskich dworach, jak i u swoich poddanych. W czasach kiedy Rzeczpospolita potrzebowała na króla lwa, rządził nią leniwiec, całkowicie obojętny na los swoich poddanych. Dopiero pod koniec życia August III zaczął interesować się polskimi sprawami, aby zapewnić tron jednemu ze swoich pięciu synów. Kto wie, może kolejny król z dynastii Wettynów miałby charakter swojego dziadka Augusta II Mocnego. Może wniósłby on jakiś powiew nadziei dla Rzeczypospolitej szarpanej od zewnątrz przez sąsiadów i od wewnątrz osłabianej przez zdrajców i warchołów. Historia potoczyła się jednak innym torem i – co należy podkreślić – do tego zaskakująco nieoczekiwanym.

Europejski porządek

W XVIII-wiecznej Europie panowała krucha równowaga między siedmioma największymi mocarstwami: Wielką Brytanią, Francją, Hiszpanią, Prusami, Austrią, Rosją i Szwecją. Na rubieżach tego europejskiego porządku wciąż czuwał, nadal groźny i nieprzewidywalny, turecki kolos. Rzeczpospolita była drugim pod względem powierzchni państwem Starego Kontynentu. Dzięki swoim zasobom i kulturze mogła stanowić potęgę, która w zależności od wyboru sojusznika przeważyłaby szalę sił na kontynencie. Nikt zatem tego w Europie nie chciał. Przyjęło się uważać, że winę za upadek i rozbiór naszej ojczyzny ponoszą głównie Rosjanie i Prusacy. W rzeczywistości to właśnie ta wspólna sieć interesów siedmiu głównych graczy stała na straży równowagi, która łatwo zawaliłaby się, gdyby potencja Rzeczypospolitej przechyliła się na którąś ze stron tej układanki. Mocarstwa były więc niejako zmuszone do podtrzymywania polskiej anarchii. Jednocześnie, co wydaje się paradoksem, musiały uważnie patrzeć sobie na ręce i nie dopuszczać do dezintegracji terytorialnej Rzeczypospolitej.

Zbliżająca się elekcja króla polskiego stawała się okazją do nowej rozgrywki w europejskiego pokera. Choć żaden dwór w Europie nie traktował Augusta III z należytą powagą, wszyscy z ogromnym zainteresowaniem wsłuchiwali się w wieści o jego zdrowiu. Kiedy więc zgnuśniały władca przewrócił się na swoim nocniku bądź zasłabł podczas strzelania do dzikich psów – specjalnie wyłapywanych dla królewskiej rozrywki i zwożonych do pałacu w Dreźnie – natychmiast ożywiała się dyskusja, kogo by tu osadzić na polskim tronie. Zbliżającą się elekcją najbardziej zainteresowane były Prusy i Rosja – państwa, które w swojej historii doświadczyły siły polskiego oręża i w których autentycznie panował lęk przed przebudzeniem się Polaków z ich saskiego letargu.

Rzeczpospolita, niegdyś jedno z największych mocarstw Starego Kontynentu, w drugiej połowie XVIII wieku stanowiła już tylko targowisko potężnych sąsiadów. Dlatego francuscy dyplomaci, widząc ten zdumiewający, samobójczy upadek sytego kolosa, stworzyli zwięzłe określenie wyrażające ich ocenę funkcjonowania unii polsko-litewskiej za panowania Augusta III: „Polska nierządem stroi". Było ono drwiną z sarmackiego zawołania: „Polska nie rządem stoi, a swobodami obywateli". W rzeczywistości to nie liberum veto, sejmiki czy waśnie między szlachtą stanowiły główny czynnik prowadzący do upadku państwa.

Jak w każdej demokracji, która ulega wypaczeniu, czynnikiem destrukcyjnym była skorumpowana oligarchia magnacka. Rywalizacja między wielkimi rodami, których majątki były nierzadko większe od fortun wielkich europejskich dynastii, a terytorialnie mogły się równać nawet z niektórymi królestwami, stanowiła główny czynnik wykorzystywany przez Rosję i Prusy do podtrzymania destrukcyjnej anarchii. Magnaci nie byli jednak głupcami. Zdawali sobie sprawę, że na obecnym poziomie ustrojowym nawet oni w pojedynkę niewiele zdziałają. Dlatego w zaciszach pałacowych gabinetów powstawały stronnictwa magnackie mające własne programy dalszego rozwoju państwa. Jedną z takich najpotężniejszych grup stanowiła „Familia", skupiająca głównie przedstawicieli rodów Czartoryskich i Poniatowskich.

Widząc przyspieszający rozpad państwa podczas panowania Augusta III, „Familia" doszła do przekonania, że jedynym ratunkiem, także dla niej samej, jest droga gruntownych reform ustrojowych. Było to jednak wyzwanie wręcz heroiczne i wymagające bardzo złożonego, ale i podstępnego planu, którego pierwszym, ale najważniejszym punktem było niedopuszczenie do wyboru na króla kolejnego Wettyna. Dzisiaj możemy jedynie gdybać, czy to założenie było słuszne. A może królewicz Fryderyk Krystian Leopold Wettyn okazałby się monarchą zupełnie innym niż jego ojciec? Któż to wie. Czartoryscy jednak wiedzieli, że do utrącenia wyboru Fryderyka Krystiana na króla Polski potrzebne będzie militarne wsparcie Rosji. I tak zaczęła się niebezpieczna gra, która – choć opierała się na dobrych intencjach – ostatecznie poprowadziła ku katastrofie.

Rzeczpospolita kłopotliwa

Czy członkowie „Familii" zdawali sobie sprawę, że kiedy przyjdzie czas porzucić sojusz na wschodzie i zwrócić się o wsparcie na zachód, nikt z tamtej strony nie przyjdzie z pomocą? To jedna z tych lekcji historii, które ciągle nam umykają z pamięci. Tylko Polska bezsilna i pogrążona w anarchii interesowała Anglię zajętą walką o swoje terytoria zamorskie z Francją i Hiszpanią. Już w dniu śmierci Augusta III zastanawiano się w Londynie, czym byłby dla interesów korony brytyjskiej rozbiór Polski i czy zmieniłby układ sił w Europie. Anglicy uświadomili sobie, że równy podział olbrzymiego terytorium w samym geograficznym środku Starego Kontynentu nie zburzyłby równowagi, na której im tak bardzo zależało. Brak Polski oznaczałby brak nieustannego zmartwienia, kogo może ona wesprzeć.

Nieco inaczej kwestię polską traktowali na początku XVIII wieku Francuzi, którzy za swego największego wroga w Europie uznawali Habsburgów. Polska, podobnie jak Szwecja i Turcja, miała być w ich wizji składową antyaustriackiego bloku, który początkowo zamierzał zbudować Paryż. Jednak gdy na europejskiej scenie ujawnił się nowy agresywny gracz i przeciwnik Paryża – Królestwo Prus – nastroje antyaustriackie we Francji zaczęły słabnąć. W Wersalu z dużym dystansem przyglądano się programowi „Familii".

Latem 1762 r. w Rosji dokonano przewrotu, który z początku zdawał się bardzo korzystny dla planów stronnictwa Czartoryskich. Księżniczka anhalcka Zofia Fryderyka Augusta, która przyjęła rosyjskie imię Jekateriny Aleksiejewny, stanęła na czele zamachu na swojego męża – uznawanego za szaleńca cara Piotra III. 9 lipca 1762 r. przyjęła tytuł „Z Bożej łaski cesarzowej i samodzierżczyni Wszystkiej Rusi, Moskwy, Kijowa, Nowogrodu etc.". Potwierdziła sojusz z Prusami i uznała się za protektorkę Polski, a szczególnie jednego Polaka – którego darzyła niedwuznacznym uczuciem – młodego i przystojnego starosty przemyskiego Stanisława Antoniego Poniatowskiego.

Wielka podróż Stasia

Stanisław Antoni Poniatowski (drugie imię August przyjął po koronacji) przyszedł na świat jako szóste dziecko jaśnie oświeconego wojewody mazowieckiego i kasztelana krakowskiego Stanisława Poniatowskiego i jego żony Konstancji z Czartoryskich. Mimo że był najmłodszym dzieckiem, cieszył się największą troską i miłością rodziców. Matka przyszłego króla była przekonana, że jej Stasiowi pisana jest korona. To przekonanie przełożyło się na sposób wychowania najmłodszego syna, który odziedziczył urodę po matce. W przeciwieństwie do starszego rodzeństwa Staś był starannie izolowany od rówieśników i otoczony głównie nauczycielami i książkami. Wiele lat później, już jako król, powie ze smutkiem, że nigdy nie dano mu być dzieckiem.

Ojciec przyszłego monarchy, którego dzisiaj nazwalibyśmy z angielska Stanisławem seniorem, był człowiekiem o ponadprzeciętnych zaletach intelektualnych. Już we wczesnej młodości wykazał się wielkimi zdolnościami dyplomatycznymi. Był też mężczyzną silnym fizycznie, znakomitym fechmistrzem, a jednocześnie godnym swoich czasów myślicielem, o którym pisał już sam Wolter jako o przedstawicielu nowej myśli europejskiej. Stanisław Poniatowski senior był też głównym ideologiem „Familii". Swój program polityczny wyłożył w „Liście ziemianina do pewnego przyjaciela z inszego województwa". Choć tytuł wydawał się dość banalny, to w rzeczywistości utwór ten zawierał zbiór postulatów programowych naprawy porządku ustrojowego państwa. Najważniejsze były słowa: „właściwa droga uzdrowienia Rzeczypospolitej wiedzie najprzód przez wzmocnienie państwa, a potem dopiero reformowanie go". Tą myślą kierował się później syn tego autora, kiedy wskazywał najpierw na konieczność wzmocnienia wojska i infrastruktury obronnej państwa, a dopiero potem na naprawę ustrojową. Szkoda, że twórcy Konstytucji 3 maja, którym troski o los ojczyzny odmówić nie sposób, nie przyjęli tej dewizy kasztelana krakowskiego jako motta swoich działań.

Państwo Poniatowscy uznali, że edukacja jest największym darem, jaki mogą przekazać swojemu najmłodszemu dziecku. I rzeczywiście zrobili w tym kierunku naprawdę dużo. Już jako nastolatek posługiwał się Staś płynnie trzema językami – francuskim, niemieckim i angielskim. Diament, jakim był mądry Staś, należało oszlifować podróżami po Europie. Dlatego gdy chłopiec miał 16 lat, wysłali go do Paryża, aby w słynnym salonie pani Geoffrin, starej znajomej pana Stanisława, otarł się o jednych z największych myślicieli epoki. Największym marzeniem młodego przybysza z Polski było przede wszystkim spotkanie w tym miejscu samego Woltera, którego myśli i książki dosłownie chłonął, a poglądom pozostał wierny do końca życia. Niestety, wielki filozof nigdy nie odwiedził salonu podczas pobytu chłopca. Przyszły król miał jednak okazję poznać innych kolosów epoki oświecenia: Helvetiusa, Condorceta, Rousseau czy samego Monteskiusza.

Poniatowskiego zaintrygowało, że w swoich dziełach Wolter darzy szczególnym podziwem Anglię. Postanowił zatem odwiedzić ten kraj, aby zbadać jakość osławionych na cały świat, panujących tam stosunków społecznych. Jego przewodnikiem po Londynie był kandydat na posła do Izby Gmin, pan Charles Hanbury Williams. On, młody reprezentant dumnej republiki szlacheckiej, która szczyciła się przed światem, że każdy polski szlachcic może nie tylko wybierać swojego monarchę, ale także sam nim zostać, teraz z zachwytem przyglądał się wielkiemu wyrobieniu społeczeństwa angielskiego, które już w owym czasie kierowało się zasadą, że nie urodzenie, ale zasługi dla państwa prowadzą ku wielkim godnościom. I choć lekcja wyniesiona z Londynu zaważyć miała na jego wizji państwa, o którym marzył, to pod względem obyczajowym nie był zachwycony angielskim życiem salonowym, podkreślając niejednokrotnie, iż jest ono znacznie uboższe intelektualnie i kulturowo od francuskiego.

Ukochana Kasia

Wśród polskiej magnaterii zaczęło krążyć podejrzenie, że „Familia" ma jakiś ukryty cel w wysłaniu swojego faworyta do Rosji. Mieli rację. Choć obóz Czartoryskich starannie ukrywał swoje zamiary, to tajemnicą poliszynela stało się, że młody stolnik jedzie na dwór carski, aby wybadać tam stosunek Rosjan do koncepcji reform ustrojowych w Polsce. Formalnie Stanisław Poniatowski miał pełnić funkcję sekretarza ambasady angielskiej, ponieważ tak szczęśliwie się złożyło, że ambasadorem angielskim w Rosji został w owym czasie wspomniany przyjaciel młodego Stasia, pan Charles Hanbury Williams.

Przyszły król Polski przybył do Petersburga w ostatnich dniach czerwca 1755 r. Wkrótce został przedstawiony carycy Elżbiecie Piotrownej, która początkowo polubiła młodego Polaka. Rosjanie spoglądali na przedstawicieli republiki sarmackiej z mieszaniną drwiny i podziwu. Pod tym względem do dzisiaj chyba nic się nie zmieniło. Młody stolnik wielki litewski polubił Rosjan i ich sposób bycia. Ale najważniejsze w czasie tego pobytu okazało się oczarowanie nie carycy i jej dworzan, ale pewnej młodej Niemki, która męczyła się życiem na rosyjskiej prowincji. Niedługo po przyjeździe do Petersburga Williams namówił młodego Stanisława na podróż do Oranienburga, gdzie przystojny sekretarz ambasady angielskiej miał poznać następcę rosyjskiego tronu, wielkiego księcia Piotra Fiodorowicza i jego piękną małżonkę Katarzynę Aleksiejewną (urodzoną jako Zofia Fryderyka Augusta von Anhalt-Zerbst).

Wszystko wskazuje, że Katarzyna zakochała się w przystojnym Polaku od pierwszego wejrzenia. Także Poniatowski musiał być pod jej wielkim wrażeniem, skoro napisał w swoim pamiętniku: „Przy włosach czarnych, płeć miała olśniewającej białości, rumieńce żywe, oczy duże czarne, rzęsy bardzo długie, nos cienki, usta rzekłbyś wołające o pocałunek, ręce i ramiona najprzedniejszych kształtów, kibić wysmukłą, wzrost raczej słuszny niż mały; chód leciutki, a przy tym nadzwyczaj dostojny. Dźwięk głosu miły, śmiech równie wesoły jak humor, dzięki któremu z największą łatwością przechodziła od najpłochszych i najdziecinniejszych zabaw do tablic zapełnionych cyframi dyplomatycznymi, a trud fizyczny przy ich odczytywaniu nie trwożył jej bynajmniej, zarówno jak sama treść, chociażby jej przedmiot był jak najpoważniejszy i najsurowszy".

Czy tak opisuje kobietę mężczyzna, który nie jest w niej zakochany? Ile w tych słowach jest wdzięku, a ile grozy... Z opisu pojawia się przed oczyma naszej wyobraźni urocza, filigranowa, wdzięczna, tryskająca nieskalaną radością dziewczęca piękność. Jakże zmysłowo, choć kulturalnie, opisuje przyszłą carycę przyszły król Polski. Oto dwoje ludzi w swoim pierwotnym, młodzieńczym uczuciu, którzy za kilka lat będą decydować o losach narodów. Jedno stanie się katem Polski, a drugie jej grabarzem, pogrążając kilka pokoleń naszych przodków w czarnej rozpaczy rozbiorów. Owa piękna wesoła dziewczyna za siedem lat dokona brutalnego przewrotu pałacowego, skazując swego męża na śmierć. I stanie się jednym z najpodlejszych samodzierżawców w dziejach Europy.

Nim jednak to nadejdzie, będzie się spotykać ze Stasiem, wspólnie zaczytywać się w literaturze francuskiej, tańczyć, śmiać i zapewne namiętnie kochać. O tym, jak silne mogło być to uczucie, świadczy fakt, że otoczenie księżnej zaczyna być zaniepokojone. Wieści docierają do carycy Elżbiety Piotrownej, która rozgniewana nakazuje młodemu Poniatowskiemu natychmiast opuścić Petersburg. Choć Staś w popłochu przed gniewem monarchini opuszcza rosyjską stolicę, to wkrótce do niej powróci, ale już w randze chronionego immunitetem ministra pełnomocnego króla polskiego Augusta III. Nikt nie wie, że ma dwa zadania do wykonania. Pierwsze jest oficjalną prośbą o rosyjskie wsparcie militarne Saksonii w wojnie z Prusami. Drugie jest tajnym zleceniem „Familii". Ma uprosić carycę, żeby przechodzące przez terytorium Polski wojska rosyjskie wsparły stronnictwo Czartoryskich w walce o władzę. Po raz pierwszy w życiorysie Stanisława Antoniego Poniatowskiego pojawia się bardzo kontrowersyjne zadanie. „Partia Czartoryskich była (...) najpotężniejszą w kraju – pisała Elżbieta Centkowska w swojej książce „Ostatni monarcha". – Nie bez powodu mówiono, że w wielkiej i anarchicznej Rzeczpospolitej »Familia« stanowi republikę małą i rządną".

5 października 1763 r., kiedy umarł król August III, ta republika Czartoryskich postanowiła osadzić na tronie swojego najlepszego syna. Ale w owych czasach, kiedy każdy szlachcic mógł swoim liberum veto zerwać sejm, żadna przewaga głosów nie dawała szansy na realizację wyznaczonego celu politycznego. Przez 70 lat panowania saskiego wszystkie cztery sejmy zostały zerwane. Choć Stanisław Antoni Poniatowski był w ówczesnej sytuacji najwłaściwszym kandydatem do korony, to przeciwnicy „Familii" mogli łatwo zerwać elekcję. Naczelny wróg stronnictwa Czartoryskich – książę Karol Radziwiłł „Panie Kochanku" – miał pod swoimi rozkazami 5 tys. wojska. Inny konkurent, Jan Klemens Branicki, miał najsilniejszą w owym czasie armię konną.

Elekcja Stanisława A. Poniatowskiego mogła się zatem odbyć jedynie przy wsparciu obcych wojsk i, choć to pachniało zdradą, w owym czasie zdawało się jedynym logicznym rozwiązaniem. 7 maja 1764 r. wojska rosyjskie otoczyły Warszawę. Do warszawskiego pałacu Brühla, zwanego także pałacem Sandomierskim, wprowadził się ambasador Herman Karl von Keyserling chroniony przez 500 żołnierzy rosyjskich. Przed jego rezydencją demonstracyjnie wystawiono dwa działa. Katarzyna II przysłała jeszcze jednego ambasadora, księcia Repnina, który wprowadził do Warszawy wojsko. Rosyjscy żołnierze otoczyli Zamek Królewski, w którego komnatach rozpoczął obrady dziwny sejm konwokacyjny, poprzedzający elekcję króla.

Ocena tego sejmu jest jedną z najtrudniejszych w naszych dziejach. Był to bowiem jawny zamach stanu – karykatura sejmu zwołanego przez konfederację zwolenników „Familii" pod elekcję Poniatowskiego. Część posłów z opozycyjnego obozu saskiego po prostu wyrzucono z obrad. Z 300 legalnie wybranych posłów w obradach pozwolono wziąć udział jedynie 80. Należy jednak pamiętać, że Czartoryskim udało się dokonać kilku ważnych rzeczy – przede wszystkim przeforsować zniesienie liberum veto w głosowaniu projektów ustaw zgłaszanych przez Komisję Skarbową. Dzięki temu zwykłą większością głosów wprowadzono cło generalne do skarbu państwowego, zlikwidowano cła prywatne, ujednolicono system miar i wag, utworzono odrębne dla Polski i Litwy centralne urzędy kolegialne: komisje skarbowe i wojskowe. Wydawało się, że ktoś nareszcie zaczyna tę biedną ojczyznę ratować.

„Żadnych zmian ustrojowych!"

Było późne popołudnie 6 września 1764 r. Stanisław Antoni Poniatowski przebywał właśnie u księżnej Lubomirskiej. Prowadził spokojną rozmowę, choć był wewnętrznie strasznie spięty. Wiedział, że na wolskich błoniach elekcyjnych ważą się jego losy. W pewnym momencie szyby okienne zabrzęczały od huku salw armatnich. Księżna Lubomirska uśmiechnęła się, wstała z fotela i uroczyście złożyła ukłon przed swoim gościem – nowym królem Polski i wielkim księciem litewskim.

Korona spoczęła na skroniach Stanisława Antoniego Poniatowskiego w dniu św. Katarzyny, 25 listopada 1764 r. W taki oto symboliczny sposób nowy król Polski, który od teraz nosił imiona Stanisław II August, składał swoje podziękowania carycy. Koronacji dokonano w Kolegiacie św. Jana w Warszawie. Król miał zaledwie 32 lata. Był pełen sił i zapału do całkowitej przebudowy państwa. Z wielką energią rzucił się w wir obowiązków monarszych, natychmiast przystępując do naprawy porządku prawnego. Niemal z dnia na dzień dokonał trzech rzeczy, za które z wdzięcznością będą go wspominali potomni: powołał teatr publiczny, założył proreformatorską gazetę „Monitor" i powołał do działalności Szkołę Rycerską.

Był to dopiero wstęp do gruntownych reform ustrojowych, które opracowywał wraz z kanclerzem Andrzejem Zamoyskim. Ten sanacyjny zapał budził przerażenie środowisk, które znakomicie egzystowały w epoce saskiej. Przeciwnicy partii Czartoryskich zaczęli rozpuszczać po kraju wieści o tym, że ten król nie jest pomazańcem bożym i wkrótce na kraj spadnie kara Stwórcy. Kiedy królowi doniesiono o tym, że jego wrogowie rozpuszczają wieści o elektorze saskim, który przybędzie uwolnić brać szlachecką spod niewoli „Familii", monarcha odpowiedział: „Wydaje mi się, że poślubiłem Ksantypę i tylko dzięki mojej zręczności i cierpliwości sprawię, że ją pozyskam". Porównał tym samym Rzeczpospolitą do niezwykle kłótliwej żony filozofa Sokratesa, który jako jedyny – dzięki swojej mądrości – potrafił obłaskawić złośnicę.

Było to jednak zadanie karkołomne. Król musiał do swoich planów pozyskać rzesze szlacheckie, ale także sąsiadów Rzeczypospolitej – Prusy i Rosję. A władcy tych państw coraz bardziej podejrzanie spoglądali na odnowicielski zapał młodego polskiego monarchy. Król pruski Fryderyk II wyraził to w sposób aż nadto jasny: „Sadzę, że choć ze strony obecnego króla można się niczego nie obawiać, to jednak powinniśmy przyjąć jako zasadę – żadnych zmian ustrojowych w Rzeczypospolitej!" (za: Elżbieta Centkowska, „Ostatni monarcha"). Ku takiemu stanowisku zaczęła się coraz bardziej skłaniać także Katarzyna II. Na wieść o tym, że w Radomiu kanclerz Andrzej Zamoyski ogłosił projekt dalszych reform, caryca w porozumieniu z królem pruskim zagroziła użyciem wojska w obronie liberum veto oraz zażądała rozwiązania konfederacji radomskiej. Widząc, że Poniatowski dąży do wyraźnego usamodzielnienia, nakazała ambasadorowi Repninowi skłócić króla ze szlachtą.

Rosja nie stawała wcale w obronie złotej wolności i demokracji szlacheckiej. Na tym etapie historii postrzegała republikę sarmacką jedynie jako wspomniany na początku tego artykułu element równowagi w Europie. Polskiego króla traktowano jako marionetkę, którą należy zdetronizować, gdyby zaczęła wykazywać swoją niezależność. Katarzyna doskonale wiedziała, że jego upór w sprawie reform wkrótce osłabnie. Znała swojego kochanka, zapewne nadal darzyła go jakimś uczuciem. Być może kiedy spoglądała na jedno ze swoich dzieci, dostrzegała w jego lub jej rysach twarz swojego Stasia. Ale to był też powód, dla którego nigdy nie pozwoliła na detronizację polskiego króla. Zresztą nie potrzebowała czynić takich kroków, aby zademonstrować swoją siłę. Zastosowała metodę, która wyrażała jasno stosunek Rosji do Rzeczypospolitej. W połowie października 1767 r. nakazała porwać trzech polskich senatorów sprzeciwiających się uchwaleniu tzw. traktatu gwarancyjnego, pozwalającego na legalną ingerencję Rosji w wewnętrzne sprawy Polski: biskupa krakowskiego Kajetana Sołtyka, hetmana wielkiego polnego Wacława Rzewuskiego i jego syna, posła podolskiego Seweryna.

Bandycki pokaz siły odniósł skutek. Król wysłał wiernopoddańcze listy do Petersburga, a posłowie byli od tej pory gotowi wykonywać każde polecenie ambasadora Repnina. Bezczelność Rosjan rosła proporcjonalnie do słabnięcia państwa polskiego. Od tej pory podczas obrad sejmu ambasador Rosji siadał obok tronów króla i prymasa. Cóż to musiał być za podły i upokarzający widok. Rzeczpospolita coraz szybciej staczała się ku upadkowi, którego zwieńczeniem był I rozbiór Polski w 1772 r. Mógł on być jednak ostatnim, gdyby nie wydarzenie, które urosło w historiografii polskiej do rangi świętości narodowej, której w żaden sposób nie powinno się krytykować. Ale czy słusznie?

Konstytucja 3 maja – krok ku przepaści

Obrady Sejmu Czteroletniego, które trwały od października 1788 do maja 1792 r., były najbardziej kompleksową próbą zreformowania ustroju I Rzeczypospolitej trawionej nieustanną korupcją, nepotyzmem, warcholstwem, bałaganem prawnym, anarchią magnaterii i impotencją monarchii. Przegłosowana głównie przez stronnictwo patriotyczne i królewskie pierwsza w Europie ustawa zasadnicza była radykalną próbą naprawy państwa osłabionego po I rozbiorze Polski, w wyniku którego Polska i Litwa straciły 211 tys. km kwadratowych i 4,5 mln ludności. Należy jednak pamiętać, że ta reorganizacja ustrojowa tworzona była w desperacji i w obliczu lęku przed pełną utratą niepodległości, przez co jeszcze bardziej radykalizowała postawę środowisk konserwatywnych i zaborców. Przy całej swojej nowoczesności i innowacyjności konstytucja majowa bez wątpienia przyczyniła się do ostatecznego upadku I Rzeczypospolitej. Jej uchwalenie wywołało reakcję łańcuchową wydarzeń, które ostatecznie doprowadziły do trwających 123 lata zaborów. W jednym z wywiadów prasowych bardzo celnie podsumował te ponure konsekwencje uchwalenia majowej ustawy zasadniczej krakowski historyk prof. Chwalba: „Można sobie wyobrazić, że 3 maja 1791 r. nie uchwalono Konstytucji. Wówczas nie byłoby wojny w jej obronie, drugiego rozbioru. Nie wybuchłoby powstanie kościuszkowskie, które doprowadziło do trzeciego rozbioru i wymazania Rzeczpospolitej z mapy Europy. [...] Konstytucja była kamieniem, który spowodował lawinę". Bez wątpienia Konstytucja 3 maja była jednym z najnowocześniejszych aktów prawnych epoki oświecenia, który z jednej strony utrzymywał dotychczasowy ustrój stanowy, ale z drugiej ostatecznie znosił liberum veto i wolną elekcję króla, znacznie wzmacniał władzę wykonawczą i osłabiał pozycję magnatów. Należy jednak zadać sobie pytanie: czy te zmiany ustrojowe wymagały aż tak radykalnego kroku? Został on przecież odebrany przez środowisko konserwatywne jako rewolucja ustrojowa bezpośrednio zagrażająca ich sposobowi życia. To, co mogło być zmieniane w porządku państwowym małymi, wręcz niedostrzegalnymi dla Moskwy, Wiednia i Królewca krokami, zamieniło się w wielką demonstrację polityczną środowisk reformatorskich i patriotycznych. A to z kolei sprowokowało Katarzynę II do wsparcia antyreformatorskiej konfederacji targowickiej, która wystąpiła przeciw zmianom ustrojowym pod hasłem „obrony zagrożonej wolności szlacheckiej". Twórcy konstytucji – bez wątpienia ludzie światli i wybiegający myślami w przyszłość – zwyczajnie nie wzięli pod uwagę, że tak radykalna zmiana porządku prawnego całego państwa musi doprowadzić do gwałtownego oporu w kraju i za granicą, a tym samym do wybuchu wojny domowej i interwencji zewnętrznej.

Chcąc zapewnić lepsze funkcjonowanie państwa przez wprowadzenie monteskiuszowskiego trójpodziału władzy, reformatorzy wylali dziecko z kąpielą. Przyparci do muru wpływowi magnaci zawiązali 14 maja 1792 r. w niewielkim, kresowym miasteczku Targowica, konfederację stronnictw pragnących obalić konstytucję. Konflikt natychmiast wykorzystali Rosjanie, którzy już 27 kwietnia 1792 r. w Petersburgu dłonią generała Wasilija Popowa i szefa kancelarii księcia Grigorija Potiomkina napisali tekst aktu konfederacji. Sygnatariusze tego dokumentu uznali, że Konstytucja 3 maja jest zamachem stanu przeprowadzonym przez „warszawskich rewolucjonistów i radykałów". Katarzyna II została ogłoszona gwarantką „zagrożonego" ustroju Rzeczypospolitej. Teraz, rzekomo w obronie starego porządku, mogła bez przeszkód wprowadzić do Polski swoje wojska, które – pomimo polskich zwycięstw odniesionych pod Dubienką i Zieleńcami – dotarły aż nad Wisłę. Przerażony sytuacją król Stanisław August Poniatowski przystąpił do konfederacji targowickiej i wydał rozkaz zaprzestania dalszych walk. Jego bratanek, książę Józef Poniatowski, Tadeusz Kościuszko i wielu innych dowódców na znak protestu podali się do dymisji. Wraz z ucieczką wielu oficerów do Saksonii rozpoczęła się epoka wielkiej polskiej emigracji politycznej. Państwo, które można było reformować w sposób ewolucyjny, bez radykalnych rozwiązań na wzór Konstytucji 3 maja, teraz było skazane na całkowity upadek.

Ostatni król Polski

6 września 1792 r. 60-letni już monarcha smutno obchodził w Łazienkach 28. rocznicę swojego wstąpienia na tron. Nikt prócz rodziny go nie odwiedził. Stolica milczała. Nikt w Polsce nie świętował jego jubileuszu. W obliczu II rozbioru Polski król chciał abdykować. Był bankrutem politycznym, człowiekiem rozbitym psychicznie, pogubionym i smutnym. Powołując się na akt konfederacji targowickiej, deklarował, że nie podpisze kolejnego podziału terytorium Polski i że jest gotowy nawet iść na wygnanie na Syberię. Załamał się jednak w obliczu bankructwa całej rodziny i biedy w dosłownym tego słowa znaczeniu. W 1793 r. wziął jeszcze udział w sejmie grodzieńskim zatwierdzającym II rozbiór Polski i zawieszenie Konstytucji 3 maja.

Rok później zaczęły napływać coraz bardziej niepokojące wieści z rewolucyjnej Francji. Poniatowski zaczął zwyczajnie lękać się o swoje życie. Jego drogi z obozem patriotycznym rozeszły się definitywnie, kiedy padło hasło do wybuchu insurekcji kościuszkowskiej. Akt tego powstania czynił Tadeusza Kościuszkę najwyższym przywódcą i wodzem sił zbrojnych, pierwszym naczelnikiem państwa. Król nie był już nikomu potrzebny.

Rok później, po upadku insurekcji, władcy Rosji, Prus i Austrii dokonali III rozbioru Polski. 25 listopada 1795 r. zgorzkniały Stanisław August Poniatowski podpisał akt abdykacji. Po śmierci Katarzyny II car Paweł I zaprosił Poniatowskiego do Petersburga, do Pałacu Marmurowego. Rankiem 12 lutego 1798 r. ostatni król Polski dostał ataku duszności. Na wieść, że Stanisław August jest nieprzytomny, niezwykle oddany mu car Paweł I porzucił swoje zajęcia, żeby odwiedzić przyjaciela. Podobno kiedy przybył do Pałacu Marmurowego i ujrzał Stanisława Augusta na łożu śmierci, łzy ciekły mu po policzkach. Ostatni król Polski, Stanisław II August, zmarł o godzinie jedenastej. Car płakał, trzymając jego dłoń. W tej scenie zawarta jest cała historia Polski i Rosji – miłość przeplatana z nienawiścią, przyjaźń z wrogością, braterstwo z antagonizmem.

Car Paweł I nakazał zabalsamować ciało polskiego króla i ubrać w mundur polskiej gwardii narodowej, który osobiście przepasał wstęgą orderu Orła Białego, po czym wydał rozkaz, by gwardia cesarska wystawiła przy zmarłym wartę honorową. W przyozdobionej czarnym kirem wielkiej sali pałacu cesarskiego zwłoki ostatniego króla Polski zostały wystawione na katafalku. Jakże wymownym zwieńczeniem losów ostatniego polskiego władcy było ceremonialne nałożenie korony na jego skronie przez Pawła I – syna Katarzyny II, kobiety, która zabiła I Rzeczpospolitą.

Z początkiem lat 60. XVIII wieku zbliżał się koniec panowania króla Augusta III Sasa. Władca był schorowany, całkowicie zobojętniały na sprawy polskie i zamknięty w swoim własnym drezdeńskim światku. Król ten miał już wówczas wyjątkowo złą opinię zarówno na europejskich dworach, jak i u swoich poddanych. W czasach kiedy Rzeczpospolita potrzebowała na króla lwa, rządził nią leniwiec, całkowicie obojętny na los swoich poddanych. Dopiero pod koniec życia August III zaczął interesować się polskimi sprawami, aby zapewnić tron jednemu ze swoich pięciu synów. Kto wie, może kolejny król z dynastii Wettynów miałby charakter swojego dziadka Augusta II Mocnego. Może wniósłby on jakiś powiew nadziei dla Rzeczypospolitej szarpanej od zewnątrz przez sąsiadów i od wewnątrz osłabianej przez zdrajców i warchołów. Historia potoczyła się jednak innym torem i – co należy podkreślić – do tego zaskakująco nieoczekiwanym.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Historia
Nie tylko Barents. Słynni holenderscy żeglarze i ich odkrycia
Historia
Jezus – największa zagadka Biblii
Historia
„A więc Bóg nie istnieje”. Dlaczego Kazimierz Łyszczyński został skazany na śmierć
Historia
Tadeusz Sendzimir: polski Edison metalurgii
Historia
Jerozolima. Nowa biografia starego miasta