Czarnobyl czyli sowiecka Hiroszima

Nowy miniserial telewizyjny pt. „Czarnobyl" przywołuje w wielu z nas wspomnienia sprzed 33 lat, kiedy po raz pierwszy dowiedzieliśmy się z Radia Wolna Europa, że na Ukrainie doszło do wielkiej katastrofy.

Aktualizacja: 15.06.2019 13:09 Publikacja: 15.06.2019 00:01

26 kwietnia 1986 r. w elektrowni jądrowej w Czarnobylu doszło do tragicznej w skutkach katastrofy

26 kwietnia 1986 r. w elektrowni jądrowej w Czarnobylu doszło do tragicznej w skutkach katastrofy

Foto: Getty Images

28 kwietnia 1986 r. o godz. 5.33 stacja monitoringu radiacyjnego Służby Pomiaru Skażeń Promieniotwórczych w Mikołajkach wykryła poziom radioaktywności powietrza za polską granicą wschodnią pół miliona razy wyższy niż normalnie. Prof. Zbigniew Jaworowski, wybitny specjalista w dziedzinie skażeń promieniotwórczych, wspominał po latach, że na wieść o takich wynikach od razu pomyślał, że w ZSRR musiało dojść do wojny domowej.

Najbardziej przerażający był fakt, że 140 stacji Służby Pomiarów Skażeń Promieniotwórczych potwierdzało informację, iż fala radioaktywna będzie się przesuwać ze wschodu na zachód, a więc nad większość obszaru naszego kraju. W tym czasie Centralne Laboratorium Ochrony Radiologicznej (CLOR) w Warszawie nawiązało kontakt z podobnymi placówkami w Szwecji, Anglii, Francji i Finlandii. Ośrodki zachodnie potwierdzały polskie obserwacje.

Choć świat już wiedział, że na Ukrainie doszło do bardzo poważnej awarii elektrowni atomowej, Moskwa nie wydała żadnego komunikatu w tej sprawie aż do 30 kwietnia, a okolice Czarnobyla zostały otoczone szczelnym kordonem wojska i KGB. Wbrew zaleceniom prof. Zbigniewa Jaworowskiego – który 29 kwietnia wziął udział w porannej naradzie Biura Politycznego PZPR, członków rządu i Komitetu Obrony Kraju – nie ogłoszono komunikatu zalecającego, aby dzieci pozostały w domach i nie chodziły do szkoły. Z przyczyn czysto propagandowych nie odwołano także pochodu pierwszomajowego. Zalecono jednak natychmiastowe rozpoczęcie akcji jodowej, która polegała na podaniu jak największej liczbie ludzi wodnego roztworu czystego jodu w jodku potasu. Substancję tę opracował w 1829 r. francuski lekarz Jean Guillaume Auguste Lugol. Przyjmowany doustnie roztwór miał powstrzymywać pochłanianie radioaktywnych izotopów jodu przez hormony tarczycy. Chociaż Polska nigdy nie miała przygotowanego planu ratunkowego na tego typu sytuację, to akcja jodowa została przeprowadzona niezwykle sprawnie i wbrew zaleceniom strony radzieckiej, sugerującej wyciszenie sprawy. Polskie służby medyczne spisały się na medal. W ciągu zaledwie doby płyn Lugola podano 75 proc. wszystkich dzieci w 11 województwach.

Minęły 33 lata, ale nadal w obiegu publicznym funkcjonuje wiele mitów i półprawd o katastrofie w Czarnobylu. W 2011 r. Henryk Wujec zarzucił kierownictwu CLOR ukrywanie prawdy o faktycznej skali skażenia, a historyk Andrzej Friszke stwierdził, że rząd PRL „całkowicie zlekceważył zagrożenie, którego skutki odczuwa do tej pory wiele osób, a część spośród nich z powodu Czarnobyla zmarła".

Jak widać, ocena skutków katastrofy w Czarnobylu nadal dzieli Polaków. Czy rzeczywiście można mówić o „całkowitym" zlekceważeniu zagrożenia przez ówczesną władzę, skoro w ciągu zaledwie trzech dni aż 18,5 mln ludzi wypiło płyn Lugola? Większość ekspertów uważa też, że nie ma żadnego związku między podwyższonym promieniowaniem jonizującym w kwietniu 1986 r. a zwiększoną zachorowalnością na choroby nowotworowe w latach późniejszych. Nie zaobserwowano także żadnych mutacji ani wzrostu niepłodności.

Kolejnym mitem jest informacja, że w Czarnobylu życie straciły tysiące ludzi, a ziemia jest skażona w promieniu 30 km wokół elektrowni. W wywiadzie dla tygodnika „Polityka" z marca 2011 r. prof. Jaworowski jednoznacznie stwierdził, powołując się na raport UNSCEAR z 2000 r., że w wyniku katastrofy w Czarnobylu zmarło 31 osób. Nie odnotowano też żadnego wzrostu zachorowalności na raka w byłych europejskich republikach radzieckich, a w pustym do dziś mieście Prypeć, położonym zaledwie 3 km od Czarnobyla, poziom promieniowania jest obecnie tak samo niski jak w Warszawie.

28 kwietnia 1986 r. o godz. 5.33 stacja monitoringu radiacyjnego Służby Pomiaru Skażeń Promieniotwórczych w Mikołajkach wykryła poziom radioaktywności powietrza za polską granicą wschodnią pół miliona razy wyższy niż normalnie. Prof. Zbigniew Jaworowski, wybitny specjalista w dziedzinie skażeń promieniotwórczych, wspominał po latach, że na wieść o takich wynikach od razu pomyślał, że w ZSRR musiało dojść do wojny domowej.

Najbardziej przerażający był fakt, że 140 stacji Służby Pomiarów Skażeń Promieniotwórczych potwierdzało informację, iż fala radioaktywna będzie się przesuwać ze wschodu na zachód, a więc nad większość obszaru naszego kraju. W tym czasie Centralne Laboratorium Ochrony Radiologicznej (CLOR) w Warszawie nawiązało kontakt z podobnymi placówkami w Szwecji, Anglii, Francji i Finlandii. Ośrodki zachodnie potwierdzały polskie obserwacje.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Historia
Stanisław Ulam. Ojciec chrzestny bomby termojądrowej, który pracował z Oppenheimerem
Historia
Nie tylko Barents. Słynni holenderscy żeglarze i ich odkrycia
Historia
Jezus – największa zagadka Biblii
Historia
„A więc Bóg nie istnieje”. Dlaczego Kazimierz Łyszczyński został skazany na śmierć
Historia
Tadeusz Sendzimir: polski Edison metalurgii