Historię tę zwykło się zaczynać 11 stycznia 1917 r., gdy Arthur Zimmermann, minister spraw zagranicznych Rzeszy, wysłał do ambasady Niemiec w Meksyku pewien brzemienny w skutki szyfrogram. Wszakże właściwszym początkiem narracji byłby 10 stycznia, ale nie 1917 r., tylko 1916 r., czyli dokładnie jeden dzień i rok przed nadaniem słynnej wiadomości.
Owego poniedziałku meksykańskie pustkowia przemierzało wagonem Pulmana 18 amerykańskich inżynierów, głównie specjalistów od wydobycia, przetopu i uszlachetniania metali. Mimo obaw zdecydowali się wrócić do pracy przerwanej przez ruchawki rewolucyjne z poprzedniego roku. W imieniu rządu do Meksyku zaprosił ich generał Álvaro Obregón, osobiście gwarantując im ochronę i bezpieczeństwo, gdyż byli niezbędni do uruchomienia kopalni w Chihuahua. Nieopodal wioski Santa Isabel pociąg zatrzymali ludzie niejakiego Pablo Lopeza, który – zanim został rewolucjonistą u boku Pancho Villi – zdążył już być cyrkowcem w trupie Buffalo Billa, hersztem bandy rabującej banki, banitą i wielokrotnym mordercą. Wszyscy Amerykanie zostali wywleczeni z wagonu, obrabowani, rozebrani do naga i z zimną krwią zastrzeleni na nasypie kolejowym. Oszczędzono jednak Meksykanów, nawet tych, których było z czego okradać. Nie ulegało wątpliwości, że celem byli tylko obywatele amerykańscy, a drwiny bandytów świadczyły o tym, że wiedzieli o rządowych gwarancjach bezpieczeństwa.
Choć incydent wywołał presję na prezydenta USA, by wysłał do Meksyku ekspedycję karną, Wilson poniechał zemsty, poprzestając na ostrych notach dyplomatycznych. Jednak Pancho Villa nie dał o sobie zapomnieć, atakując nocą z 8 na 9 marca 1916 r. koszary amerykańskiej kawalerii w Camp Furlong na terytorium Stanów Zjednoczonych. Gdy atak odparto, wycofujący się ku granicy Meksykanie splądrowali po drodze miasto Columbus, przez trzy godziny nieskrępowanie oddając się mordom i rabunkom. O świcie z drewnianej zabudowy zostały zgliszcza, a ulice były zasłane trupami mieszkańców i napastników. Niedługo potem, nawet wiedząc, że napotka zorganizowany opór milicji obywatelskich, Villa zaatakował jeszcze dwa inne miasta w Teksasie – Glenn Springs i Boguillas.
W całych Stanach Zjednoczonych wybuchła z tego powodu polityczna histeria pobudzana przez jastrzębi, którym przewodził Theodore Roosevelt, konkurent prezydenta w ostatnich wyborach. By nie stracić twarzy, a zwłaszcza widoków na drugą kadencję, Wilson musiał wykazać się stanowczością. 15 tys. milicjantów obsadziło granicę, a prezydentowi Meksyku Carranzie zagroził zbrojną interwencją armii amerykańskiej. Meksyk oprotestował gwałcenie jego suwerenności i zaczął gromadzić wojska przy granicy. W odpowiedzi na drugim brzegu Rio Grande stanęło niemal 120 tys. zmobilizowanej Gwardii Narodowej, gotowej do inwazji. Otwarta wojna meksykańsko-amerykańska wisiała więc na włosku długo przed ujawnieniem treści nieszczęsnego telegramu Zimmermanna.
Groźba wojny wcale się nie zmniejszyła, kiedy nadąsany Meksyk zezwolił oddziałom gen. Johna Pershinga na rajd po swoim terytorium. Amerykańska kawaleria, wspomagana wozami pancernymi i lotnictwem, tygodniami błąkała się po pustyni, na próżno szukając śladu Pancho Villi. Często za to zdarzały się potyczki z żołnierzami meksykańskiej armii rządowej, a raz nawet doszło do regularnej bitwy. Dopiero gdy napięcie zaczęło eskalować do stanu, nad którym trudno było zapanować, obie strony zmitygowały się na tyle, by wymienić jeńców i zaprzestać walki. Choć Villa i jego banda nie zostali schwytani, Pershing otrąbił sukces i w chwale wrócił do Teksasu.