Multipoliglota wszech czasów

O Emilu Krebsie, wybitnym poliglocie żyjącym w XIX wieku, nie chce dać światu zapomnieć wnuk jego brata, mieszkający w Poczdamie Eckhard Hoffmann. Na Dolny Śląsk przywiózł wystawę prezentującą sylwetkę jego krewnego. Zdjęcia i dokumenty opisujące jednego z najgenialniejszych na świecie multipoliglotów, władającego biegle 68 językami ze 120, które studiował, można właśnie oglądać we Wrocławiu.

Publikacja: 25.11.2014 14:01

Multipoliglota wszech czasów

Foto: materiały prasowe

Tę malowniczą, niestandardową postać warto przypominać nie tylko w regionie, z którego pochodził – Krebs urodził się w 1867 roku w podwałbrzyskich Świebodzicach, a we Wrocławiu rozpoczął uniwersyteckie studia teologiczne. Rozpoczął jedynie, bo szybko poczuł się znudzony tak samo jak i prawem, które usiłował poznawać na uczelni w Berlinie. Na szczęście udało mu się wyprostować ścieżki naukowe i zająć się tym, co od wczesnego dzieciństwa szło mu gładko – nauką języków obcych.

Już jako siedmiolatek biegle mówił po francusku. Nauczył się sam w kilka miesięcy, co potwierdzał jego zadziwiony nauczyciel, który wręczył mu niemiecko-francuski słownik po tym, jak chłopiec przyniósł do szkoły wymiętą francuską gazetę, dopytując się o znaczenie słów i sens artykułów, by kilka tygodni później przemówić do profesora płynną francuszczyzną. Do matury Emil Krebs przystąpił znając już dwanaście języków, między innymi także polski.

W rezultacie poświęcił się badaniu języków azjatyckich, najwyższą perfekcję osiągając w chińskim. W 1893 roku zgłosił się w Berlinie do służb dyplomatycznych i wyruszył na Daleki Wschód. Został tłumaczem w niemieckim poselstwie w Pekinie. W Chinach pracował aż do zamknięcia ambasady niemieckiej w 1917 roku, dzięki doskonałej znajomości niuansów językowych znakomicie stawiając czoła wszelkim dyplomatycznym konfliktom, jakich na kilka lat przed wybuchem powstania bokserów nie brakowało pomiędzy dwoma mocarstwami. Także pracując w Berlinie wprawiał swoich mocodawców w zachwyt i zakłopotanie: z jednej strony mówiono o nim, że zastępuje 30 urzędników ministerstwa spraw zagranicznych, z drugiej trudno było w jego urzędowej płacy honorować standardowy system dodatków finansowych za znajomość języków obcych. Nie tylko w taki sposób wymykał się wszelkim zdroworozsądkowym kalkulacjom – kiedy trafiał na urzędowe dokumenty w nieznanym nikomu języku, wiadomo było wszystkim, że teraz spod ziemi wydobędzie stosowną literaturę, zamknie się w zacisznym gabinecie na kilka tygodni i wróci dopiero, jak opanuje nieznany jeszcze sobie niszowy język.

Zresztą generalnie uchodził za dziwnego, trudno nawet było zwyczajnie z nim koegzystować, tak na niwie zawodowej, jak i towarzyskiej. Uznawany za gbura, niezbyt rozmowny, odpowiadający monosylabami, ożywiał się dopiero, jak mógł wykorzystywać nabyte umiejętności. Ponad społeczne i rodzinne relacje przedkładał samotnicze zgłębianie kolejnych narzeczy i odmian języków. Krążyła anegdota, że pewna dama o ciętym języku, posadzona obok Krebsa na przyjęciu, skwitowała, że ten dżentelmen wspaniale milczy w 45 językach.

Tajemnica jego wyjątkowego umysłu nie została do końca wyjaśniona, choć były podejmowane takie próby. Gdy zmarł na udar w marcu 1930 roku, a więc w czasach, w których intensyfikowała się nauka o mechanizmach rządzących mózgiem, zespół naukowców zwrócił się do żony multipoligloty o udostępnienie ciała zmarłego do analiz medycznych.

Rzeczowe opracowanie jego mózgu, przechowywanego w zbiorach uniwersytetu w Dusseldorfie, nastąpiło jednak dopiero w naszych czasach: w 2004 roku Amunts, Schleicher i Zilles upublikowali wnioski z analizy. Niemiecki dyplomata miał w mózgu zmiany cytoarchitektoniczne i asymetrie międzypółkulowe w rejonie tzw. ośrodka Brocki, odpowiadającego za komunikację werbalną. Jednak w równym stopniu mogły one być wynikiem jego intensywnej pracy, jak i wrodzonych modyfikacji, a więc trudno było orzec, czy były pierwotne, czy wtórne.

Nie wiadomo więc także, czy posiadł jakąś uniwersalną metodę na uczenie się języków, bowiem nikomu nie objawił, czy wspiera się jakimiś wyjątkowymi technikami, czy po prostu jest absolutnym geniuszem.

Rozmowa z Grzegorzem Pisarskim, wrocławianinem władającym 35 językami

Ilu jest na świecie takich ludzi, którzy nie poprzestają na 2-3 obcych językach, no dobrze, może nawet na pięciu, tylko uparcie podążają dalej?

Osób z entuzjazmem uczących się języków jest sporo. Ja mam szczęście mieścić się w pierwszej piętnastce tych, którzy w XIX-XX wieku opanowali ponad dwadzieścia języków, co, ku mojej dumie, lokuje mnie w pobliżu Emila Krebsa, choć mu oczywiście nie dorównuję. On znał znakomicie ponad 60 języków, ja władam pewnie 21, do znajomości 35 jestem skłonny się przyznawać. Ale oczywiście staram się, rozwijam się, rozwijam (śmiech).

Skąd się biorą takie umiejętności? Czy to kwestia pasji, czy determinacji?

Tym może rządzić wyłącznie pasja. Nie wyobrażam sobie, że ktoś bez tego szczególnego żaru mógłby założyć sobie taki plan. To byłoby chyba trudne, trzeba to kochać. Krebs musiał właśnie uwielbiać poznawanie nowych języków. Mówi się, że zaszywał się w swojej rodzinnej Opoczce na Dolnym Śląsku, zamykał na cztery spusty i przez trzy miesiące uczył się na przykład tureckiego. Stale, do końca życia, uczył się nowych języków, nie porzucając też i nie zapominając tych, które już opanował – powtarzał, utrwalał znajomość, rozwijał ją.

Jak to można robić? Właśnie tak etapowo, pojedynczo? Czy kompleksowo, hurtem?

Najtrudniejsze jest opanowanie pierwszego języka obcego – przecież, nawet jak uczysz się gramatyki własnej mowy, nie umiesz jeszcze doskonale systematyzować reguł, to przychodzi przy zagłębianiu się w obcą. Jednak przy trzecim, czwartym języku, i dalej, dalej, przychodzi poznawanie zasad. Wtedy łatwo je sobie przykładać, a to powoduje, że wszystko wydaje się już naprawdę proste i szybko się przyswaja. Oczywiście nie zastąpi to poznania słownictwa, wymowy, melodii. Łatwo jest uczyć się języków grupami, spokrewnionymi rodzinami językowymi. Jak się uczyć, to zresztą sprawa bardzo indywidualna, każdy, kto stawia sobie taki cel, musi obrać własną drogę. Nie wiem, czy Krebs znalazł jakiś mechanizm nauki, bo zrobił błąd: nie zostawił nam żadnych wskazówek, nie opisał tego. Dlatego ja sobie nieustannie postanawiam, że siądę i napiszę taką książkę, jak uczyć się języków. Mam nadzieję, że wreszcie to zrobię.

Rozmawiała Barbara Chabior

„U granic geniuszu" - postać Emila Krebsa. Wystawa w Archiwum Miejskim we Wrocławiu, ul. Pomorska 2, pn-pt 9-18, sb 8-13, wstęp wolny, czynne do 31XII.2014

Wystawa pod patronatem minister niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Niemiec prof. Cornelii Pieper oraz konsula generalnego niemieckiego Konsulatu we Wrocławiu dr Gottfrieda Zeitza.

Tę malowniczą, niestandardową postać warto przypominać nie tylko w regionie, z którego pochodził – Krebs urodził się w 1867 roku w podwałbrzyskich Świebodzicach, a we Wrocławiu rozpoczął uniwersyteckie studia teologiczne. Rozpoczął jedynie, bo szybko poczuł się znudzony tak samo jak i prawem, które usiłował poznawać na uczelni w Berlinie. Na szczęście udało mu się wyprostować ścieżki naukowe i zająć się tym, co od wczesnego dzieciństwa szło mu gładko – nauką języków obcych.

Pozostało 93% artykułu
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie