Po blisko 176 latach od zaginięcia ekspedycji Franklina w Arktyce wciąż nie poznaliśmy wszystkich szczegółów tej tragicznej wyprawy.
5 maja 1859 r.
Porucznik Royal Navy William Hobson zaczyna przemarzać. Od kilkunastu minut stoi niemal bez ruchu, smagany podmuchami lodowatego wiatru, cierpliwie czekając, aż jego ludzie rozbiją zamarznięty kopiec kamieni. Wypatrzyli go ze sporej odległości – wzniesiona ludzką ręką konstrukcja wyróżniała się na tle monotonnego krajobrazu lodowej pustyni. Kopiec wiadomości, tak je nazywają polarnicy. Może się okazać jedynie stertą głazów, jak ten, na który natknęli się wczoraj, ale równie dobrze skrywać ważne informacje. Zmęczony Hobson skłania się raczej ku pierwszej opcji, ale ku swojemu zaskoczeniu po chwili trzyma w dłoniach metalowe pudełko. W środku znajduje pożółkły i poplamiony zwitek papieru. Na pierwszy rzut oka to standardowy druk Royal Navy określający położenie tego, kto go zostawił. Pokrywają go jednak gęsto odręczne notatki. Wypełniają nie tylko część druku do tego przeznaczoną, ale także wszystkie wolne miejsca na marginesach. Hobson przelatuje wzrokiem zapiski i już po chwili wie, że ich wysiłek nie poszedł na marne. Pierwsza wiadomość jest z 28 maja 1847 r. Informuje, że okręty „Erebus" i „Terror" przezimowały w lodzie u północno-zachodniego wybrzeża Wyspy Króla Williama, a wcześniej zimowały na wyspie Beechey. Kończy się optymistycznym zdaniem: „Sir John Franklin dowodzi wyprawą. Wszystko w porządku". Chaotyczne zapiski na marginesie są późniejsze, datowane na 25 kwietnia 1848 r. Ich treść jest jeszcze ważniejsza. I znacznie bardziej ponura.
Mapa Zatoki Frobishera z 1864 r. Zatoka znajduje się u południowo-wschodnich wybrzeży Ziemi Baffina w Ameryce Północnej
25 kwietnia 1848 r.
Kapitan Francis Crozier patrzy na druk wydobyty z kopca wiadomości, który zostawili tam prawie rok wcześniej. „Nic już nie jest w porządku" – myśli. Zamoczywszy końcówkę stalówki w atramencie, zaczyna pisać na marginesach, co pewien czas obracając dokument. Fragmenty tekstu bezgłośnie wybrzmiewają w jego głowie: „Okręty »Terror« i »Erebus« zostały opuszczone 22 kwietnia (...) uwięzione w lodzie od 12 września 1846 r. (...) sir John Franklin zmarł 11 czerwca 1847 r. (...) całkowite straty do tej pory: 9 oficerów i 15 marynarzy (...) 105 pozostałych przy życiu pod dowództwem kapitana F. R. M. Croziera jutro (...) wyruszy w stronę rzeki Back". Crozier podpisuje się i podaje zwitek kapitanowi „Erebusa" Jamesowi Fitzjamesowi. Ten również sygnuje notatkę i przekazuje ją czekającemu w ich prowizorycznym namiocie matowi, który natychmiast wychodzi. Obaj oficerowie, z odległości i w milczeniu, obserwują, jak grupka marynarzy umieszcza zapiski w kopcu wiadomości. Crozier nie należy do optymistów. Wątpi, czy wyprawa w stronę rzeki ich uratuje. Zapewne arktyczne piekło ponownie pokrzyżuje im plany. Chciałby się mylić. Niestety, jak zwykle będzie miał rację.
Przejście Północno-Zachodnie
Rankiem 19 maja 1845 r. z portu w Greenhithe w Anglii wypłynęły dwa żaglowce: HMS „Erebus" i HMS „Terror". Na ich pokładach znajdowało się 24 oficerów i 110 członków załogi. Dowodził sir John Franklin, który jednocześnie był kapitanem „Erebusa" (drugim oficerem mianowano Jamesa Fitzjamesa), a jego zastępcą został kapitan „Terroru" Francis Crozier. Brytyjska Admiralicja postawiła przed ekspedycją ambitny cel – mieli wytyczyć żeglowną drogę morską przez Arktykę, łączącą Morze Baffina i Morze Beauforta, czyli tzw. Przejście Północno-Zachodnie.