Do 1870 r. Ameryka nie posiadała żadnej służby o charakterze śledczym, wywiadowczym czy kontrwywiadowczym. Dopiero pięć lat po zakończeniu wojny secesyjnej Departament Sprawiedliwości otrzymał od prezydenta Ulyssesa Simpsona Granta polecenie utworzenia organizacji mogącej zaprowadzić porządek w spustoszonym wojną kraju. Żeby mieć stały kontakt z prezydentem, prokurator generalny i jego prawnicy zajęli całe trzecie piętro budynku Freedman's Savings Bank, znajdującego się zaledwie jedną przecznicę od Białego Domu. Ówcześni dziennikarze opisywali to miejsce jako ciemną, cuchnącą ściekami, pełną szczurów i karaluchów, paskudną plątaninę ciemnych korytarzy.
Ze współczesnego punktu widzenia zakres uprawnień śledczych grupy stworzonej przy Departamencie Sprawiedliwości był ograniczony niemal do zera. Co prawda Kongres przyznał jej 50 tys. dolarów rocznego budżetu – co w drugiej połowie XIX w. było pokaźną kwotą – oraz prawo wykrywania i ścigania przestępstw przeciw Stanom Zjednoczonym, ale były to uprawnienia bardzo surowo kontrolowane. W rzeczywistości przynajmniej czterech XIX-wiecznych prezydentów USA musiało korzystać z płatnych usług prywatnych agencji wywiadowczych, z których największą była Narodowa Agencja Detektywistyczna Pinkertona. Sam Allan Pinkerton był kimś, kogo dzisiaj moglibyśmy nazwać XIX-wiecznym superagentem. Podczas wojny domowej pomagał prezydentowi Abrahamowi Lincolnowi stworzyć Tajną Służbę Białego Domu (Secret Service). W czasie pokoju z usług jego detektywów korzystali głównie właściciele linii kolejowych i największych amerykańskich stalowni.
Przez cały XIX wiek amerykańska opinia publiczna była skrajnie wrogo nastawiona do koncepcji utworzenia federalnej agencji śledczej podlegającej prezydentowi. Dopiero zamach na prezydenta Williama McKinleya w 1901 r., dokonany przez anarchistę polskiego pochodzenia Leona Franciszka Czołgosza, dał prezydentowi Theodore'owi Rooseveltowi asumpt do forsowania tej idei na Kapitolu. W 1903 r. Roosevelt wymusił na Kongresie przyjęcie ustawy zabraniającej zakładania na terenie USA organizacji anarchistycznych. Jednocześnie przeforsował pomysł powołania do życia silnej organizacji dochodzeniowej o szerokich uprawnieniach policyjnych. Stworzenie takiego wydziału w Departamencie Sprawiedliwości zlecił Charlesowi Josephowi Bonapartemu, wnukowi księcia Hieronima Bonapartego, byłego króla Westfalii, który był najmłodszym bratem cesarza Francuzów Napoleona I. W 1802 r. książę Hieronim osiedlił się w Baltimore, gdzie ożenił się z Elisabeth Paterson, nazywaną później „księżną Baltimore". Dama ta słynęła z paskudnego charakteru i wiecznego popijania brandy, co nie przeszkodziło jej jednak dożyć 94 lat. Pani Paterson miała duży wpływ na nieco despotyczny charakter wnuka, który został prokuratorem generalnym w rządzie prezydenta Theodore'a Roosevelta.
Stworzone przez niego Bureau of Investigation zatrudniało na początku zaledwie kilka osób. Ale już w 1935 r., kiedy zmieniono jego nazwę na FBI, w instytucji tej pracowało kilkaset osób. Do rozwoju FBI przyczyniła się przede wszystkim ustawa prohibicyjna – najgłupsze, najbardziej kryminogenne prawo w historii Stanów Zjednoczonych – oraz jej genialny dyrektor John Edgar Hoover.
Wieczny kawaler
Przyszły twórca potęgi FBI urodził się 1 stycznia 1895 r. jako najmłodsze z czworga dzieci państwa Hooverów. Była to dość nietypowa rodzina. Jego ojciec Dickerson Naylor Hoover cierpiał prawdopodobnie na głęboką depresję lub inną niezdiagnozowaną chorobę psychiczną, która doprowadziła go do śmierci w wieku 65 lat. Charakter syna ukształtowała surowa i kochająca matka Anne Marie Hoover. John mieszkał z nią przez 40 lat, aż do jej śmierci w 1938 r. Drugą ważną kobietą w jego życiu była siostrzenica Margaret Fennel, która uwielbiała wujka, dorastała przy nim i utrzymywała z nim stały kontakt przez 60 lat.