Operacja „Trójząb Neptuna”

Amerykańska pogoń za Osamą bin Ladenem zakończyła się 2 maja 2011 r. w pakistańskim mieście Abbottabad. Sukces operacji „Trójząb Neptuna" był możliwy dzięki doskonałemu rozpracowaniu wywiadowczemu oraz akcji bojowej komandosów Navy SEALs.

Publikacja: 21.11.2019 17:00

Foto: AFP

Operatorzy Team Six w absolutnej ciszy kroczyli korytarzem na pierwszym piętrze willi na przedmieściach pakistańskiegp Abbottabadu. Widoczność w ciemnościach umożliwiały im gogle noktowizyjne. W pewnym momencie jeden z komandosów wykonał charakterystyczny gest ręką i wskazał osobę znajdującą się na ostatnim stopniu schodów. Ciszę przeszyły dwa charakterystyczne dźwięki strzału wykonanego z karabinu z tłumikiem. Postać została trafiona w twarz i runęła w dół schodów. Kiedy SEALsi znaleźli się przy ciele, nie mieli wątpliwości: u ich stóp leżał martwy syn Osamy bin Ladena, Chaled. Omijając zwłoki, komandosi zbliżyli się do pokoju, w którym miał zakończyć się pościg za najbardziej poszukiwanym człowiekiem na świecie: przywódcą Al-Kaidy odpowiedzialnym za zamachy terrorystyczne z 11 września 2001 roku. Przez otwarte drzwi na ciemny korytarz wdzierało się światło. Podobnie jak sekundy wcześniej padły dwa strzały. Kiedy grupa zabezpieczenia weszła do pokoju, na podłodze bezwładnie leżał wysoki mężczyzna z długą czarną brodą. Jeden z komandosów szepnął: „Osama...". Mimo że prawa część twarzy człowieka leżącego na podłodze przypominała krwawą miazgę, nikt nie miał wątpliwości: w końcu udało się dopaść Osamę bin Ladena. Przez radio podano informację: „Geronimo, E.K.I.A.".

Ucieczka przed zemstą

Żołnierze elitarnej jednostki specjalnej Delta Force mogli schwytać bin Ladena już kilka miesięcy po zamachach z 11 września 2001 r. Kiedy prezydent George W. Bush rozpoczął krucjatę przeciwko Al-Kaidzie i do Afganistanu ruszyła amerykańska armia, Saudyjczyk znalazł się w potrzasku. Współpraca z CIA pozwoliła armii amerykańskiej zaskoczyć bin Ladena w kompleksie jaskiń Tora Bora. Coś poszło jednak nie tak. Naczelne dowództwo US Army zbagatelizowało sprawę. Komandosi z Delta Force nie otrzymali wsparcia regularnych oddziałów i terrorysta wraz ze swoimi kompanami uciekł do Pakistanu. Kolejna dekada poszukiwań bin Ladena była niczym zabawa w kotka i myszkę. Amerykanie wiedzieli, że terrorysta znajduje się gdzieś na pograniczu afgańsko-pakistańskim, jednak nawet jego najbliżsi współpracownicy nie znali dokładnego miejsca pobytu szefa Al-Kaidy.

Kto zatem pomógł zlokalizować bin Ladena? Kluczową rolę mieli odegrać pojmani terroryści znajdujący się w więzieniu w Guantanamo. To ich zeznania naprowadziły Amerykanów na niejakiego Abu Ahmeda al-Kuwaitiego. To właśnie ten Pakistańczyk miał być prawą ręką terrorysty oraz jego kurierem. Amerykański wywiad wszedł w posiadanie zapisu rozmowy z 2010 roku, w której al- Kuwaiti wtrącił między wierszami, że pracuje dla bin Ladena. Od tego momentu Pakistańczyk znalazł się pod ścisłą obserwacją CIA. Dzięki temu agenci natrafili na pewną posiadłość o nazwie Bilal Town w pakistańskim mieście Abbottabad. Na terenie dużej posesji ogrodzonej potężnym murem zauważono wysokiego mężczyznę z brodą, który nigdy nie wychodził poza teren posiadłości. Wszystko zaczęło układać się w spójną całość. Willa idealnie pasowała na kryjówkę Saudyjczyka, a wysoki mężczyzna z brodą był łudząco podobny do przywódcy Al-Kaidy. Warto podkreślić istotny fakt, że żadna z osób zamieszkujących w Bilal Town nie kontaktowała się ze światem po drugiej stronie muru. Śmieci nie były wyrzucane na zewnątrz, tylko palone na terenie ogrodu. Budynek mieszkalny nie posiadał żadnych urządzeń świadczących o podłączeniu do sieci telefonicznej i internetu. Oficerowie z Langley zacierali ręce: było wielce prawdopodobne, że po dekadzie starań udało się namierzyć bin Ladena.

Czy szczepionki przeciw WZW-B pomogły namierzyć bin Ladena?

Kolejnym krokiem miało być potwierdzenie tożsamości osób znajdujących się na terenie posiadłości. Tak narodził się pomysł medycznego podstępu, który umożliwił dostanie się do środka Bilal Town. Amerykanie wiedzieli, że na teren posiadłości jako nieliczni wpuszczani są jedynie osoby z pakistańskiej służby zdrowia. Przypuszczano, że lekarze odwiedzają kilkoro dzieci znajdujących się na terenie rezydencji. Na potrzeby operacji wymyślono specjalny program szczepień przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B. Analitycy z Centralnej Agencji Wywiadowczej chcieli, aby podczas szczepień lekarze pobrali próbki DNA dzieci znajdujących się w Bilal Town. Następnie materiał genetyczny zostałby porównany z DNA siostry bin Ladena, zabezpieczonym po jej śmierci w Bostonie w 2010 roku. Dzięki temu Amerykanie mieliby pewność, że „brodacz" spacerujący po posiadłości to Osama. Czy akcja ze szczepionkami przyniosła oczekiwany efekt? Na razie pozostaje to tajemnicą służb wywiadowczych USA. Kiedy w lipcu 2011 roku dzienniki „Guardian" i „New York Times" informowały o szczegółach operacji, CIA stanowczo odmówiła komentowania sprawy szczepień.

Jak zatem CIA ustaliło, że mężczyzna z brodą znajdujący się na terenie Bilal Town to rzeczywiście bin Laden? Wiele wskazuje na to, że Amerykanie posiadali jedynie poszlaki i na ich podstawie Połączone Dowództwo Sił Specjalnych (JSOC) rozpoczęło przygotowania do akcji mającej na celu schwytanie lub zabicie Saudyjczyka.

Od samego początku Waszyngton wiedział, że będzie to najważniejsza operacja bojowa w historii Stanów Zjednoczonych. Należało przygotować ją w taki sposób, aby zakończyła się pełnym sukcesem. Realizacja zadania została powierzona elicie sił specjalnych: DEVGRU (Team Six). Pod nazwą tą kryje się najbardziej elitarna grupa SEALs – komandosów marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych. Od początku kwietnia 2011 r. w bazie Bagram na terenie Afganistanu operatorzy Navy SEALs na specjalnie zbudowanej replice posiadłości Bilal Town ćwiczyli atak minuta po minucie. Napięcie wśród żołnierzy sięgało zenitu, gdyż w każdej chwili mógł nadejść rozkaz wyruszenia do Pakistanu.

Kierunek: Abbottabad

Oczekiwanie dobiegło końca 29 kwietnia 2011 roku. Prezydent Barack Obama po naradzie ze Sztabem Generalnym US Army dał zielone światło do rozpoczęcia operacji „Trójząb Neptuna". Następne kilkadziesiąt godzin miało zadecydować o sukcesie operacji schwytania lub zabicia najbardziej poszukiwanego człowieka na ziemi.

1 maja z amerykańskiej bazy wojskowej w Dżalalabadzie na terytorium Afganistanu wyruszyły dwa śmigłowce Black Hawk. Na ich pokładzie znajdował się zespół uderzeniowy składający się z 22 komandosów Team Six oraz saper i tłumacz. Wsparcie stanowiły dwa śmigłowce CH 47 Chinook transportujące operatorów Navy SEALs odpowiedzialnych za wsparcie grupy uderzeniowej, a także zapasy paliwa i niezbędny sprzęt. Amerykanie zachowali operację w całkowitej tajemnicy. Nie poinformowali władz w Islamabadzie o planowanym wypadzie na terytorium Pakistanu... Śmigłowce biorące udział w rajdzie były wyposażone w specjalną aparaturę uniemożliwiającą wykrycie ich przez pakistańskie radary. Blackhawki potrzebowały kilkudziesięciu minut, aby znaleźć się nad miastem Abbottabad. Był 2 maja 2011 roku, godzina 1.00 czasu lokalnego, kiedy piloci dostrzegli budynek Bilal Town. Wszyscy z obecnych na pokładach śmigłowców zdawali sobie sprawę, że już niedługo napiszą wspaniałą kartę w historii... Operacja „Trójząb Neptuna" weszła w swoją decydującą fazę.

Blackhawk z zespołem Chalk One miał zawisnąć nad rezydencją, by komandosi mogli zjechać na linach w rejonie podwórza. Doszło jednak do komplikacji. Jedno ze śmigieł uderzyło w mur rezydencji. Maszyna zaczęła spadać. Katastrofa wydawała się nieunikniona. Jednak pilotom jakimś cudem udało się posadzić hawka na ziemi. Komandosi jeszcze przed awaryjnym lądowaniem opuścili pokład i przystąpili do szturmu. Załoga drugiego śmigłowca, widząc problemy pierwszej grupy, porzuciła plan desantu na dach willi. Blackhawk wylądował tuż za ogrodzeniem, a komandosi, wysadzając bramę, dostali się na teren posiadłości. Od tego momentu wszystko działo się błyskawicznie. W domku gościnnym SEALsi zlikwidowali kuriera bin Ladena, Abu Ahmeda al-Kuwaitiego. Na parterze głównego budynku od kul zginęli także brat i bratowa kuriera. Próbowali stawiać opór. Komandosi działali jak maszyny i parli dalej do przodu. Naładowane i przygotowane do strzału karabinki szturmowe HK M-4 uśmierciły jeszcze Chaleda, syna Osamy bin Ladena. Główny cel operacji był już kilkanaście metrów od lufy karabinu pierwszego z komandosów Team Six. Dwa ciche wystrzały zakończyły żywot człowieka, który dekadę wcześniej rzucił krwawe wyzwanie Stanom Zjednoczonym.

Komandosi wykonali serię zdjęć ciała bin Ladena. Pobrano również próbki DNA terrorysty. Zabezpieczono ogromne ilości twardych dysków, płyt dvd, pamięci przenośnych oraz dokumentów znajdujących się w Bilal Town. Wszystkie te rzeczy zostały umieszczone w torbach. Ciało Osamy włożono do specjalnego worka. Wcześniej tożsamość terrorysty potwierdziła jego żona. Razem z dziesięcioma innymi mieszkańcami rezydencji oczekiwała w plastikowych kajdankach na przyjazd pakistańskich służb. Grupy uderzeniowa i wsparcia zostały ewakuowane z terenu operacji. Saperzy podłożyli ładunki pod uszkodzonego blackhawka i wysadzili maszynę w powietrze. Po chwili pojawił się śmigłowiec CH 47. Na jego pokład SEALsi wnieśli zwłoki bin Ladena. Następnie oddział Chalk One oraz grupa wsparcia Navy SEALs znalazły się w śmigłowcu, który ruszył w kierunku Dżalalabadu. W powietrzu do śmigłowca CH 47 dołączył blackhawk z oddziałem Chalk Two. Obie maszyny skierowały się do bazy wojskowej w Bagram. Cała operacja trwała zaledwie 38 minut.

Pogrzeb na morzu i tajemniczy egzekutor

Z Bagram zwłoki Saudyjczyka trafiły na pokład lotniskowca USS „Vinson" stacjonującego na Morzu Arabskim. Specjaliści wykonali dokładne pomiary ciała terrorysty oraz porównali materiał DNA. Kiedy odpowiedź była jednoznacznie pozytywna, zwłoki zostały umyte, zawinięte w biały całun i opuszczone do morza. Człowiek, który odpowiadał za największy i najtragiczniejszy zamach terrorystyczny w historii, spoczął gdzieś w otchłani Morza Arabskiego. Prezydent Barack Obama, który dzięki kamerom nasobnym posiadanym przez operatorów Team Six oglądał transmisję z akcji, mógł teraz odetchnąć z ulgą. Największy wróg Stanów Zjednoczonych został wytropiony i zabity.

Najbardziej skrywaną tajemnicą dotyczącą śmierci bin Ladena jest to, kto faktycznie oddał dwa śmiertelne strzały do Saudyjczyka. Informacja na ten temat jest pilnie strzeżona, a jej ujawnienie traktowane byłoby jako złamanie tajemnicy państwowej. Jednak jak to bywa w przypadku najważniejszych wydarzeń w historii, możliwość przypisania sobie takiego czynu wyłącza zdrowy rozsądek. Dwóch SEALsów zdecydowało się podjąć ryzyko i zyskać „nieśmiertelność" egzekutorów, którzy zabili bin Ladena. Zarówno Robert O'Neill, jak i Matt Bissonette (alias Mark Owen) nie dawali za wygraną i twierdzili, że to jeden z nich pociągnął za spust, masakrując głowę bin Ladena.

Jak rozwiać wątpliwości, kiedy nie można ujawnić oficjalnego raportu z działania Team Six? Według relacji oficerów ze Sztabu Generalnego US Army Saudyjczyk został zastrzelony przez przedniego strzelca. Oznacza to, że Matt Bissonnette nie mógł strzelić do bin Ladena. W momencie kiedy terrorysta upadł na podłogę, Bissonnette był dopiero na schodach prowadzących na drugie piętro. Komandos miał w rzeczywistości odpowiadać za zabezpieczenie zwłok terrorysty w domu oraz podczas lotu śmigłowcem. Jeszcze bardziej wątpliwe są zeznania O'Neilla. Podobnie jak Bissonnette O'Neill nie znajdował się na szpicy, która weszła w kontakt wzrokowy z bin Ladenem. Operator Team Six celowo podał nieprawdziwe informacje o akcji w Abbottabadzie, aby zwrócić na siebie uwagę. Chciał w ten sposób pokazać, jak potraktowała go marynarka wojenna po 16 latach służby. Został pozbawiony opieki zdrowotnej oraz emerytury. Wszystko przez to, że przedterminowo zwolnił się ze służby.

Jeżeli żaden z powyższej dwójki SEALsów nie zastrzelił bin Ladena, to komu można przypisać ten wyczyn? Z pewnością człowiek, który dwa razy pociągnął za spust karabinka szturmowego HK, nigdy nie zdradzi swojej tożsamości. Jest to podyktowane obawą o własne bezpieczeństwo i tajemnicę najbardziej elitarnej jednostki specjalnej na świecie.

Operatorzy Team Six w absolutnej ciszy kroczyli korytarzem na pierwszym piętrze willi na przedmieściach pakistańskiegp Abbottabadu. Widoczność w ciemnościach umożliwiały im gogle noktowizyjne. W pewnym momencie jeden z komandosów wykonał charakterystyczny gest ręką i wskazał osobę znajdującą się na ostatnim stopniu schodów. Ciszę przeszyły dwa charakterystyczne dźwięki strzału wykonanego z karabinu z tłumikiem. Postać została trafiona w twarz i runęła w dół schodów. Kiedy SEALsi znaleźli się przy ciele, nie mieli wątpliwości: u ich stóp leżał martwy syn Osamy bin Ladena, Chaled. Omijając zwłoki, komandosi zbliżyli się do pokoju, w którym miał zakończyć się pościg za najbardziej poszukiwanym człowiekiem na świecie: przywódcą Al-Kaidy odpowiedzialnym za zamachy terrorystyczne z 11 września 2001 roku. Przez otwarte drzwi na ciemny korytarz wdzierało się światło. Podobnie jak sekundy wcześniej padły dwa strzały. Kiedy grupa zabezpieczenia weszła do pokoju, na podłodze bezwładnie leżał wysoki mężczyzna z długą czarną brodą. Jeden z komandosów szepnął: „Osama...". Mimo że prawa część twarzy człowieka leżącego na podłodze przypominała krwawą miazgę, nikt nie miał wątpliwości: w końcu udało się dopaść Osamę bin Ladena. Przez radio podano informację: „Geronimo, E.K.I.A.".

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie