Błędne koło przemocy na Bliskim Wschodzie nigdy nie było do końca przewidywalne. Ale też były takie momenty, kiedy wszyscy wiedzieli, że lada chwila nastąpi jego kolejny krwawy obrót: emocje, frustracja i poczucie beznadziei sięgało zenitu i wystarczało kilka iskier, by nastąpił wybuch.
„Incydent, który na początku grudnia 1987 r. wywołał lawinę wydarzeń, był tragicznym nieporozumieniem. W Gazie od ciosu nożem zginął Szlomo Sakal, izraelski sprzedawca wyrobów z tworzyw sztucznych – pisze w swojej autobiografii Musab Hasan Jusuf, syn jednego z założycieli Hamasu. – Zaledwie kilka dni później w obozie dla uchodźców Dżabalija w Gazie cztery osoby poniosły śmierć w zwykłym wypadku samochodowym. Rozeszła się jednak pogłoska, że Izraelczycy zabili tych ludzi w odwecie za śmierć Sakala. W Dżabalii wybuchły zamieszki. Jakiś siedemnastolatek rzucił koktajlem Mołotowa i został zastrzelony przez izraelskiego żołnierza. W Gazie i na Zachodnim Brzegu na ulice wyległy tłumy demonstrantów, a Hamas stanął na czele rozruchów, które otworzyły nowy rozdział walki z Izraelem” – opisuje.
To lapidarne streszczenie przyczyn pierwszego tak powszechnego zrywu „zwykłych” Palestyńczyków przeciwko Izraelowi jest dalekie od doskonałości. Można tu przypomnieć choćby, że wspomniany wypadek samochodowy był kraksą, w której furgon pełen palestyńskich robotników wbił się opancerzony wóz izraelskiej armii, prowadzony – jak zaznaczał przed laty izraelski historyk i politolog, weteran tamtejszego ruchu pokojowego, zmarły kilka lat temu Don Peretz w pisanej niemal na gorąco książce „Intifada: The Palestinian Uprising” – przez krewnego Izraelczyka zabitego wcześniej przez Arabów (czy chodziło o wspomnianego sprzedawcę – tego już inne źródła nie precyzują). U Jusufa niewiele też jest o tym, że lata 80. upływały Palestyńczykom w coraz bardziej pogłębiającym się poczuciu beznadziei: o ile w latach 60. powszechnie liczono na wielki arabski zryw w obronie Palestyny, o tyle po klęsce w wojnie Jom Kipur (1973) stało się jasne, że chętnych do takiej walki brakuje. A pokój z Izraelem zawarty przez egipskiego prezydenta Anwara Sadata (1978), stał się wyrazistym symbolem końca złudzeń. Nadzieje wiązano jeszcze z Jaserem Arafatem i jego Organizacją Wyzwolenia Palestyny, ale nie dość, że przyszły noblista wplątał się w wojnę domową w Libanie (a właściwie do pewnego stopnia ją wywołał), to jeszcze jego podwładni coraz częściej uchodzili za symbol paraliżującej Palestynę korupcji i sprzeniewierzenia środków, jakie bogate kraje arabskie dla spokoju własnego sumienia oddawały na „sprawę”.
Palestyńczycy niosą ciało ofiary izraelskiego ataku odwetowego w Rafah, 23 października 2023 r.
Nie lepiej było w Izraelu. Ruch pacyfistyczny – praktycznie tak jak dzisiaj – wylądował gdzieś na dalekim marginesie izraelskiej polityki. Badania opinii publicznej pokazywały konsekwentnie rosnące poparcie dla konfiskowania i stopniowej aneksji kolejnych terytoriów palestyńskich, przy jednoczesnej odmowie przyznania obywatelstwa niedawnym ich mieszkańcom. W sądach zaczęły zapadać wyroki, które z czasem przyczyniły się do przyklejenia izraelskiej polityce wobec Palestyńczyków łatki „apartheidu”. Ale był też i Orwell: jak wspomina Peretz, w sierpniu 1987 r. na Zachodnim Brzegu była już gotowa komputerowa baza danych, stworzona niebagatelnym wówczas kosztem 8,5 mln dol. – „Dostarczyła ona armii czarne listy, do których zaglądano, podejmując decyzje o wszelakich pozwoleniach, licencjach, dokumentach podróżnych. Nowy system dostarczał obszerne informacje o posiadanych majątkach, powiązaniach rodzinnych, poglądach politycznych, umożliwiających natychmiastowe kontrole służb bezpieczeństwa” – pisze historyk.