W oczekiwaniu na koniec świata

Od niepamiętnych czasów ludzie wyczekują końca świata. Niemal każda kultura w swojej mitologii przewiduje jakiś mistyczny koniec dziejów. Nordycki Ragnarök, chrześcijańska paruzja czy islamski Jaum ad-Din mają jeden element wspólny – świat, w którym żyjemy, musi się kiedyś skończyć.

Publikacja: 16.02.2023 21:00

Według legendy papież Sylwester I pokonał Lewiatana i uwięził go w podziemiach Lateranu

Według legendy papież Sylwester I pokonał Lewiatana i uwięził go w podziemiach Lateranu

Foto: Luisa Ricciarini/Leemage/AFP

31 grudnia 999 r. na placu św. Piotra w Rzymie zebrały się tłumy wiernych oczekujących z pobożnym lękiem nadejścia Sądu Ostatecznego. Pod wieczór we wszystkich rzymskich kościołach rozdzwoniły się dzwony. Nikt się nie cieszył, nikt nie świętował, nikt nie snuł planów na przyszłość. Następny dzień w kalendarzu miał zakończyć dzieje ludzkości strasznym boskim trybunałem, który miał osądzić czyny żywych i umarłych. Ten dzień miał być czasem strasznej zapłaty dla tych, którzy odrzucili Słowo Boże.

Z jego nadejścia nie cieszyli się nawet bogobojni chrześcijanie. Pamiętali bowiem proroctwo sybillińskie o okrutnym smoku Lewiatanie, którego według legendy pokonał w 317 r. w heroicznej walce papież Sylwester I, a następnie kazał zakuć w kajdany i zamknąć w lochach pod Lateranem. Rzymianie wierzyli, że potwór miał czekać na oswobodzenie 683 lata. Był bowiem zapowiadaną przez Apokalipsę św. Jana biblijną bestią, która 31 grudnia 999 r. o północy zostanie uwolniona, aby zniszczyć niebo i ziemię. Drogę do raju musiało poprzedzić straszliwe męczeństwo całej ludzkości i ostateczna bitwa sił Nieba i Piekła na polach pod Armagedonem. Rzymianie nie wiedzieli, gdzie szukać pomocy. Krążyła bowiem pogłoska, że panujący papież Sylwester II oddaje się czarnej magii i służy bestii, którą o północy wypuści na wolność.

Możemy sobie wyobrazić lament, jaki ogarnął całe miasto w ostatnich godzinach pierwszego milenium. Wielu zmarło z przerażenia, jeszcze więcej okazywało objawy obłędu wywołanego panicznym strachem. Kiedy minęła północ, w mieście zapadła dramatyczna cisza. Mijały minuty, a niebiosa się nie rozstępowały. Bestia nie wyszła z laterańskich podziemi, gwiazdy, tak jak od wieków, świeciły jasno nad miastem cezarów, które w ciszy witało nowe tysiąclecie przy szumie morskiego wiatru wiejącego od portu Fregene.

Czytaj więcej

Bawmy się, świętując karnawał!

Śpiący w podziemiach Lateranu smok otworzył na chwilę oko i się uśmiechnął. Nie musiał nic robić, żeby siać zniszczenie i śmierć. Owi pobożni chrześcijanie klęczący na rzymskich ulicach i ich potomkowie mieli to zrobić za niego. Nie potrzeba było piekielnych mocy, aby chrześcijańskie narody wyniszczyły się w wojnach religijnych, które nadeszły w połowie drugiego tysiąclecia. Smok Lewiatan nie musiał się budzić. Za niecałe 100 lat chrześcijanie z krzyżem pańskim na płaszczach mieli rozpocząć dwa wieki krucjat, które wykrwawiły Europę. Pod tym samym znakiem pobożni wyznawcy Chrystusa palili się wzajem na stosach, a zamiast krzewić piękną naukę Chrystusa, przyczynili się do zagłady milionów rdzennych mieszkańców obu kontynentów amerykańskich. Rozpoczęte w ową ponurą noc drugie tysiąclecie miał zakończyć prawdziwy armagedon, do którego nie była potrzebna żadna apokaliptyczna bestia. To potomkowie owych wylęknionych ludzi sami zgotowali sobie straszny los, najpierw pod znakiem żelaznego, a później połamanego krzyża i czerwonej gwiazdy.

Pamiętajmy o Sylwestrze w sylwestra

1 stycznia 1000 r. mieszkańcy Rzymu uwierzyli, że to głęboka wiara papieża Sylwestra II uratowała świat, kiedy tuż przed północą udzielił uroczystego błogosławieństwa ich miastu i światu. Od tej pory biskupi Rzymu udzielają w Nowy Rok błogosławieństwa Urbi et Orbi, które kończą słowami: „Et benedictio Dei omnipotentis, Patris et Filii et Spiritus Sancti, descendat super vos et maneat semper”. Tego dnia papież ma prawo odpuszczenia grzechów na zasadach przewidzianych przez prawo kanoniczne.

Jednak w przeciwieństwie do 31 grudnia 999 r. dzień ten obchodzimy współcześnie z radością i nadzieją na przyszłość, nazywając go sylwestrem na cześć papieża Sylwestra I (od 31 stycznia 314 r. do 31 grudnia 335 r.), który według legendy pokonał smoka Lewiatana. Wprawdzie kroniki nie potwierdzają istnienia smoka, ale pewne jest, że to właśnie ten papież poświęcił w 324 r. bazylikę św. Jana na Lateranie, a dwa lata później pierwszą bazylikę św. Piotra na Wzgórzu Watykańskim. Papież Sylwester I zmarł 31 grudnia 335 r. w Rzymie, dlatego Kościół tego dnia obchodzi jego wspomnienie liturgiczne. 31 grudnia warto też pamiętać o Sylwestrze II, który 1023 lata temu swoim opanowaniem i charyzmą uspokoił przerażonych rzymian.

Naukowcy wieszczący apokalipsę

Choć drugie milenium rozpoczęło się bez jakichkolwiek zakłóceń, to przekonanie, że kres dziejów nadejdzie wkrótce, nie opuszczało ludzi przez kolejne tysiąc lat. Zwalczający katarów i albigensów hiszpański dominikanin św. Wincenty Ferreriusz, w latach 1394–1399 spowiednik papieża Benedykta XIII, głosił rychłe nadejście Antychrysta i koniec świata w 1412 r. Stąd zyskał sobie przydomek Anioła Końca Świata. Z kolei żyjący dwa wieki po nim niemiecki profesor matematyki i astronomii z Tybingi Johannes Stöffler, wyliczył na podstawie opisu Apokalipsy i ruchu ciał niebieskich, że „bez żadnej wątpliwości” ziemię zaleją ponownie wody potopu 20 lutego 1524 r. Nie przeszkadzało mu to jednak przyjąć na dwa lata przed zapowiadanym kataklizmem stanowiska rektora Uniwersytetu w Tybindze.

20 lutego 1524 r. potop nie nadszedł, a pan profesor przekonany, że być może pomylił się o kilka lat, przystąpił do pracy nad swoim dziełem „Ephemeridum opus”. Ten wspaniały matematyk miał pewną przypadłość charakteryzującą wielu naukowców jego czasów. Bezkrytycznie mieszał naukę z religią. Żył w przekonaniu, że Biblia jest dziełem natchnionym i źródłem wiedzy uniwersalnej. Współcześni mu wierzyli (a tendencja ta utrzymywała się aż do połowy XIX wieku), że Biblia jest napisana przez Boga i wszystkie rezultaty badań naukowych muszą być z nią zgodne. Jeżeli jakiś element badań znacząco różnił się od przekazu świętej księgi chrześcijaństwa, był a priori uznawany za niezgodny z naturą rzeczywistości. Stąd też koniec dziejów nazywany z języka greckiego paruzją stanowił nieodłączny element standardowego modelu naukowej wizji mechaniki świata od wieków średnich aż do epoki oświecenia.

Strach ma wielkie oczy

Johannes Stöffler nie był ostatnim wielkim naukowcem, głoszącym koniec dziejów. Im bardziej rozwijała się nauka, tym więcej pojawiało się naukowo uzasadnianych scenariuszów końca naszego świata, a nawet całego wszechświata. Nawet jeszcze niedawno grupa poważnych naukowców twierdziła, że czeka nas zagłada na własne życzenie. I nie chodzi tu o atomowy holokaust, dziurę ozonową czy ocieplenie klimatu, którymi jesteśmy straszeni od 30 lat, ale o to, co robią naukowcy w genewskim ośrodku badań jądrowych CERN.

Nim genewski wielki zderzacz hadronów rozpoczął swoją pracę, która przyniosła m.in. potwierdzenie istnienia pola i bozonu Higgsa, pewna Amerykanka twierdziła, że genewski akcelerator wszystkich nas zabije w ułamku sekundy. Katie Mack, fizyk z North Carolina State University w Raleigh, przekonywała, że najpierw należy rozbić parę protonów w niewyobrażalnych prędkościach, aby cała ich ogromna energia zderzenia spowodowała powstanie maleńkiej, efemerycznej czarnej dziury. Miałaby ona być tak mała, że wystarczyłby ułamek sekundy, żeby wyparowała. I co wtedy? Nie byłoby jednak końca świata? Nie.

W opinii niektórych naukowców w miejscu, gdzie przez chwilę była czarna dziura, powstaje pęcherzyk przestrzeni kosmicznej z zupełnie innymi prawami fizyki niż reszta wszechświata. Ta maleńka osobliwość jednak wcale nie znika, ale wręcz odwrotnie – zaczyna się powiększać, rozszerzając się z prędkością światła. Pod jego wpływem atomy rozpadają się, a wszechświat, jaki znamy, rozpływa się w nicości.

„Jeśli stoisz w pobliżu rozszerzającej się bańki, nawet nie zauważysz, że nadchodzi – ostrzegała Katie Mack. – Jeśli przychodzi do ciebie od dołu, najpierw twoje stopy przestaną istnieć, zanim nawet zdążysz zdać sobie z tego sprawę”.

Czy tak przerażający scenariusz jest naprawdę realny? „Oczywiście, że tak – potwierdzali z przekonaniem fizycy Mack i Robert McNees z Loyola University Chicago. – Warunkiem jest jednak istnienie co najmniej jednego dodatkowego wymiaru przestrzennego, oprócz tych trzech wymiarów przestrzennych i jednego czasowego, które wypełniają nasz wszechświat”.

Byłem w CERN, miałem unikalną okazję zwiedzenia wszystkich zakamarków tego miejsca i rozmowy z wieloma naukowcami, w tym ze wspaniałymi polskimi fizykami tam pracującymi. Zapewniam: jakichkolwiek objawów spisku prowadzącego do planowanego końca świata nie odkryłem.

31 grudnia 999 r. na placu św. Piotra w Rzymie zebrały się tłumy wiernych oczekujących z pobożnym lękiem nadejścia Sądu Ostatecznego. Pod wieczór we wszystkich rzymskich kościołach rozdzwoniły się dzwony. Nikt się nie cieszył, nikt nie świętował, nikt nie snuł planów na przyszłość. Następny dzień w kalendarzu miał zakończyć dzieje ludzkości strasznym boskim trybunałem, który miał osądzić czyny żywych i umarłych. Ten dzień miał być czasem strasznej zapłaty dla tych, którzy odrzucili Słowo Boże.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Pasażerowie "Titanica" umierali w blasku gwiazd
Historia świata
Odzwierciedlają marzenia i aspiracje panny młodej. O symbolice dywanu posagowego
Historia świata
Bezcenne informacje czy bezużyteczne graty? Kapsuły czasu trwalsze od fundamentów
Historia świata
Ludobójstwo w Rwandzie – szczyt obłędu
Historia świata
Prezydent, który zlecił jedyny atak atomowy w historii. Harry S. Truman, część III