Wojna askarysów

Zmagania mocarstw na Czarnym Lądzie, toczone głównie rękami tubylców, nie miały większego wpływu na ostateczny rezultat Wielkiej Wojny, świadczyły jednak o jej światowym zasięgu i przypieczętowały fiasko niemieckiej Weltpolitik.

Publikacja: 17.11.2022 21:00

Oddziały niemieckie z radością witane przez mieszkańców Berlina. Na pierwszym planie: generał Paul v

Oddziały niemieckie z radością witane przez mieszkańców Berlina. Na pierwszym planie: generał Paul von Lettow-Vorbeck

Foto: Gircke/ullstein bild via Getty Images

Aż do lat 80. XIX w. podbój kolonialny Afryki był „płytki” i niezbyt intensywny. Europejskie mocarstwa interesowały się tym rozległym kontynentem jedynie ze względu na to, że był niewyczerpanym źródłem niewolników i dogodnym pomostem do innych, bardziej interesujących rejonów w Ameryce i Azji. Lokowano tam niewielkie kolonialne przyczółki, faktorie handlowe, bazy wojskowe, porty. Wystarczy spojrzeć na dwie archiwalne mapy, np. z końca lat 70. XIX w. i cztery dekady późniejszą. Różnica jest ogromna. Na pierwszej większą część kontynentu będą pokrywały ówczesne kartograficzne „białe plamy”, a mapa wykonana tuż przed wybuchem I wojny światowej pokaże Afrykę niemal w całości podzieloną między mocarstwa europejskie. Cóż takiego wydarzyło się przez te kilka dziesięcioleci, że krajobraz geopolityczny Czarnego Lądu przekształcił się tak diametralnie?

Czytaj więcej

Najdziwniejsze wojny w dziejach ludzkości

Prawdziwy „wyścig o Afrykę”

Z perspektywy politycznej było to przede wszystkim powstanie w 1871 r. zjednoczonych Niemiec, co naruszyło w istotny sposób równowagę sił w Europie. Na Starym Kontynencie Niemcy dość szybko dotarli do ściany – dalsza realizacja imperialnych ambicji groziła globalnym konfliktem. Alternatywą była ekspansja kolonialna – rywalizacja z innymi mocarstwami na peryferiach – prowadzona pod hasłem Weltpolitik (pol. polityka światowa). Prawdziwy „wyścig o Afrykę” rozpoczął się tuż po konferencji berlińskiej (listopad 1884 – luty 1885). W rywalizacji tej Niemcom, a także Włochom trudno było wyprzedzić „stare” imperia, ale co nieco dla siebie z „afrykańskiego tortu” wykroiły. Cesarstwu przypadło Togo, część Kamerunu, dzisiejsza Namibia – zwana wtedy Niemiecką Afryką Południowo-Zachodnią – i Niemiecka Afryka Wschodnia (Tanganika). Kolejnym celem miało być przejęcie posiadłości mniejszych państw, takich jak Belgia czy Portugalia, i utworzenie zwartego bloku niemieckich kolonii w Afryce Środkowej. Na przeszkodzie stanął wybuch I wojny światowej. Co ciekawe, jedną z jej przyczyn była właśnie zaostrzająca się rywalizacja kolonialna, która ostatecznie okazała się zapalnikiem zamiast wentylem bezpieczeństwa europejskiego ładu.

Poza politycznymi trzeba jeszcze wspomnieć o innych ważnych czynnikach, które sprawiły, że państwa europejskie tak szybko podbiły Czarny Ląd. Przede wszystkim była to XIX-wieczna rewolucja naukowo-techniczna. Europejczycy dysponowali nowoczesną i niezwykle skuteczną bronią (karabiny maszynowe Maxima w krótkim czasie potrafiły zmasakrować całe plemienne armie), koleją, statkami parowymi, środkami komunikacji, a także coraz lepszymi lekarstwami, dzięki którym śmiertelność wśród białych w Afryce spadła o kilkadziesiąt procent.

Wojna na zachodzie

Po wybuchu I wojny światowej szybko okazało się, że niemieckie imperium kolonialne jest kolosem na glinianych nogach. Rzesza praktycznie nie miała jak przerzucić nawet niedużych sił z Europy do swoich zamorskich posiadłości. Zresztą problem ten dostrzegali sami Niemcy, którzy początkowo próbowali przekonać przeciwników do idei tzw. neutralizacji kolonii, zgodnie z hasłem: „posiadłości zamorskie zostawiamy w spokoju, o ich losie zdecyduje wojna w Europie”. Anglicy i Francuzi nie byli skłonni do ustępstw – zamierzali podbić nieliczne i rozproszone kolonie niemieckie, m.in. w celu pozbawienia marynarki wojennej kajzera dogodnych baz wypadowych.

Cesarstwo Niemieckie błyskawicznie straciło kolonie na Oceanie Spokojnym i w Azji Wschodniej i pod koniec sierpnia 1914 r. pozostały mu jedynie terytoria w Afryce. Tutaj armiom ententy wiodło się różnie. Zazwyczaj przeciwnicy byli w nieustannej defensywie, ale jak pokazał casus Niemieckiej Afryki Wschodniej i niepokonanej armii gen. Paula von Lettow-Vorbecka, niekoniecznie z góry byli skazani na klęskę. Trzon każdej armii kolonialnej w Afryce stanowili wtedy tubylcy (askarysi – od arab. słowa określającego żołnierza), jedynie w oddziałach brytyjskiego dominium – Związku Południowej Afryki (ZPA) – przeważali biali Burowie. Dobrze wyszkoleni niemieccy askarysi zgrupowani byli w oddziałach, tzw. Schutztruppe.

Po niespełna miesiącu wojny, 26 sierpnia 1914 r., padło Togo. Wprawdzie w tym regionie alianci nie dysponowali przewagą militarną, ale niemiecki gubernator Hans von Doring nie wierzył w zwycięstwo, a jego defetystyczny nastrój udzielił się miejscowym żołnierzom.

Podbój Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej trwał prawie rok dłużej – głównie ze względu na konflikt wewnętrzny wśród Burów. Od ich ostatniej wojny stoczonej z Brytyjczykami minęło raptem kilkanaście lat i wielu Afrykanerów nadal nie mogło pogodzić się z brytyjską dominacją, a konflikt z Niemcami uważali za dogodny moment do rozpoczęcia kolejnej walki o niepodległość. Jednak większość Burów, a przede wszystkim zdominowany przez nich rząd ZPA, stanęła po stronie niedawnego wroga. ZPA wystawił blisko 70-tysięczną armię, którą wsparł 12-tysięczny korpus portugalski z Angoli. Niemcy dysponowali zaledwie ok. 3 tys. zmobilizowanych wojsk kolonialnych (wyjątkowo z przewagą nie askarysów, ale miejscowych Niemców, Austriaków i Burów) i ok. 7 tys. tubylczej milicji. Przewaga aliantów była więc miażdżąca, ale początkowo miejscowe Schutztruppe dobrze dowodzone przez mjr. Joachima von Heydebrecka odniosło kilka zwycięstw (m.in. pod Sandfontein), a w październiku część Burów wznieciła powstania w Kraju Przylądkowym, Transwalu i Oranje, na ponad dwa miesiące wiążąc oddziały ZPA w bratobójczej walce.

Po pokonaniu powstańców w styczniu 1915 r. wojska południowoafrykańskie rozpoczęły w końcu planowaną od dawna ofensywę. Od południa uderzyło zgrupowanie dowodzone przez gen. Jana Smutsa, a z opanowanych już dzięki uprzednio przeprowadzonym desantom portów niemieckich i brytyjskiej enklawy w Walvis Bay – oddziały gen. Louisa Bothy’ego, głównodowodzącego całej armii ZPA. Jednostki niemieckiego Schutztruppe mogły jedynie prowadzić działania opóźniające, co robiły dość skutecznie przez kilka miesięcy, wycofując się na północ. Ostatecznie skapitulowały 9 lipca 1915 r., a na ich klęskę, co warto podkreślić, niemały wpływ miała wroga postawa znacznej części tubylczych plemion. Było to pokłosie ludobójstwa, którego Niemcy dopuścili się na nich na początku wieku.

Błąd wobec tubylców, chociaż już w trakcie wojny, popełnili Niemcy także w Kamerunie, gdzie przygotowując się z dużą determinacją do obrony, brutalnie potraktowali silne plemię Duala, które w rezultacie wsparło aliantów. Mimo wszystko Niemcy zmobilizowali około 8 tys. żołnierzy (głównie askarysów) i dość skutecznie, wykorzystując ekstremalnie trudne warunki klimatyczne i terenowe, stawiali opór korpusom brytyjskiemu, francuskiemu i belgijskiemu. Ostatni punkt oporu wojsk kajzera alianci zlikwidowali dopiero 18 lutego 1916 r., ale większość sił niemieckich przeszła przez granice hiszpańskiego Rio Muni, gdzie została internowana.

Askarysi Vorbecka

Przenieśmy się na chwilę kilka lat do przodu, do marca 1919 r. Niemcy były już pokonane, rozbite, panowało ogólne przygnębienie. I właśnie wtedy w Berlinie urządzono jedyną w powojennych czasach defiladę zwycięstwa. Przez udekorowaną Bramę Brandenburską, ubrani w kolonialne mundury, przemaszerowali weterani Schutztruppe prowadzeni przez gen. Paula von Lettow-Vorbecka, którzy właśnie wtedy przypłynęli z Afryki. Dlaczego tylko ich spotkało to wyróżnienie?

Vorbeck udowodnił bowiem, że utalentowany dowódca, obdarzony zaufaniem przez własnych żołnierzy, umiejętnie wykorzystujący partyzanckie, ale też ofensywne metody walki, może prowadzić skuteczną kampanię wojenną nawet w obliczu olbrzymiej przewagi nieprzyjaciela. Sam von Lettow-Vorbeck to postać kontrowersyjna – konserwatysta, militarysta, zatwardziały rasista (później zwolennik apartheidu), a jednocześnie wybitny dowódca wojskowy, zawsze mający doskonały kontakt ze swoimi żołnierzami, dbający o ich morale, minimalizujący straty i – co bardzo istotne w kontekście wojny kolonialnej – traktujący na równi swoich białych i czarnych podkomendnych. W rezultacie jego mała armia (maksymalnie licząca ok. 18 tys. żołnierzy) nigdy nie została rozbita, askarysi pozostali mu wierni do samego końca i ostatecznie były to najdłużej walczące oddziały niemieckie w czasie I wojny światowej. Lettow-Vorbeck był też sprawnym logistykiem – wykorzystywał każdą sposobność do powiększenia i lepszego uzbrojenia swoich sił. Gdy w 1915 r. Brytyjczycy zmusili załogę krążownika „Koenigsberg” do osadzenia okrętu na mieliźnie, włączył załogę do swojej armii, a całe uzbrojenie kazał wymontować i przystosować do działań na lądzie.

Choć początkowo Schutztruppe Vorbecka składały się jedynie z 14 kompanii (410 Niemców i 2600 tubylców), sprzeciwił się on defensywnej postawie gubernatora Heinricha Schnee, wypowiedział mu posłuszeństwo i znienacka zaatakował Brytyjczyków w Kenii. Skutecznie powstrzymał także ich odwetowy desant pod miastem Tanga, gdzie od 2 do 5 listopada 1914 r. rozegrała się jedna z największych bitew w Afryce w czasie wojny. Zaskoczeni alianci zaczęli pospiesznie ściągać posiłki, w szczytowym momencie angażując w walkę z Niemcami ok. 150 tys. żołnierzy (a w trakcie całej wojny ok. 240 tys.), głównie askarysów, ale także olbrzymie środki transportowe i finansowe.

W 1916 r. do walki włączono zaprawione w boju wojska południowoafrykańskie pod dowództwem Jana Smutsa, a Belgowie zaatakowali z Konga. Niemcy nie dali się jednak pokonać i choć nieustannie cofali się na południowy wschód, potrafili „ostro kąsać” siły ententy, np. w starciu pod Mahiwą, tracąc zaledwie 100 ludzi, wyeliminowali z dalszej walki ponad 1,5 tys. Brytyjczyków. Dopiero nowa ofensywa aliancka, rozpoczęta jesienią 1917 r., zmusiła Vorbecka do opuszczenia terytorium Tanganiki. W trzydniowej bitwie nad Lukuledi pokonał wojska brytyjskie i przebił się do portugalskiego Mozambiku, gdzie dozbroił się, rozbijając kilka portugalskich garnizonów, co pozwoliło mu toczyć partyzancką walkę aż do września 1918 r. Choć wtedy w Europie armia kajzera była już w rozsypce, niezmordowany Vorbeck i jego askarysi, których liczebność zmalała do ok. 2 tys. żołnierzy, nie zamierzali składać broni. Markując marsz powrotny do Tanganiki, nagle zmienili kierunek, unikając zastawionej pułapki, i w październiku po raz kolejny przenieśli działania wojenne na terytorium wroga – tym razem do Rodezji Północnej (dzisiejsza Zambia). 13 listopada, dwa dni po podpisaniu przez państwa centralne kapitulacji, odnieśli jeszcze jedno zwycięstwo w bitwie pod Kasamą. Niedługo potem w ich ręce wpadł brytyjski posłaniec przenoszący wiadomość o zawieszeniu broni. 23 listopada niemiecki generał i jego niepokonana w boju armia złożyli broń.

Kampania wojenna w Afryce Wschodniej, choć barwna i pełna błyskotliwych zwrotów akcji, miała także mniej znane ciemniejsze barwy. Koszt europejskiego konfliktu ponosiła głównie cywilna ludność tubylcza – nieustannie łupiona przez walczące armie, wykorzystywana jako darmowa siła robocza i transportowa. Szacuje się, że w walkę z armią von Lettow-Vorbecka alianci zaangażowali ogółem ok. 750 tys. tragarzy, z czego ok. 100 tys. poniosło śmierć. Podobnie było po stronie niemieckiej.

Ludobójstwo i szczepionki

Zwycięskie państwa ententy szybko i sprawnie podzieliły między siebie wojenne zdobycze w Afryce, ich strategiczne interesy nie kolidowały bowiem ze sobą. Brytyjczycy zrealizowali w końcu marzenie Cecila Rhodesa i po przejęciu Niemieckiej Afryki Wschodniej stworzyli jednolity blok kolonii i dominiów brytyjskich, rozciągnięty od Kapsztadu po Kair. Dodatkowo przypadły im skrawki Togo i Kamerunu, a zależny od nich ZPA anektował Niemiecką Afrykę Południowo-Zachodnią. Pozostałe ziemie niemieckie na zachodzie kontynentu przejęła Francja, a Rwanda-Burundi dostała się pod panowanie Belgii. Biorąc pod uwagę, że Niemcy utraciły także terytoria położone w innych rejonach świata, ich imperium kolonialne przestało istnieć.

Spuścizna krótkiego, trwającego raptem niespełna cztery dekady panowania Niemców w niektórych rejonach Czarnego Lądu jest wielowymiarowa, aczkolwiek, jak w przypadku całej polityki kolonialnej Europejczyków, raczej postrzegana negatywnie. Trzeba jednak pamiętać, że ze swojego matecznika niemieccy kolonizatorzy przynieśli wzorce i metody dobrego zarządzania i administracji, a wśród skłonnych do współpracy ludów tubylczych godzili się na pewne elementy samorządności, czego przykładem jest np. względna swoboda Ovambo w Namibii. Niemcy dość chętnie transferowali także najnowsze technologie do swoich kolonii, nierzadko dzieląc się nimi z autochtonami. Zakładano przyrodnicze stacje badawcze, szkolono tubylców w dziedzinie nowoczesnego rolnictwa, a najnowsze szczepionki, opracowane w Afryce przez Roberta Kocha i Paula Ehrlicha, trafiały nie tylko do rodowitych Niemców, ale np. przeciwko ospie zaszczepiono około 3 mln Afrykanów. Oczywiście nie była to polityka wynikająca z całkowicie czystych intencji i dobrej woli – celem był szybszy gospodarczy rozwój kolonii i maksymalizacja zysków. Niemniej korzyść była obopólna.

Te pozytywne aspekty głębokim cieniem przysłoniły jednak padające na podatny grunt w niemieckich koloniach teorie rasistowskie, eksperymenty medyczne na tubylcach, ale przede wszystkim zbrodnie ludobójstwa, jakie miały miejsce podczas tłumienia powstań Maji-Maji w Tanganice oraz ludów Herero i Nama w Afryce Południowo-Zachodniej. Generała Lothara von Trotha, który na czele 14-tysięcznego korpusu ekspedycyjnego spacyfikował Herero i Nama, można uznać za prekursora nazistowskich Einsatzgruppen z okresu II wojny światowej. Jego siepacze dokonywali zbiorowych egzekucji, stosowali taktykę spalonej ziemi i zamykali całe plemiona w obozach koncentracyjnych. Wyniszczono w ten sposób ok. 55 tys. Herero (50–70 proc. całej populacji) i ok. 10 tys. Nama (50 proc.). A brutalnie zamordowanym autochtonom na nic już były tak chętnie transferowane przez Niemców zdobycze europejskiej cywilizacji.

I wojna światowa w Afryce: niemieccy askarysi pozują do zdjęcia przy działach artyleryjskich

I wojna światowa w Afryce: niemieccy askarysi pozują do zdjęcia przy działach artyleryjskich

Everett Collection / shutterstock

Jeden z kolonialnych oddziałów żołnierzy, których nazywano askarysami, dowodzony przez niemieckich o

Jeden z kolonialnych oddziałów żołnierzy, których nazywano askarysami, dowodzony przez niemieckich oficerów. Afryka Zachodnia, ok. 1915 r.

Everett Collection / shutterstock

Historia świata
Pasażerowie "Titanica" umierali w blasku gwiazd
Historia świata
Odzwierciedlają marzenia i aspiracje panny młodej. O symbolice dywanu posagowego
Historia świata
Bezcenne informacje czy bezużyteczne graty? Kapsuły czasu trwalsze od fundamentów
Historia świata
Ludobójstwo w Rwandzie – szczyt obłędu
Historia świata
Prezydent, który zlecił jedyny atak atomowy w historii. Harry S. Truman, część III