Nasi zachodni sąsiedzi chwalą się, że są narodem skrupulatnym, kierującym się porządkiem i najlepiej zorganizowanym na świecie. To oczywiście mit, który łatwo obalić, sięgając po przykłady z przeszłości.
Skrupulatność i precyzja Niemców dziwnym trafem zanika także, kiedy dotyczy badań nad własną przeszłością. W przeddzień kolejnej rocznicy wybuchu II wojny światowej muszę znowu przypomnieć, że niemieckie podręczniki do historii są zaprzeczeniem tezy o tej narodowej skrupulatności. Po 1945 roku ich twórcy postanowili nie „zaśmiecać” głów niemieckich uczniów i studentów tak nieistotnymi sprawami jak „niemieckie ludobójstwo w Europie”. Stąd też przeciętny obywatel Republiki Federalnej Niemiec zapytany, co wie o historii II wojny światowej, odpowie, że było to dzieło nazistów, którzy siłowo przejęli władzę w Niemczech i wbrew woli większości społeczeństwa zbudowali system totalitarny. Ten sam przeciętny mieszkaniec kraju nad Renem powie, że owszem, w latach 1939–1945 było wiele zbrodni, ale dokonali ich owi mityczni naziści i to jedynie na Żydach i niemieckich demokratach. O tym, co działo się w okupowanej Polsce, Grecji, Norwegii czy Francji ten sam rozmówca wie niewiele lub nic. Być może w przypadku osoby o nieco poszerzonych horyzontach myślowych pojawi się w rozmowie nazwa Auschwitz i jako taka wiedza o powstaniu w Warszawie. Ale na pewno nie będzie jej chodziło o polski zryw niepodległościowy z sierpnia 1944 r., tylko o znacznie mniejszą, choć równie bohaterski i dobrze nagłośniony bunt w warszawskim getcie.
O powstaniu warszawskim i o największej jednorazowej egzekucji ludności cywilnej w dziejach świata dokonanej przez Niemców na warszawskiej Woli, ale też o zbrodniach w warszawskim Wawrze, egzekucjach w Palmirach, o Majdanku, Stutthofie czy Auschwitz jako obozach koncentracyjnych przeznaczonych dla polskich więźniów, o łapankach ulicznych, katowniach takich jak na Pawiaku, o akcji mordowania polskiej inteligencji i duchowieństwa, bandyckich kontrybucjach, zagładzie Zamojszczyzny, niszczeniu polskich zabytków i kradzieży wszystkiego, co się tylko dało – włącznie z dziećmi! – ten niemiecki obywatel X nie wie nic.
No ale skąd ma niby wiedzieć, skoro podręczniki do historii nadają się tam na makulaturę, telewizja publiczna ZDF produkuje tak kłamliwe szmiry jak „Nasze matki, nasi ojcowie”, a z polskiej strony rozpowszechnianie wiedzy o niemieckiej okupacji w innych językach woła o pomstę do nieba. Po 1945 roku o tych sprawach w niemieckich domach po prostu nie rozmawiano. Może gdzieś przy obiadku ktoś dziatwie niechcący wyjawił, że kochany dziadziuś stacjonował w czasie wojny gdzieś tam na wschodzie i widział jakieś złe rzeczy, ale przecież na pewno pracował w kuchni albo grał w orkiestrze wojskowej na puzonie... A może nawet niczym sam Schindler ratował Żydów przed „nazistami”.
Trudno się im dziwić. Nikt nie chce słyszeć, że dziadkowie mogli brać udział w potwornościach w niemal każdym zakątku Europy.