Atmosfera w Toruniu jest gorąca. I to wcale nie dlatego, że w kalendarzu wypada 16 lipca, środek lata. Tego dnia katolicy obchodzą święto Matki Boskiej Szkaplerznej i organizują procesję, a to od dawna działa jak płachta na byka na luterańską większość zamieszkującą rodzinne miasto Kopernika. Jak zwykle najbardziej rozpalone są głowy młodzieży. Z jednej strony – uczniowie protestanckiego gimnazjum luterańskiego, z drugiej – ich rówieśnicy studiujący w kolegium jezuickim. Uczniem zakonników z Societas Iesu jest m.in. Stanisław Lisiecki, który miejscowych innowierców nienawidzi z całego serca. Kiedy procesja krążąca wokół kościoła św. Jakuba dociera w okolice parafialnego cmentarza, Lisiecki spostrzega grupkę młodych ewangelików – uczniów gimnazjum oraz czeladników cechu kupieckiego, którzy z drwiącymi minami przyglądają się świętującym katolikom. To dla krewkiego i sfanatyzowanego chłopca za wiele, doskakuje do nich, wykrzykując: „Zdejmijcie czapki, klęknijcie! Oto Najświętszy Sakrament!”. Kiedy nie słuchają, próbuje im zerwać z głów nakrycia, zmusić do uklęknięcia. W ruch idą pięści. Nec Hercules contra plures – osamotniony Lisiecki ustępuje. Nie na długo jednak.
Kilka godzin później, późnym popołudniem, gdy po procesji katolicy wychodzą z kościoła, Lisiecki ponownie zauważa „znajomych” innowierców. Tym razem ma jednak wsparcie swoich kolegów z kolegium – dochodzi do regularnej bójki. Kiedy w końcu na miejsce przybywa oddział straży miejskiej, jego dowódca słusznie uznaje, że to Lisiecki sprowokował zajście i po konsultacji z burmistrzem Johannem Gottfriedem Rösnerem zamyka krnąbrnego katolika w areszcie.
Czytaj więcej
Giordano Bruno – filozof, teolog, mistyk, poeta, wizjoner nauki, wolny duch i religijny obrazoburca. Mieszanka iście wybuchowa jak na czasy, w których żył. Odważył się myśleć samodzielnie, niezgodnie z dogmatami i – co gorsza – głosić swoje idee na forum publicznym. W czasach kontrreformacji groziła za to śmierć.
Następnego dnia, już wczesnym rankiem, przed miejskim aresztem gromadzą się koledzy uwięzionego, głośno domagając się wypuszczenia go na wolność. Bez skutku. Wściekłość i bezradność podpowiadają im fatalny koncept: trzeba wziąć zakładnika i wymienić go na Lisieckiego. Pechowcem okazuje się Jan Jakub Nagórny, uczeń gimnazjum akademickiego, którego katolicy siłą zaciągają do budynku kolegium. Wieści rozchodzą się szybko, obrastają plotkami. Po chwili cały Toruń huczy z oburzenia na jezuickich porywaczy. Pod kolegium gęstnieje tłum luteran domagających się wypuszczenia Nagórnego.
Nie wszyscy jednak tracą głowę. Jan Wedemeyer, sekretarz Rady Miasta, udaje się do zakonników na negocjacje. Skutek jest zaskakująco pozytywny – jezuici uwalniają Nagórnego, a straż miejska wypuszcza z aresztu Lisieckiego i drugiego katolika, który w międzyczasie do niego dołączył. Wydaje się, że to koniec lipcowej rozróby. Psychologia tłumu rządzi się jednak swoimi prawami. Ktoś puszcza plotkę: jezuici trzymają jeszcze jednego zakładnika! Nikt nie zamierza weryfikować tej wiadomości, wszyscy chcą w nią wierzyć, bo kumulowana od bardzo dawna nienawiść religijna musi w końcu znaleźć ujście. Tłum wściekłych protestantów wdziera się do budynku kolegium. Demoluje pomieszczenia, niszczy bibliotekę, pobitych zostaje kilka osób, chociaż poszkodowanych wśród katolików nie ma zbyt wielu, bo „ojcowie jezuici na dachy i rynny weszli”. Napastnicy wdzierają się także do szkolnej kaplicy i tu dopuszczają się czynów, które w niedalekiej przyszłości spowodują lawinę tragicznych wydarzeń – profanują ołtarz i podpalają figurę Matki Boskiej. Oczywiście drugiego zakładnika nikt nie znajduje. W końcu na miejscu zjawia się Gwardia Królewska, która pacyfikuje uczestników zamieszek i szybko przywraca względny porządek w mieście.