Jerozolimski węzeł gordyjski

Tajemniczym zrządzeniem losu świątynia jerozolimska została zburzona dwukrotnie tego samego dnia kalendarzowego: dziewiątego dnia żydowskiego miesiąca w 587 r. p.n.e. przez Babilończyków i równo 657 lat później przez Rzymian.

Publikacja: 07.07.2022 21:05

„Oblężenie i zniszczenie Jerozolimy” – obraz olejny Davida Robertsa z 1850 r.

„Oblężenie i zniszczenie Jerozolimy” – obraz olejny Davida Robertsa z 1850 r.

Foto: Wikimedia Commons

Drugie zniszczenie świątyni jerozolimskiej poprzedzała blisko trzymiesięczna, wyczerpująca obie strony obrona świętego miasta przez powstańców żydowskich. Po ośmiu tygodniach nieustannego ataku Rzymianom udało się zdobyć zewnętrzne mury Jerozolimy. Żydzi schronili się w silnie ufortyfikowanej świątyni. Rzymianie zaś przystąpili do rozbiórki sąsiadującej z nią twierdzy Antonia, aby mieć budulec na ostatnią platformę prowadzącą do bram dziedzińca świątynnego. Żydowski historyk Józef Flawiusz, naoczny świadek tych wydarzeń, twierdził, że rzymski wódz nie chciał zniszczyć świętego przybytku, mając nadzieję, że obrońcy z szacunku dla tego miejsca skapitulują, aby nie uległo ono zniszczeniu. Kiedy jednak zrozumiał, że póki istnieje świątynia, Żydzi będą tkwić w fanatycznym oporze, nakazał zebrać po 30 ludzi z każdej centurii i zdecydował się osobiście poprowadzić ich do ataku przeciwko ostatniej jerozolimskiej reducie. Dowództwo legionów odciągnęło go od tego pomysłu. Ukończywszy nasypy, napastnicy przystąpili do uderzenia dwoma taranami. Ich wódz z niepokojem obserwował atak prowadzony z ruin twierdzy Antonia. Po wielu godzinach ciężkich walk Rzymianie podpalili bramy i portyki świątynne. Pożar trwał dzień i noc. Dziewiątego dnia żydowskiego miesiąca w 70 r., który według niektórych wyliczeń wypadał między 9 i 17 sierpnia, pierwsi legioniści wdarli się na wewnętrzny dziedziniec świątyni jerozolimskiej. Tam napotkali szaleńczy opór wiernych, którzy woleli oddać życie, niż pozwolić skalać najświętszy przybytek. Natychmiast zbudzono Tytusa, który wyczerpany spał w twierdzy Antonia. Wódz zerwał się i pobiegł do nago, nie zdążył bowiem założyć nawet tuniki legionowej. Za nim biegli Agryppa i Berenika, a obok setki legionistów, których nikt już nie mógł powstrzymać przed wściekłą zemstą na Żydach. Krzykami zagłuszali Tytusa, który resztką sił wydawał ochrypłym głosem rozkazy, aby oszczędzić świątynię. Jednak zaślepieni żądzą krwi Rzymianie zaczęli niszczyć wszystko, co tylko dało się wyrwać, spalić, stłuc czy zdemolować.

Nie pozostał kamień na kamieniu

Rozdarty między radością ze zwycięstwa i żalem z powodu ginącej budowli Tytus postanowił pierwszy wkroczyć do Miejsca Najświętszego, gdzie miała się znajdować Arka Przymierza. Nawet żydowski arcykapłan miał prawo wkraczać tam tylko raz do roku i to z wyjątkowym ceremoniałem. Teraz Miejsce Najświętsze skalał swoją obecnością nagi, brudny poganin, rzymski prześladowca Żydów. „Tytus zajrzał do środka i oglądał święte miejsce Przybytku i to, co się w nim znajdowało, wszystko o wiele przechodziło rozgłos, jaki miało między obcymi, i nie ustępowało tej wspaniałości, jaką chełpili się tubylcy” – wspominał Józef Flawiusz. Tytus był podobno pod takim wrażeniem, że rozkazał centurionom okładać kijami legionistów, którzy próbowali wzniecić w tym miejscu pożar lub dokonać zniszczeń. Jednak w chaosie najstraszniejszej nocy w dziejach Jerozolimy nikt nie był w stanie zapanować nad obłędem zabijania. Kiedy ogień dotarł do Miejsca Najświętszego, przygnębiony wódz odszedł, rezygnując z obrony najważniejszego sanktuarium judaizmu przed rozsierdzonym wojskiem. Tysiące jerozolimczyków zgromadziły się wokół świątynnego ołtarza. Mieli stanowić ostatnią, najstraszniejszą ofiarę złożoną w tym miejscu. Według przekazu Flawiusza Rzymianie poderżnęli gardła 10 tys. ludzi. Posoka płynęła niczym rwący potok po stopniach ołtarza. „Trzask ognia rozprzestrzeniającego się daleko i szeroko mieszał się z jękami tych, którzy padali. Można by myśleć, że całe wzgórze, na którym stała świątynia, od samego podnóża stanowi jedną wrzącą masę płomieni” – pisał Józef Flawiusz, który był świadkiem zagłady Jerozolimy. Na górze Moria kończyła się historia starożytnego Izraela. A wraz z nim na pół tysiąca lat upadło też całe święte miasto.

Wyklęty Łuk Tytusa

Opromieniony zwycięstwem w wojnie żydowskiej Tytus Flawiusz powrócił na początku 71 r. do Rzymu ze swoją żydowską kochanką Bereniką i ulubionym renegatem Józefem Flawiuszem. Jego wjazd triumfalny do stolicy imperium przyćmił wszystkie parady, jakie kiedykolwiek przeszły ulicami tej metropolii. Cesarz Wespazjan przywitał syna w świątyni Izydy. Obaj uroczyście złożyli ofiary i zapalili kadzidła, założyli na skronie wawrzyn i odziani w purpurę przeszli oklaskiwani przez tłumy na Forum. Tam, witani przez senatorów, zasiedli na honorowych miejscach, by z dumą obejrzeć widowisko, które nawet dzisiaj mogłoby konkurować z największymi paradami wojskowymi. Przez Forum przetaczały się kilkupiętrowe złocone platformy, na których odgrywano sceny niszczenia Jerozolimy i mordowania jej mieszkańców. Józef Flawiusz napisał w swojej kronice: „Można było widzieć, jak spustoszono piękny kraj”. Na każdej wieży stał przywiązany do słupa przywódca jakiegoś izraelskiego miasta, a najważniejszy ze wszystkich jeńców, przywódca powstania Szymon bar Giora, szedł z pętlą na szyi. Nikt tu nie litował się nad przegranymi. Liczył się tylko triumf Rzymu. Po raz kolejny „barbarzyńcy” mieli się przekonać, że Rzym jest niepokonany. Kiedy pochód dotarł do świątyni Jowisza, jeńcy zostali straceni, a tłum zawołał: „Złożono ofiary!”. Na końcu tej defilady zmieszanej z cyrkową rewią wjechała platforma, na której wieziono najcenniejsze łupy – skarby z wnętrz najświętszego miejsca świątyni jerozolimskiej. Kto spojrzałby na widzów, mógłby zobaczyć, że niektórzy odwracali głowy lub zasłaniali twarze chustami. To byli rzymscy Żydzi, których w stolicy imperium nie brakowało. Na co dzień starali się nie wyróżniać, przyjmując rzymskie zwyczaje. Teraz jednak stawali w obliczu najświętszych relikwii swego ludu – złotego stołu ofiarnego, menory świątynnej i Tory. Te przedmioty zostały uwiecznione na łuku triumfalnym Tytusa, pod którym żaden pobożny Żyd od tej pory nigdy nie przeszedł. Być może owi nieliczni żydowscy widzowie z ulgą przyjmowali do wiadomości, że wśród zrabowanych świętości nie ma tej najważniejszej – Arki Przymierza. A może byli przerażeni, że skrzynia została zniszczona w chaosie pożogi albo wyrzucona jak niepotrzebny staroć. Żaden z zachowanych opisów nie wskazuje jednak, by Arka była w Miejscu Najświętszym, kiedy w noc ataku na Wzgórze Świątynne wtargnął nagi Tytus. Być może najświętsza relikwia Żydów została gdzieś wśród zgliszczy świątyni jerozolimskiej. Nikt nie mógł tego jednak sprawdzić. Jerozolima została bowiem zamieniona w siedzibę Legionu Dziewiątego, najbardziej zajadłej formacji antyżydowskiej w całej rzymskiej armii, której symbolem był dzik. Ten znak, jakże obraźliwy dla Żydów, był umieszczany na fasadzie każdego zachowanego budynku w mieście. Niegdyś tętniąca życiem, jedna z największych metropolii Lewantu teraz przypominała księżycowy krajobraz. Choć Wespazjan nie wydał oficjalnego zakazu przebywania tam Żydów, to biada Żydowi lub Żydówce, którzy zostaliby tu znalezieni przez legionistów. Tylko najbogatsi Żydzi zdobywali pozwolenie na krótki wjazd z pielgrzymką do miasta. Nie wolno im jednak było wchodzić na wzgórze Moria. Dlatego nieliczni szczęśliwcy, którym się to udało, podchodzili do jedynego zachowanego fragmentu muru świątynnego i płakali przy nim nad losem niegdyś wielkiego miasta. Ten obyczaj zachował się do dziś.

Nierozwiązywalny problem

Miejsce, na którym ustawiona była w świątyni Arka Przymierza, jest dzisiaj kością niezgody między Arabami i Żydami. To szczytowa skała wzgórza Moria, zwana po hebrajsku Eben ha-Shetiyah, czyli Fundament Skały. Tu – jak wierzą wszystkie trzy wielkie religie monoteistyczne – Abraham chciał dokonać ofiarowania Bogu swojego ukochanego syna Izaaka. Stąd także, jak głosi tradycja islamu, prorok Mahomet w czasie swojej sennej podróży wzniósł się do nieba na swym koniu Borku, a święta skała tak bardzo pragnęła podążyć za nim, że sam archanioł Gabriel musiał ją przytrzymać palcami. Muzułmanie wierzą, że na tej świętej skale znajdują się ślady archanielskich palców. Niektórzy uważają, że skała wewnątrz muzułmańskiego sanktuarium nazywanego Kopułą Skały to dokładnie to samo Miejsce Najświętsze, które w Dniu Pojednania odwiedzał arcykapłan, aby raz w roku stanąć przed tronem Pana.

Statut Wzgórza Świątynnego jest współczesnym węzłem gordyjskim. A jak wiadomo z historii, ten supeł dereniowego łyka łączący jarzmo i dyszel starego wozu frygijskiego króla Gordiasa nie mógł zostać rozwiązany w sposób racjonalny. Potrzeba było dopiero Aleksandra Wielkiego, który tnąc łyko, udowodnił, że to zwycięzcy mają rację i piszą historię.

Czy Państwo Izrael znajdzie kiedyś rozwiązanie problemu Wzgórza Świątynnego? Czy będzie to metoda Aleksandra Macedońskiego? W 2070 r. minie dwa tysiące lat od zburzenia świątyni Heroda przez XII Legion rzymski pod wodzą konsula Tytusa Flawiusza. Czy ta niezwykła rocznica będzie bodźcem do odbudowy świątyni jerozolimskiej? A może świątynia będzie już odbudowana?

Drugie zniszczenie świątyni jerozolimskiej poprzedzała blisko trzymiesięczna, wyczerpująca obie strony obrona świętego miasta przez powstańców żydowskich. Po ośmiu tygodniach nieustannego ataku Rzymianom udało się zdobyć zewnętrzne mury Jerozolimy. Żydzi schronili się w silnie ufortyfikowanej świątyni. Rzymianie zaś przystąpili do rozbiórki sąsiadującej z nią twierdzy Antonia, aby mieć budulec na ostatnią platformę prowadzącą do bram dziedzińca świątynnego. Żydowski historyk Józef Flawiusz, naoczny świadek tych wydarzeń, twierdził, że rzymski wódz nie chciał zniszczyć świętego przybytku, mając nadzieję, że obrońcy z szacunku dla tego miejsca skapitulują, aby nie uległo ono zniszczeniu. Kiedy jednak zrozumiał, że póki istnieje świątynia, Żydzi będą tkwić w fanatycznym oporze, nakazał zebrać po 30 ludzi z każdej centurii i zdecydował się osobiście poprowadzić ich do ataku przeciwko ostatniej jerozolimskiej reducie. Dowództwo legionów odciągnęło go od tego pomysłu. Ukończywszy nasypy, napastnicy przystąpili do uderzenia dwoma taranami. Ich wódz z niepokojem obserwował atak prowadzony z ruin twierdzy Antonia. Po wielu godzinach ciężkich walk Rzymianie podpalili bramy i portyki świątynne. Pożar trwał dzień i noc. Dziewiątego dnia żydowskiego miesiąca w 70 r., który według niektórych wyliczeń wypadał między 9 i 17 sierpnia, pierwsi legioniści wdarli się na wewnętrzny dziedziniec świątyni jerozolimskiej. Tam napotkali szaleńczy opór wiernych, którzy woleli oddać życie, niż pozwolić skalać najświętszy przybytek. Natychmiast zbudzono Tytusa, który wyczerpany spał w twierdzy Antonia. Wódz zerwał się i pobiegł do nago, nie zdążył bowiem założyć nawet tuniki legionowej. Za nim biegli Agryppa i Berenika, a obok setki legionistów, których nikt już nie mógł powstrzymać przed wściekłą zemstą na Żydach. Krzykami zagłuszali Tytusa, który resztką sił wydawał ochrypłym głosem rozkazy, aby oszczędzić świątynię. Jednak zaślepieni żądzą krwi Rzymianie zaczęli niszczyć wszystko, co tylko dało się wyrwać, spalić, stłuc czy zdemolować.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Pasażerowie "Titanica" umierali w blasku gwiazd
Historia świata
Odzwierciedlają marzenia i aspiracje panny młodej. O symbolice dywanu posagowego
Historia świata
Bezcenne informacje czy bezużyteczne graty? Kapsuły czasu trwalsze od fundamentów
Historia świata
Ludobójstwo w Rwandzie – szczyt obłędu
Historia świata
Prezydent, który zlecił jedyny atak atomowy w historii. Harry S. Truman, część III