31 grudnia 1923 r. do pociągu pospiesznego relacji Warszawa–Wiedeń wsiadł ukraiński attaché prasowy Stepan Mogiła. Pod takim nazwiskiem ukrywał się Symon Petlura. Zwlekać z wyjazdem było niebezpiecznie. W warszawskiej siedzibie ukraińskiej misji dyplomatycznej przy alei Róż 6 zdemaskowano sowieckiego szpiega.
Człowiek, który całe życie i wszystkie siły poświęcił walce o ukraińską niepodległość, musiał uciekać z Warszawy przed sowiecką zemstą. Dotarł wprawdzie do Francji, ale tylko po to, aby spojrzeć tragicznemu losowi prosto w oczy. 25 maja 1926 r. Symon Petlura zginął w Paryżu z rąk zamachowca. Mordercą okazał się Szolem Szwarcbard – wiele poszlak wskazuje, że był agentem sowieckiego OGPU.
Czytaj więcej
Próbowałem w tym miejscu napisać coś innego. Błysnąć jakąś oryginalną myślą czy barwną historią. Ale nie potrafię. W tych dniach, kiedy rozstrzyga się bezpieczeństwo zaprzyjaźnionego z nami państwa, kiedy na granicach Ukrainy grzeją silniki rosyjskie czołgi, właściwie nie potrafię myśleć o niczym innym. Mam nadzieję, że czytelnik wybaczy mi tę szczerość. Zostawiłem w Kijowie tyle dobrych myśli, tyle serca, zaangażowania, poznałem tylu wspaniałych ludzi, że w momencie kiedy wisi nad nimi groźba wojny, nie jestem w stanie myśleć o czymś innym.
Petlurę pochowano na paryskim Cmentarzu Montparnasse, w miejscu spoczynku francuskich elit intelektualnych i kulturalnych, co chyba najlepiej świadczy o jego wielkości.
25 maja 1926 r. wszedł do kalendarza czarnych dat Ukrainy. Tragiczna śmierć umieściła Petlurę na długiej liście historycznych postaci, których szlachetna działalność nie zyskała należytego odzewu wśród współczesnych, a szczególnie wśród rodaków. „Słowo Wołyńskie” napisało w epitafium: „Petlura podzielił los wyjątkowych osobowości: niezrozumienie współczesnych, pośmiertne uznanie zasług i kult następnych pokoleń”. „Słowo Wołyńskie” ukazywało się w II Rzeczypospolitej, jego redakcja zaapelowała o upowszechnienie obszernego dorobku intelektualnego Petlury. W tym do publikacji ukazujących prywatną osobę „Pana Atamana”, jak nazywali go najbliżsi współpracownicy. „Słowo Wołyńskie” nazwało brak takiej wiedzy „wielką niesprawiedliwością wobec wielkiego człowieka”.