Tajemnica zniknięcia Musy Sadra

Są blizny, które nigdy się nie zagoją. Choć od zaginięcia Musy Sadra – przywódcy libańskich szyitów – upłynęło już ponad 40 lat, nie brak wiernych, którzy liczą na jego powrót.

Aktualizacja: 06.01.2022 21:24 Publikacja: 06.01.2022 21:00

Czarny turban Musy Sadra zwiastował pochodzenie od proroka Mahometa, nazwisko – związek z potężnym k

Czarny turban Musy Sadra zwiastował pochodzenie od proroka Mahometa, nazwisko – związek z potężnym klanem

Foto: AFP

Skądinąd nie tylko o przeciętnych wiernych tu chodzi. – Mam nadzieję, że imam Musa Sadr zostanie wkrótce odnaleziony i powróci do nas – cytowała pod koniec sierpnia ub. roku irańska stacja Al-Alam przewodniczącego libańskiego parlamentu Nabiha Berriego. – Dochodzenie wciąż jest otwarte i będzie trwać do skutku, nie damy się zwieść plotkom. Śledczy nie będą szli na żadne kompromisy – podkreślał twardo szyicki polityk.

Sprawa jest żywa również w Iranie, gdzie co roku w rocznicę zniknięcia duchownego odbywają się stosowne uroczystości. – Trwają rozmowy na bilateralnym i międzynarodowym szczeblu, aby wyjaśnić, jaki los spotkał imama – zapewniał rzecznik irańskiego MSZ w sierpniu ub. roku. Miał on zapewne na myśli nakazy aresztowania in absentia dziesięciu Libijczyków, jakie libańska prokuratura wystawiła latem 2019 r.

31 sierpnia 1978 r.

Los duchowego (i faktycznego) lidera jednej z największych społeczności wyznaniowych Libanu wciąż leży jego pobratymcom na sercu. Trudno się jednak dziwić: zniknięcie Musy Sadra w sierpniu 1978 r., podczas półoficjalnej wizyty u Muammara Kaddafiego, to wyjątkowa – nawet jak na Bliski Wschód – zagadka. Lider libańskich szyitów pojechał do Trypolisu w towarzystwie dwóch współpracowników: szejka Muhammada Yaqooba i dziennikarza Abbasa Badreddine'a mającego relacjonować spotkanie Sadra i Kaddafiego dla libańskich gazet.

Amerykanie ostatecznie przyjęli, że w Trypolisie wydarzenia wymknęły się spod kontroli.

Jednak zamiast depesz zapadła cisza. Goście zakwaterowali się w jednym z hoteli w Trypolisie i kilka dni czekali na spotkanie z gospodarzem. 31 sierpnia 1978 r. ostatni raz widziano Sadra publicznie: miał wyjeżdżać z hotelu na spotkanie z Kaddafim. Dzień później w Libii świętowano kolejną rocznicę przewrotu, który wyniósł pułkownika do władzy – Sadra na uroczystościach nie było. Urwały się też telefony od przybyszów z Libanu do ojczyzny. 6 września ta cisza była już tak niepokojąca, że w Libanie ogłoszono alarm.

Trypolis poszedł w zaparte. Władze Libii oficjalnie ogłosiły, że Musa Sadr odleciał z Trypolisu do Rzymu już 31 sierpnia na pokładzie samolotu linii Alitalia. Duchowny miał się nawet zameldować w jednym z rzymskich hoteli i zostawić tam swoje walizki – szkopuł w tym, że mężczyźni, którzy je tam przywieźli, nie przypominali ani ich właściciela, ani jego towarzyszy. Tak przynajmniej ogłosili Włosi.

Czytaj więcej

Rewolucja w Libanie. Upadek Szwajcarii Bliskiego Wschodu

Wkrótce zaroiło się od plotek: Sadra porwano i wywieziono do Amsterdamu, na Maltę, nad włoskie jezioro Como. Widziano go w Iraku, gdzie miał przyjechać na spotkanie z ajatollahem Chomeinim, a także w Syrii. Inni zaś widzieli go na ulicach Teheranu podczas wymierzonej w szacha rewolucji islamskiej. – Rozglądajcie się za nim: wysoki mężczyzna, nosi turban i długą szatę – pisali amerykańscy dyplomaci w jednym z telegramów.

Amerykanie ostatecznie przyjęli, że w Trypolisie wydarzenia wymknęły się spod kontroli. „Według amerykańskich depesz Musa Sadr zginął 31 sierpnia po gorącej dyskusji z libijskimi gospodarzami – pisał po latach szanowany amerykański orientalista o libańskich korzeniach, Fouad Ajami, w biografii Sadra »The Vanished Imam«. – Doszło do rękoczynów czy też próby pobicia, po której padł śmiertelny cios. To był wypadek, bez intencji zabójstwa" – konkludował. Bez względu na to, czy był to wypadek, czy zbrodnia z premedytacją, sprawa dotyczyła jednego z najpopularniejszych wówczas przywódców na Bliskim Wschodzie.

Elegancki charyzmatyk

– Pochodzę z rodziny, której korzenie można znaleźć w Libanie: jestem potomkiem imama Musy al-Dżafara

(7. imama, jednego z najbardziej znaczących „świętych" w szyickiej hierarchii – przyp. M.J.). Moi przodkowie opuścili Liban, kiedy turecka opresja osiągnęła szczyty, kiedy nasze książki palono, a nasz ulama został zabity – opowiadał o sobie Musa Sadr po przybyciu do Libanu z Iranu w 1959 r.

Czarny turban 31-letniego wówczas duchownego zwiastował pochodzenie od proroka Mahometa, nazwisko zaś związek z potężnym klanem Sadrów, z którego wywodzili się wielki ajatollah Muhammad Bakir al-Sadr i Muhammad Sadiq al-Sadr, przywódcy irackich szyitów, znani z oporu przeciw reżimowi Saddama Husajna (obaj zginęli z rąk jego siepaczy). Syn drugiego z nich, Muktada, dziś z tylnego siedzenia rządzi Irakiem. Rodzina wydała poważanych w całym szyickim uniwersum duchownych, teologów i bojowników. „Klan Sadrów, prawdopodobnie najbardziej wyróżniająca się religijną edukacją rodzina w szyickim świecie niż jakakolwiek inna" – notowała w dzienniku w 1920 r. znana podróżniczka Gertrude Bell. Energiczny trzydziestolatek, według Ajamiego, nie miał serca do przesiadywania w bibliotekach szyickich uczelni duchownych i pisania sążnistych traktatów teologicznych. Wolał działać w Libanie: co prawda jego jedynym kapitałem w nowym miejscu było nazwisko, ale też miejscowi szyici byli w najgorszej sytuacji z wszystkich swoich współwyznawców.

Musa Sadr był przede wszystkim skuteczny. Jego wystąpienia i nauki swobodnie mieszały religijne wizje, pocieszenie, przesłanie zarówno pokojowe, jak i pełne determinacji do zwalczania opresji.

Zamieszkiwali głównie ubogie południe kraju, w Bejrucie i innych metropoliach mogli imać się jedynie najgorszych prac, w libańskiej armii nie awansowali wyżej podoficera, w edukacji i służbie zdrowia kończyli na pracach pomocniczych. Żyli nędznie, w wielodzietnych rodzinach, określani przez dominujących w kraju chrześcijan i sunnitów mianem „tych ludzi", „pastuchów" lub „dzieciorobów". Ich pozycję cementował postkolonialny system polityczno-społeczny, definiujący rozdział stanowisk według wspólnot wyznaniowych: szyitom, jako trzeciej pod względem wielkości społeczności w kraju, przypadało stanowisko przewodniczącego parlamentu – i w zasadzie nic ponadto.

Al-Haiba, aura – definiowano charyzmę młodego kleryka. – Jeden z najbardziej wyróżniających się, jeśli nie najbardziej wyróżniający się człowiek w Libanie – pisał w depeszy z 1974 r. ambasador George McMurtrie Godley. – Choć mówi cicho i w sposób niezaangażowany, mógłbym swobodnie wyobrazić go sobie w roli namawiającego ludzi do każdego ekstremum, jakiego by zapragnął – dorzucał dyplomata.

– Wysoki, bardzo wysoki, do punktu, kiedy wydaje się unosić nad szalejącym tłumem, który przyciągnęła jego obecność. Czarny turban zawiązany z pewną niedbałością. Jego wrogowie wydawali się oczarowani jego enigmatycznym i życzliwym uśmiechem, podczas gdy jego przyjaciele uważali, że jego brodata twarz ma nieustanny wyraz melancholii – notował z kolei chrześcijański publicysta Ghassan Tueni. – Osobiste kontakty z nim to był rytuał uwodzenia. Kiedy pokornie otwierał drzwi i zapraszał do wejścia do skromnego biura czy przeciętnego salonu domu, w którym mieszkał, można było się zastanawiać, dlaczego taki człowiek się tam znalazł, jak tak mistyczna osoba może wydawać się tak znajoma – dodawał.

Czytaj więcej

Syryjska klęska gen. Charlesa de Gaulle’a

Ale Musa Sadr był przede wszystkim skuteczny. Jego wystąpienia i nauki swobodnie mieszały religijne wizje, pocieszenie, przesłanie zarówno pokojowe, jak i pełne determinacji do zwalczania opresji. Zarazem był realistą: domagał się dla szyitów klinik i szkół zawodowych, stanowisk w administracji i lepszego podziału środków budżetowych. Jeśli u progu lat 70. mieszkańcy południa kraju stanowili 17 proc. populacji (plus ćwierć miliona w samym Bejrucie), to na ich terytoria trafiało zaledwie 0,7 proc. rządowych środków na administrację. Sadr trafił też w dobry moment – w latach 60. dotychczasowy system politycznego klientelizmu i niepodzielnej władzy przywódców klanów i społeczności zaczynał się kruszyć. Niektórym z szyitów, którzy wyjechali z Libanu, powiodło się w Afryce czy Stanach Zjednoczonych i byli gotowi sponsorować realnych liderów swojej dawnej społeczności.

Do prostych ludzi przemawiała jego otwartość i znajomość religijnej doktryny. Tych bardziej zeświecczonych uwodził modernizmem. – Religia i wiedza to bliźnięta – perorował podczas jednego z wystąpień. – Razem określają przeznaczenie i doskonałość człowieka. Wiedza to naturalny sposób, w jaki praca stwórcy może zostać dostrzeżona i zrozumiana. Wiedza i jej poszukiwania to wyraz przeznaczenia człowieka we wszechświecie – dowodził. Prezentował się jako przeciwnik poligamii, ostrożnie wyrażał akceptację dla małżeństw międzywyznaniowych. Wygłaszał kazania w świątyniach innych religii, bez problemu cytował zarówno religijne, jak i świeckie prawa.

W pierwszej dekadzie obecności w Libanie Sadr nie zadzierał z dotychczasowymi liderami swojej społeczności. Przyciągał za to tych nieco majętniejszych, na stanowiskach – tych, którzy nie byli nazbyt ortodoksyjnymi wiernymi, u których szyizm był raczej kwestią tożsamości. Czyli zarazem takich, dla których marginalizacja szyitów była najboleśniejsza, im bardziej próbowali wyrwać się z zaklętego kręgu libańskiego „układu". Strategia była dosyć skuteczna: już po tej dekadzie przybysz z Iranu był prawdopodobnie najważniejszym liderem szyickim w kraju.

Rzecznik Ruchu Wysiedlonych

Pod koniec lat 60. Sadr był na pewno instytucją: założone przez niego centrum kształcenia w mieście Tyr było uważane za placówkę wzorcową z punktu widzenia rozwoju społecznego. Duchowny nie próbował zakładać partii politycznej, wolał stworzyć instytucję na poły religijną, na poły społeczną – Wysoką Radę Szyitów (Higher Shia Council). Rada pozwalała sformalizować przywództwo nad wspólnotą, wyrwać się spod prowizorycznego nadzoru sunnickiego Wielkiego Muftiego Libanu, a zarazem utworzyć instrument ustalania i realizacji politycznych priorytetów. Skład komitetu wykonawczego mówił sam za siebie: 19 szyickich deputowanych do parlamentu, 12 duchownych i 12 świeckich członków. Wszyscy członkowie mieli być wybierani przez społeczność, co stanowiło powiew realnej demokracji na południu kraju.

„Wybór Sadra do Rady w 1969 r. miał w sobie elementy koronacji", obrazowo podsumowywał Ajami. Najzagorzalsi zwolennicy nazywali go już imamem (niczym Chomeiniego dziesięć lat później w Iranie), cytowano hadis, że Bóg przyśle „człowieka, który odnowi wiarę raz na stulecie". A ten przemawiał już twardszym głosem. „Lud południa nie chce i nie oczekuje datków czy kontrybucji, namiotów czy lekarstw, i jedzenia w puszkach, które sprawiłyby, że czułby się niczym obcy bez godności. Państwo powinno zatroszczyć się o południe i uchodźców stamtąd, inaczej zaczną oni okupować wasze wille i pałace" – pisał, ogłaszając „dzień solidarności z południem", jednodniowy strajk w 1970 r.

Gdy wojna domowa już wybuchła, Sadr rozpoczął pokojową głodówkę w jednym ze stołecznych meczetów, odsyłając uzbrojonych ochroniarzy.

Słowo „uchodźcy" pojawia się tu nie przypadkiem. Pod koniec lat 60. do południowej części Libanu zaczęli napływać Palestyńczycy, a wraz z wyrzuceniem Jasira Arafata z Jordanii w 1970 r. Organizacja Wyzwolenia Palestyny zaczęła tworzyć na tym terenie swoje quasi-państwo. Bejrut zaś nie reagował, gdy na drogach pojawiły się palestyńskie posterunki, a obszar przy granicy z Izraelem stał się dla OWP bazą wypadową do rajdów na terytorium żydowskiego sąsiada. W ślad za nimi zresztą Izraelczycy zaczęli organizować wypady odwetowe. Ofiarami przemocy stawali się najczęściej libańscy szyici, bo Palestyńczycy znikali tak szybko, jak się pojawiali. Dlatego też wioski na południu zaczęły w ekspresowym tempie pustoszeć, a slumsy wokół Bejrutu – rosnąć.

Teraz oparciem Sadra stała się położona na wschodzie kraju dolina Bekaa – tradycyjnie ciut bogatsza, bardziej buntownicza i niesubordynowana niż południe. Imam starał się łączyć energię pierwszych z frustracją drugich. W efekcie, gdy w 1974 r. pojawił się na wiecu w Baalbeku – późniejszym mateczniku Hezbollahu – na spotkanie przyszło 75 tys. ludzi. Ten tłum cisnął się, by go dotknąć, imam zgubił swój turban, przez 20 minut nie mógł zacząć przemówienia, a uczestnicy regularnie zagłuszali go palbą z karabinów. – Mam słowa cięższe niż kule. Więc oszczędzajcie je – kwitował.

Liban jednak z każdym dniem przybliżał się do wojny domowej. Ludzie z karabinami, wiązkami granatów czy wyrzutniami przeciwpancernymi stawali się stałym elementem krajobrazu, nie tylko u szyitów. A imam współgrał z nastrojami. – Nazywamy siebie „rafidun", czyli ludźmi odmowy, ludźmi zemsty, ludźmi buntującymi się przeciw tyranii, nawet jeśli ceną jest krew i życie – zagrzewał robotników z Bejrutu, wewnętrznych imigrantów, nauczycieli czy plantatorów tytoniu z prowincji.

Jednak gdy wojna domowa już wybuchła, Sadr rozpoczął pokojową głodówkę w jednym ze stołecznych meczetów, odsyłając uzbrojonych ochroniarzy. Teoretycznie osiągnął pewne efekty: przedstawiciele innych libańskich społeczności zapowiedzieli nawet sformowanie rządu jedności narodowej, co było najważniejszym postulatem imama. Ale też nie mógł już dłużej ukrywać, że zbroją się również szyici.

Spośród szyickich formacji zbrojnych najważniejszą miał się okazać zaimprowizowany naprędce Amal, czyli Nadzieja (a przy okazji akronim od arabskiej nazwy Libańskie Jednostki Oporu). Była to zbrojna przybudówka ruchu Harakat al-Mahrumin (Ruch Wysiedlonych). Sadr musiał tu wyjątkowo zręcznie lawirować, popierając Ruch, a zarazem odcinając się od Amalu. Ale rosnącej w siłę milicji nie sposób było lekceważyć. Tym bardziej że w 1976 r. falangiści wypędzili z Bejrutu od 100 do 200 tys. szyitów, a plotkowano o nadchodzących kolejnych pogromach. W zamachach ginęli kolejni przywódcy społeczności i Musa Sadr przepowiadał, że „będzie następny".

W tym czasie stał się też krytykiem obecności Palestyńczyków w Libanie: zakładał, że ich walka z terytorium Libanu nie doprowadzi do pokonania Izraela czy uzyskania z jego strony żadnych ustępstw, tylko wywoła spustoszenie i tak upośledzonego południa państwa, nie mówiąc już o podsycaniu wewnętrznych sporów między społecznościami Libanu. Apelował o „generalną strategię" Arabów względem Izraela. Z tym posłaniem wiosną 1978 r. ruszył w objazd po stolicach państw arabskich: Arabii Saudyjskiej, Jordanii, Algierii. Podobno to Algierczycy zasugerowali mu, że powinien odwiedzić Kaddafiego, który „ma pomysły na Liban". Niewątpliwie Trypolis miał swoich agentów w ogarniętym wojną domową państwie – dla Kaddafiego pracowały niektóre palestyńskie frakcje, popierały go też lokalne ostatki arabskich nacjonalistów spod znaku Nasera.

Sadr i Kaddafi spotkali się już w 1975 r. i nie była to przyjazna pogawędka. Według szyitów podczas jednej z konferencji miało dojść do rozmowy, którą Kaddafi demonstracyjnie przerwał, udając, że zasypia na swoim krześle. Libijscy dygnitarze odwiedzający potem Liban skrupulatnie omijali Sadra. Teraz miało dojść do ponownego spotkania: 31 sierpnia 1978 r. imama spotkali Libańczycy przebywający w Bejrucie – miał im powiedzieć, że wybiera się na spotkanie z pułkownikiem. Resztę już znamy, a właściwie nie znamy.

Starzec z demencją

W ubiegłorocznym nakazie aresztowania wydanym przez prokuratorów z Libanu znalazły się m.in. nazwiska syna Muammara Kaddafiego, Saifa, szefa libijskiej bezpieki Abdullaha Sanussiego i jednego z przybocznych pułkownika, Ahmada Ramadana. Dobór wydaje się raczej przypadkowy: Saif miał w chwili zniknięcia Sadra sześć lat, Sanussi zaczął robić karierę w bezpiece w latach 80., a Ahmad Ramadan zajmował stanowisko ministra informacji. Być może zatem śledczy stawiają na to, że wszyscy wymienieni zajmowali potem tak wysokie stanowiska w reżimie Kaddafiego, że po prostu muszą coś wiedzieć o losie imama. Ramadan zresztą w 2011 r. w telewizyjnym wywiadzie twierdził, że pułkownik wydał rozkaz „likwidacji" duchownego, a inny dawny oficjel reżimu dowodził, że gości z Trypolisu zamordowano i pogrzebano na pustyni w okolicach miasta Sabha.

Pozostaje jeszcze wersja chętnie powtarzana przez niektórych szyitów i dziś: że Musa Sadr żyje i przebywa w którymś z libijskich więzień.

Inny trop próbuje podrzucić profesor historii z Columbia University, Andrew S. Cooper, w swojej książce „The Fall of Heaven: The Pahlavis and the Final Days of Imperial Iran". Zgodnie z jego wersją Sadr – dotychczas opisywany jako skoligacony z Chomeinim sympatyk (potencjalnej wówczas) rewolucji islamskiej w Iranie – w gruncie rzeczy nie ufał intencjom ajatollaha, a starca z Kom uważał za „niebezpiecznego lunatyka".

– Szach był gotowy podjąć dialog z Musą Sadrem. Pokładał wielkie nadzieje w jego idei łączenia szyizmu z nowoczesnością. Zniknięcie Sadra otwierało drogę do pojawienia się zbrojnego szyizmu w Iranie – mówił Cooper w rozmowie z „The New York Times".

Plakat w Tyrze (Liban) upamiętniający 40. rocznicę zaginięcia Musy Sadra. Po prawej widoczne zdjęcie

Plakat w Tyrze (Liban) upamiętniający 40. rocznicę zaginięcia Musy Sadra. Po prawej widoczne zdjęcie Nabiha Berriego, przywódcy partii Amal

RomanDeckert, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons

Krążą też opowieści o tym, że najbliżsi współpracownicy Chomeiniego zaaranżowali spotkanie w Trypolisie, które miałoby posłużyć rozstrzygnięciu doktrynalnych sporów między otoczeniem Chomeiniego a Sadrem. Gdy libański przywódca przyjechał już do Trypolisu, Irańczycy mieli przekonać Kaddafiego, że jego gość jest amerykańskim szpiegiem, którego należy natychmiast zlikwidować. Ale wywodzenie z tego wniosku, że za zniknięciem libańskiego duchownego stoją zwolennicy ajatollaha (czy on sam), wydaje się przedwczesne: w 1978 r. organizacyjnie zwolennicy rewolucji islamskiej byli w kompletnej rozsypce, a najważniejszym formacjom irańskim (np. Mudżahedinom Ludowym) los Sadra był zapewne obojętny. Nie zdarzyło się też, by Kaddafi dał się rozgrywać innym w tak prostacki sposób. Podobnie jest z sugerowanym sprawstwem syryjskiego prezydenta Hafiza al-Asada, który miał bronić wpływów Damaszku w Libanie: Sadr w latach 70. wydał orzeczenie, w którym uznał alewizm (sektę, do której należą syryjscy Asadowie, ojciec i syn) za odłam szyizmu, a nie kompletną herezję, jak twierdzą co bardziej ortodoksyjni teologowie islamscy. To czyniło z niego raczej przyjaciela i sojusznika Asadów niż ich wroga.

Pozostaje jeszcze wersja chętnie powtarzana przez niektórych szyitów i dziś: że Musa Sadr żyje i przebywa w którymś z libijskich więzień. Uwiarygadniają je opowieści powtarzane np. przez libijskiego pisarza Hishama Matara (w dzienniku zatytułowanym „Powrót", opisującym poszukiwania ojca autora): o starcach więzionych od dziesięcioleci w kazamatach, niepewnych już swojego nazwiska i pochodzenia. Sadr miałby dziś jednak 93 lata

– wiek rzadki do osiągnięcia nawet dla zdrowego mężczyzny, nie mówiąc o więzionym przez ponad cztery dekady. Wersję o powrocie imama, a przynajmniej jego kult, dziś podtrzymują jednak najważniejsze formacje szyickie w Libanie: Amal i wyrosły z tego ugrupowania Hezbollah. W polityce bowiem mity miewają większą władzę niż realni żywi ludzie.

Skądinąd nie tylko o przeciętnych wiernych tu chodzi. – Mam nadzieję, że imam Musa Sadr zostanie wkrótce odnaleziony i powróci do nas – cytowała pod koniec sierpnia ub. roku irańska stacja Al-Alam przewodniczącego libańskiego parlamentu Nabiha Berriego. – Dochodzenie wciąż jest otwarte i będzie trwać do skutku, nie damy się zwieść plotkom. Śledczy nie będą szli na żadne kompromisy – podkreślał twardo szyicki polityk.

Sprawa jest żywa również w Iranie, gdzie co roku w rocznicę zniknięcia duchownego odbywają się stosowne uroczystości. – Trwają rozmowy na bilateralnym i międzynarodowym szczeblu, aby wyjaśnić, jaki los spotkał imama – zapewniał rzecznik irańskiego MSZ w sierpniu ub. roku. Miał on zapewne na myśli nakazy aresztowania in absentia dziesięciu Libijczyków, jakie libańska prokuratura wystawiła latem 2019 r.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Pasażerowie "Titanica" umierali w blasku gwiazd
Historia świata
Odzwierciedlają marzenia i aspiracje panny młodej. O symbolice dywanu posagowego
Historia świata
Bezcenne informacje czy bezużyteczne graty? Kapsuły czasu trwalsze od fundamentów
Historia świata
Ludobójstwo w Rwandzie – szczyt obłędu
Historia świata
Prezydent, który zlecił jedyny atak atomowy w historii. Harry S. Truman, część III