Zanim doszło do krwawego rozwiązania problemu separatystycznego, w 1969 r. obalono reżim wojskowy. W Pakistanie przywrócono federację i autonomię na wschodzie. Jednak kolejne miesiące pokazały, że głębokie zmiany zapoczątkowane w II połowie lat 60. były już nie do zatrzymania. W wyborach do parlamentu w grudniu 1970 r. Liga uzyskała prawie 100 proc. mandatów przeznaczonych dla autonomii Pakistanu Wschodniego. W nowej stolicy kraju, Islamabadzie (od 1966 r.), zrozumiano, że parlament zdominowany przez bengalską partię uruchomi tendencje separatystyczne w całym Pakistanie. Prezydent Agha Muhammad Yahya Khan zablokował obrady nowego parlamentu, co doprowadziło do wybuchu zamieszek i powstania na wschodzie. Był to początek brutalnej i krwawej interwencji armii pakistańskiej we wschodniej prowincji w marcu 1971 r. Żołnierze rozpoczęli pacyfikację całych wiosek, ludność masowo uciekała do Indii. Według różnych szacunków wojna w Pakistanie Wschodnim doprowadziła do ucieczki blisko 10 milionów Bengalczyków do Indii. Rząd w Delhi, na czele z premier Indirą Gandhi, stanął przed nie lada zadaniem: próbą ustabilizowania sytuacji ludności bengalskiej.
Zmartwienie Nixona i nieunikniona wojna
Napięcia na linii Indie–Pakistan, dotyczące przygranicznych terenów w Dżammie i Kaszmirze, doprowadziły po odzyskaniu niepodległości do dwóch konfliktów zbrojnych w latach 1947–1948 oraz w 1965 r. Już w połowie 1971 r. armia indyjska szykowała się do wojny z Pakistanem mającej się rozegrać na dwóch frontach: kaszmirskim i bengalskim. W tle wzajemnych tarć pomiędzy Delhi i Islamabadem bardzo wiele zamętu wprowadziła mediacja, a właściwie podżeganie do eskalacji konfliktu ze strony Stanów Zjednoczonych. Rolę ciemnych charakterów w kwestii katastrofy we wschodnim Bengalu odegrali prezydent Stanów Zjednoczonych Richard Nixon oraz prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa Henry Kissinger.
Amerykański prezydent nie mógł pogodzić się z dobrymi stosunkami na linii Indie–ZSRR. Zarówno Nixon, jak i Kissinger uważali, że współpraca gospodarcza i militarna pomiędzy Delhi a Moskwą prowadzi do zaburzenia zimnowojennej równowagi na całym kontynencie azjatyckim. Z perspektywy nowego otwarcia na Chiny, Biały Dom obawiał się całkowitej porażki swojej polityki zagranicznej na Dalekim Wschodzie. Nie można zapominać, że początek lat 70. to okres dobiegającej końca wojny wietnamskiej, która stała się dla Waszyngtonu totalną klęską militarną, polityczną i propagandową. Rozdrażniony Nixon miotał się, widząc sojusz indyjsko-sowiecki mogący rzutować na sytuację całego kontynentu. Separatystyczne dążenia Bengalczyków, którzy chcieli oderwać się od Pakistanu i stworzyć własne państwo na wschodzie, stało się dla amerykańskiej administracji poważnym problemem. Nixon nie mógł pozwolić na „zdradę" pakistańskich przyjaciół i twardo stał za prezydentem Khanem.
Wiceadmirał Mihir K. Roy, szef wywiadu indyjskiej marynarki wojennej, po latach potwierdził, że to Indie miały rozpocząć uderzenie na Pakistan w grudniu 1971 r. Ale planowany na 4 grudnia atak indyjski został wyprzedzony serią nalotów pakistańskiego lotnictwa rozpoczętą 3 grudnia o godz. 17.30. Bomby spadły na lotniska w Pendżabie, Radżastanie i Uttar Pradeś. Pakistańskie wojska lądowe rozpoczęły zmasowany ostrzał indyjskich pozycji wzdłuż całej granicy zachodniej. Było to otwarcie szerokiej linii frontu w Pendżabie i Kaszmirze. Przebywająca w Kalkucie Indira Gandhi wręcz odetchnęła z ulgą na informację o pakistańskim ataku. Premier wiedziała, że Indie poradzą sobie militarnie, a Pakistan zostanie obarczony odpowiedzialnością za rozpoczęcie wojny.
Tymczasem w Waszyngtonie Nixon i Kissinger, nie wiedząc nic na temat chronologii wydarzeń z 3 grudnia, byli przekonani, że to Indie zaatakowały jako pierwsze. Oficjalne stanowisko Białego Domu mówiło o przebiegłym kroku Hindusów, którzy najpierw na wschodzie szkolili Bengalczyków, by w odpowiednim momencie otworzyć dwa fronty i zaatakować zaskoczonych Pakistańczyków. Kiedy w Waszyngtonie wiedziano już, że to Pakistan rozpoczął inwazję, Kissinger nie zmienił retoryki. Bez wahania oświadczył, że Pakistańczycy zostali sprowokowani przez Indie do ataku, a wszystko przypominało uderzenie Finów na ZSRR w 1939 r. Z kolei Nixon w trakcie spotkań z Kissingerem krzyczał do niego, że Amerykanie rzucą się do gardeł Hindusom. Politycy mocno ubolewali nad faktem, że we wcześniejszym okresie ze Stanów Zjednoczonych płynął szeroki strumień pomocy militarnej dla Indii. Gdyby mogli przewidzieć indyjski zwrot w kierunku ZSRR, zakręciliby wszystkie „kurki pomocowe" i wspierali wyłącznie Pakistan.
Atomowy epilog?
Działania Stanów Zjednoczonych można określić mianem „totalnej obojętności" w stosunku do tragedii Bengalczyków na wschodzie. Już po wybuchu wojny w grudniu 1971 r. próby mediacji ze strony ONZ zostały mocno wypaczone przez amerykańskich dyplomatów. Instrukcje Nixona i Kissingera były realizowane przez George'a H.W. Busha, wówczas amerykańskiego ambasadora przy ONZ. Przyszły prezydent, który tak ochoczo wysłał w 1990 r. międzynarodową koalicję do Zatoki Perskiej w obronie Kuwejtu, odrzucał całkowicie temat zbrodni przeciwko Bengalczykom ze wschodu i potępiał ingerencję Indii w wewnętrzne kwestie Pakistanu. Sam Nixon wysłał list do Leonida Breżniewa, w którym skarżył się na sowieckie wsparcie dla Indii, zagrażające niepodległości i suwerenności Pakistanu. Indira Gandhi nie zamierzała jednak ustąpić, wytykając społeczności międzynarodowej całkowitą bierność w obserwowaniu ludobójstwa i dramatu ludności bengalskiej w Pakistanie Wschodnim. Dla rządu w Delhi wyzwolenie Bengalczyków ze wschodu było oczywistością, która pozwoliłaby na zahamowanie rozlewu krwi i zatrzymała milionowy napływ uchodźców do indyjskiego Bengalu Zachodniego.