Z historii wiemy, że niestety nasi sojusznicy nie stanęli wówczas na wysokości zadania. Nie potrafili docenić wagi dostarczonego raportu oraz zareagować w sposób adekwatny na największą zbrodnię w dziejach ludzkości. Prezydent USA Franklin Delano Roosevelt po wysłuchaniu relacji Karskiego płynnie przeszedł do zagadnień gospodarczych: „Policzymy się z Niemcami po wojnie. Panie Karski, proszę mnie ewentualnie wyprowadzić z błędu, ale czy Polska jest krajem rolniczym? Czy nie potrzebujecie koni do uprawy waszej ziemi?”. Niektórzy Amerykanie wprost mówili Polakowi, że nie są zdolni dać wiary jego relacjom. Sędzia Sądu Najwyższego Felix Frankfurter uczciwie przyznał: „Panie Karski, ja panu nie wierzę. Nie twierdzę, że pan jest kłamcą, ale ja po prostu nie jestem w stanie panu uwierzyć”.
Brawurowa ucieczka z Auschwitz
Na godną pożałowania reakcję świata nikt z polskich bohaterów nie miał już wpływu i w żaden sposób nie umniejsza ona wagi misji, dla której wykonania ryzykowali życiem. Jako pierwsi zrobili to ci, którzy uciekli z obozu koncentracyjnego Auschwitz 29 grudnia 1942 r. Byli to trzej Polacy: Jan Komski, Bolesław Kuczbara (bratanek generała Sikorskiego), Mieczysław Januszewski oraz Niemiec Otto Küsel. Przygotowania do ucieczki trwały kilka miesięcy, a w plan mężczyzn od początku wtajemniczony był rotmistrz Witold Pilecki, twórca konspiracji wojskowej w obozie, której członkowie z najwyższym trudem powiadomili o sprawie porucznika Andrzeja Harata (ps. Wicher) z Libiąża. Wraz z kilkoma podległymi mu żołnierzami AK miał on czekać na uciekinierów w Broszkowicach koło Oświęcimia, aby pomóc im w dalszej drodze.
Czytaj więcej
Wiosna 1945 r. była w Europie Środkowej wyjątkowo ciepła i słoneczna. Wraz ze słońcem i ciepłem do Niemiec wkraczały wojska alianckie prące jak burza w kierunku Berlina. Hitler wiedział już, że nic ich nie zatrzyma. Dlatego wydał rozkaz zniszczenia Niemiec, aby aliantów witała jedynie spalona ziemia.
Planujący ucieczkę śmiałkowie mieli całkowite błogosławieństwo Pileckiego – nie tylko dlatego, że zobowiązali się zabrać ze sobą niemieckie dokumenty i powiadomić wolny świat o masowej zagładzie dokonywanej za drutami obozu. W czasie kiedy Niemcy stosowali zasadę odpowiedzialności zbiorowej (za każdego uciekiniera dziesiątkując jego kolegów), kierowany przez rotmistrza Związek Organizacji Wojskowej piętnował ucieczki jako czyny egoistyczne. Pod koniec 1941 r., pod wpływem interwencji z Berlina władze obozu zniosły jednak tę nieludzką zasadę (prawdopodobnie za tym krokiem krył się zwykły pragmatyzm – po co marnować siłę roboczą?). Apel, podczas którego w lipcu 1941 r. ojciec Maksymilian Kolbe oddał życie za współwięźnia skazanego na śmierć w odwecie za czyjąś ucieczkę, był ostatnim takim wydarzeniem w obozie. Późniejsi uciekinierzy ryzykowali już tylko własnym życiem, co przesądziło o zmianie ogólnego nastawienia do nich i skłaniało do udzielania im większej pomocy.
Kiedy jednak wybiła godzina ucieczki, więźniowie mogli polegać już tylko na sobie, własnych siłach i opanowaniu. Wiedzieli, że stawką w tej grze jest życie; gdyby ich plan został wykryty, a oni zatrzymani, nie mogliby liczyć na łaskę. Karą za próbę ucieczki mogła być tylko śmierć. Otto Küsel, który jako kapo i Niemiec mógł pozwolić sobie w obozie na więcej niż Polacy, zorganizował wóz zaprzężony w konie, kluczowy w pierwszej fazie ucieczki. W tym pojeździe, pozorując wyjazd do pracy, mieli przekroczyć bramę Auschwitz. Aby taki scenariusz wypadł wiarygodnie w oczach wartowników, na wozie powinien znaleźć się jednak co najmniej jeden SS-mann pilnujący więźniów. Oznaczało to, że któryś z czterech mężczyzn musiał przebrać się za strażnika SS. Ostatecznie wybór padł na Bolesława Kuczbarę, który odznaczał się najbardziej aryjskim wyglądem. „Doskonale wyglądał jako SS-mann; miał takie ostre rysy” – wspominał Jan Komski. Problemem było jednak to, że mający udawać hitlerowca Kuczbara znał zaledwie kilka słów po niemiecku, toteż wszyscy się modlili, aby wartowników przy bramie nie naszła ochota na pogawędkę z nim.