Powstanie Warszawskie. Na granicy światów

Powstańcy zawsze respektowali postanowienia genewskie – mówi Jerzy Mordasewicz, ps. Bolek, uczestnik powstania warszawskiego.

Aktualizacja: 01.08.2023 11:34 Publikacja: 28.07.2022 21:00

1 sierpnia 1944 r. w Warszawie wybuchło powstanie przeciwko okupującym Polskę Niemcom. Powstańcy z A

1 sierpnia 1944 r. w Warszawie wybuchło powstanie przeciwko okupującym Polskę Niemcom. Powstańcy z AK byli słabo uzbrojeni, a mimo to dzielnie walczyli przez 63 dni. Na zdjęciu: oddział niemieckich żołnierzy przemieszczający się przez zrujnowaną Warszawę

Foto: Getty Images

1 sierpnia 1944 r. stanął pan do walki o stolicę, ryzykując dla niej swoje młode życie, mimo że nie jest pan rodowitym warszawiakiem. Pochodzi pan z Włodawy na Lubelszczyźnie. Co sprawiło, że w 1941 r. przeniósł się pan do Warszawy?

Pozostawienie rodzinnego domu, szkoły i przyjaciół nie było decyzją łatwą, ale konieczną. W mieście szerzyły się bowiem pogłoski, że Niemcy planują wielką obławę na młodych ludzi. Jako najsilniejsze fizycznie i najbardziej twórcze, a także najbardziej skore do buntów jednostki mieliśmy zostać wywiezieni na roboty przymusowe do Rzeszy. Włodawianie wykazywali się przecież jeszcze we wrześniu 1939 r. ogromnym hartem ducha – pod koniec września na mocy rozkazu gen. Franciszka Kleeberga utworzono tzw. Rzeczpospolitą Włodawską, ostatni poza Helem i upadającą Warszawą bastion niepodległej II RP. Niemcy zdawali więc sobie sprawę, że stąpają po cienkim lodzie. Starali się ujarzmić niepokorne miasto. Szczególnie okrutnie obeszli się z jego żydowskimi mieszkańcami, którzy przed wojną stanowili niemal połowę ludności Włodawy. Tysiące Żydów zamordowano w obozie zagłady w Sobiborze. Ponadto cały czas czuliśmy na plecach oddech drugiego okupanta – tuż za przepływającym przez Włodawę Bugiem znajdowały się już tereny Rzeczypospolitej zajęte przez Związek Radziecki. To już był jednak zupełnie inny świat...

Kiedy wstąpił pan do konspiracji?

Przez pierwsze dwa lata mieszkania w Warszawie miałem inne obowiązki na głowie. Zamieszkaliśmy co prawda u naszych kuzynów, ale nie chciałem przecież być dla nich ciężarem i natychmiast podjąłem pracę jako szklarz, pragnąc zarobić na swoje utrzymanie. Pomimo dłuższego czasu, jaki upłynął od bombardowań podczas kampanii wrześniowej, wiele budynków w Warszawie nadal pozbawionych było okien. Wstawienie ich było dosyć kosztowne i ludzie musieli najpierw odłożyć na ten cel pieniądze. Ponieważ ojciec w związku z  obowiązkami konspiracyjnymi pozostał we Włodawie (był oficerem rezerwy Wojska Polskiego), musiałem stać się niejako głową rodziny i zatroszczyć o matkę oraz dwie młodsze siostry. Ponadto kontynuowałem naukę w szkole rolniczej. Było to gimnazjum z przedmiotami zawodowymi. Obserwowałem jednak stale oznaki szerzącej się tyranii okupanta – miałem ku temu okazję praktycznie codziennie. W naturalny sposób więc wzbierała we mnie chęć włączenia się w walkę z tą niegodziwością. Jesienią 1943 r., gdy hitlerowski terror osiągnął apogeum i rozpoczęły się uliczne egzekucje, poprosiłem moich starszych kuzynów o pomoc w skontaktowaniu się z właściwymi osobami. Wiedziałem, że w czymś „siedzą”. Spełnili więc moją prośbę. Złożyłem przysięgę i wstąpiłem w szeregi żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego. W tym czasie dołączył do nas ojciec, który również musiał opuścić Włodawę w obawie przed aresztowaniem. Wszystkich pozostałych oficerów spotkał już ten los i ojciec był niemal pewny, że jeśli pozostanie na Lubelszczyźnie, to będzie następny. Odkąd mój tata do nas dołączył i odciążył mnie trochę w obowiązkach, zyskałem więcej czasu na pracę w szeregach konspiracji.

Rzeczywistość niemieckiej okupacji i rzeczywistość powstania warszawskiego to dwa różne światy. W tym pierwszym musiał pan działać w ukryciu, w tym drugim walczył pan już otwarcie jako polski żołnierz. Jakie uczucie towarzyszyło panu, gdy po blisko pięciu latach straszliwego terroru mógł pan wreszcie ruszyć do walki jako wolny człowiek?

Muszę przyznać, że podszedłem do tego trochę inaczej niż większość moich koleżanek i kolegów. Usłyszawszy o zbliżającej się otwartej walce, oni wręcz kipieli entuzjazmem i euforią. Ja natomiast zareagowałem dziwnym spokojem. Czułem, że doszliśmy do kolejnego etapu i po prostu musimy spełnić nowy obowiązek. Napięcie stopniowane było kilkakrotnym wzywaniem na zbiórki tuż przed 1 sierpnia. Spieszyliśmy na te spotkania z duszą na ramieniu, spodziewając się, że otrzymamy rozkaz wyruszenia do powstania. Okazywało się jednak, że alarm był przedwczesny i rozpuszczano nas do domów. Dopiero podczas trzeciej zbiórki wybiła Godzina „W”. Rozpoczęliśmy więc walkę w okolicach placu Napoleona.

Jerzy Mordasewicz, ps. Bolek, żołnierz Batalionu „Kiliński” AK

Jerzy Mordasewicz, ps. Bolek, żołnierz Batalionu „Kiliński” AK

Zofia Brzezińska

Jakie wspomnienie z powstania jest dla pana najsilniejsze?

Bez wątpienia jest to zdobycie PAST-y, które miało miejsce 20 sierpnia. Brałem udział w tej akcji jako strzelec. Nie zapomnę towarzyszących temu zwycięstwu emocji. To nie był jednak jeszcze koniec! Pomimo sukcesu, jaki wtedy odnieśliśmy, nadal towarzyszył nam uzasadniony lęk przed atakiem Niemców, który mógł nadejść ze strony zajętego przez nich ogrodu Saskiego. Często pełniłem rolę wartownika. Po zejściu z warty standardowo przeskakiwałem przez będące stale pod obstrzałem Aleje Jerozolimskie i przez ulicę Polną biegłem na ulicę 6 Sierpnia. Tam mieszkały moja mama i siostry. Ze względu na śmiertelnie niebezpieczną przeprawę przez Aleje te moje eskapady były niezwykle ryzykowne. Gdybym poległ, nie tylko osierociłbym mamę i siostry, ale też pozbawił strzegących PAST-y kolegów jednego żołnierza. W obliczu przeważającej przewagi militarnej hitlerowców każdy żołnierz był na wagę złota. Nie mogłem jednak nic na to poradzić, gdyż potrzeba spotkania z rodziną i upewnienia się, że jest ona bezpieczna, była silniejsza ode mnie. W tamtym okresie dopisywało mi jednak szczęście – nie tylko udawało mi się z powodzeniem pokonywać trudną trasę i spotykać z całą oraz zdrową rodziną, ale i nie nadchodził spodziewany atak wroga. Ten względny spokój został zakłócony przez duże grupy powstańców ewakuujących się z upadającego Starego Miasta, które pod koniec sierpnia zaczęły docierać w rejony PAST-y. Opowieści tych ludzi jeżyły włosy na głowie i boleśnie uświadamiały, że jedno zwycięstwo nie przesądza jeszcze o sukcesie całego powstania i że najgorsze może dopiero nadejść...

Właśnie… to najgorsze. Z plakatu „Każdy pocisk, jeden Niemiec” straszył stereotypowy obraz wroga przedstawionego w postaci kościotrupa w hełmie. Czy obraz Niemca jako upiora znalazł odzwierciedlenie w pańskim osobistym doświadczeniu w kontaktach z nieprzyjacielem?

Czytaj więcej

Jak będą wyglądać obchody rocznicy wybuchu powstania warszawskiego w 2022 r.?

Muszę powiedzieć, że jedyne moje bezpośrednie zetknięcie z wrogiem wydarzyło się w sytuacji kontaktu z jeńcami pojmanymi podczas walk o PAST-ę. Rzecz jasna, ci ludzie nie zachowywali się jak stereotypowi, brutalni, agresywni hitlerowcy, których znamy z filmów. Prawdę mówiąc, zżerał ich strach przed tym, co ich czeka, przede wszystkim przed naszą ewentualną zemstą. Niektórzy z nich święcie wierzyli, że nie tylko pozbawimy ich życia, ale że w ramach zemsty zrobimy to w jakiś wyjątkowo okrutny sposób. Byli więc spokojni i potulni jak baranki. Oczywiście, o żadnym odwecie nie mogło być mowy. Powstańcy zawsze respektowali postanowienia genewskie, a także zwykłe zasady przyzwoitości nakazujące traktować bezbronnego jeńca z szacunkiem. Muszę przyznać, że momentami mnie ta konieczność nawet irytowała, zwłaszcza gdy przypomnę sobie, w jaki sposób Niemcy traktowali naszych jeńców i cywilów… Oczywiście, ta złość pojawia się tylko na poziomie czysto emocjonalnym. Bo z racjonalnego punktu widzenia doskonale zdaję sobie sprawę, że musieliśmy wobec nich tak postępować. To nie podlegało żadnej dyskusji.

Wspomniał pan o cywilach. To często pomijani bohaterowie powstania, którzy nieustannie – choć w inny sposób – walczyli u boku powstańców. Jak układały się wasze relacje z cywilami i czy ich stosunek do was zmieniał się wraz z wydłużającymi się walkami?

Cywile byli mi szczególnie bliscy, bo przecież wśród nich znajdowały się też moja mama i siostry, o których bezpieczeństwo nieustannie drżałem. W pełni zgadzam się, że ci ludzie to niedocenieni bohaterowie, którzy pomagali nam w każdy możliwy sposób. Dostarczali żywność, leki, bandaże i środki medyczne. Przebywając najczęściej w piwnicy, udostępniali swoje mieszkania, aby zmęczeni powstańcy mogli się umyć i chociaż chwilę przespać w godnych warunkach. Pomagali zorientować się w nieznanych zakamarkach obcych dzielnic i budowali barykady. Moje osobiste doświadczenia z cywilami są więc na szczęście tylko pozytywne. Wiem, że według niektórych relacji część ludności cywilnej w pewnym momencie powstania zwróciła się przeciwko nam, obwiniając nas o przedłużające się walki i związane z nimi tragedie, ale ja nie zaobserwowałem takiego zjawiska. Cywile stali za nami murem do końca, a ówczesna solidarność ludności Warszawy to niespotykany w dziejach fenomen. Piękny – pomimo towarzyszącej mu grozy sytuacji. W mojej ocenie świat powstańców i świat cywilów przenikał się w sposób naturalny i całkowicie harmonijny.

Łamiący moment kapitulacji był dramatem chyba dla każdego powstańca. Jakie były pańskie losy po tym wydarzeniu?

Polski plakat z okresu II wojny światowej wzywający rodaków do walki z niemieckim okupantem

Polski plakat z okresu II wojny światowej wzywający rodaków do walki z niemieckim okupantem

thebarchive

Podczas walk w Śródmieściu zostałem dwukrotnie ranny, gdy więc nastał moment kapitulacji, byłem nie tylko złamany psychicznie, ale też w fatalnej kondycji fizycznej. Doszedłem jednak do wniosku, że dla mamy i sióstr muszę się jakoś trzymać. Postanowiłem, że nie pójdę do niewoli wraz z moimi przyjaciółmi z oddziału, tylko razem z rodziną opuszczę miasto jako cywil. Chaos, niedowierzanie, rozpacz i ogólna dezinformacja panujące w szeregach powstańczych tuż po kapitulacji sprawiły, że nie udało mi się skontaktować z przełożonym i powiedzieć mu o tej decyzji. Czułem jednak, że nie mam wyjścia i że jest to mój obowiązek. Jedna z moich sióstr miała przecież dopiero trzy latka i przez całą drogę do obozu w Pruszkowie niosłem ją na rękach. Nie dotarliśmy jednak do samego Pruszkowa, tylko do fabryki w Ursusie, która była filią obozu w Pruszkowie. Tam spędziliśmy noc, a nazajutrz mieliśmy ruszać w dalszą drogę. Okazało się jednak, że mój ojciec miał inny plan. Namówił grupę towarzyszących nam mężczyzn i razem udali się do wartownika, pragnąc go przekupić. Wartownik rzeczywiście nas wypuścił, ale zaraz nadbiegli inni Niemcy i Ukraińcy, którzy nie byli już tak ugodowi. Rzucili się za nami w pogoń. Pamiętam tylko, że na ich widok ktoś z naszej grupy krzyknął przeraźliwie: „Niemcy!”, po czym wszyscy rozpierzchliśmy się w popłochu. Ja wraz z rodziną i kilkorgiem osób wpadłem na parter urzędu miejskiego, po czym zabarykadowaliśmy się w jednym z pomieszczeń. Na szczęście nie zostaliśmy odnalezieni. Przez kilka następnych miesięcy ukrywaliśmy się w tym miejscu – w dziewięć osób. Dobrze, że przed wyruszeniem na tę poniewierkę rodzice zabrali z domu ciepłe koce i odzież dla dziewcząt. Wieczorami, by nie umrzeć z głodu, wychodziłem na zewnątrz i wałęsałem się po okolicy, oferując swoje usługi szklarza. Niewiele jednak miałem klientów, gdyż ludzie mieli wówczas poważniejsze problemy i inne priorytety niż naprawa czy wymiana okien. Jakimś cudem udało nam się jednak dotrwać do „wyzwolenia” i było nam dane ujrzeć Rosjan zmierzających ku ruinom Warszawy w mroźnej styczniowej scenerii…

Jakie uczucia budzi w panu zbliżająca się 78. rocznica wybuchu powstania warszawskiego?

Przede wszystkim smutek i tęsknotę za tymi, których już z nami nie ma. Tak wielu przyjaciół odeszło już na wieczną wartę... Oczywiście, wezmę udział w uroczystościach 1 sierpnia, gdyż uważam to za swój obowiązek. Wcześniej jednak spędzę kilka tygodni nad morzem, żeby nabrać sił. Jestem już bowiem bardzo zmęczony. Jak wspominałem – wrócę do Warszawy na czas, jednak bez moich przyjaciół nawet najpiękniejsze i najbardziej uroczyste obchody to już nie to samo...

1 sierpnia 1944 r. stanął pan do walki o stolicę, ryzykując dla niej swoje młode życie, mimo że nie jest pan rodowitym warszawiakiem. Pochodzi pan z Włodawy na Lubelszczyźnie. Co sprawiło, że w 1941 r. przeniósł się pan do Warszawy?

Pozostawienie rodzinnego domu, szkoły i przyjaciół nie było decyzją łatwą, ale konieczną. W mieście szerzyły się bowiem pogłoski, że Niemcy planują wielką obławę na młodych ludzi. Jako najsilniejsze fizycznie i najbardziej twórcze, a także najbardziej skore do buntów jednostki mieliśmy zostać wywiezieni na roboty przymusowe do Rzeszy. Włodawianie wykazywali się przecież jeszcze we wrześniu 1939 r. ogromnym hartem ducha – pod koniec września na mocy rozkazu gen. Franciszka Kleeberga utworzono tzw. Rzeczpospolitą Włodawską, ostatni poza Helem i upadającą Warszawą bastion niepodległej II RP. Niemcy zdawali więc sobie sprawę, że stąpają po cienkim lodzie. Starali się ujarzmić niepokorne miasto. Szczególnie okrutnie obeszli się z jego żydowskimi mieszkańcami, którzy przed wojną stanowili niemal połowę ludności Włodawy. Tysiące Żydów zamordowano w obozie zagłady w Sobiborze. Ponadto cały czas czuliśmy na plecach oddech drugiego okupanta – tuż za przepływającym przez Włodawę Bugiem znajdowały się już tereny Rzeczypospolitej zajęte przez Związek Radziecki. To już był jednak zupełnie inny świat...

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Odcisk palca na chlebie sprzed 8600 lat
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia Polski
2 kwietnia mija 19. rocznica śmierci Jana Pawła II
Historia Polski
Kołtun a sprawa polska. Jak trwała i trwa plica polonica
Historia Polski
Utracona szansa: bitwa nad Worsklą. Książę Witold przeciwko Złotej Ordzie
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia Polski
Tajemnica pierwszej koronacji. Jakie sekrety kryje obraz Jana Matejki