Polska partyzancka wojna domowa

W wielu miejscach na polskiej prowincji w czasie II wojny światowej toczyły się zacięte i okrutne bratobójcze walki. Po jednej stronie były oddziały AK i NSZ, po drugiej – AL oraz zbolszewizowanej części BCh.

Publikacja: 21.07.2022 21:00

Gen. Michał Rola-Żymierski wraz ze sztabem z obwodu na inspekcji wśród partyzantów z południowej Lub

Gen. Michał Rola-Żymierski wraz ze sztabem z obwodu na inspekcji wśród partyzantów z południowej Lubelszczyzny, czerwiec 1944 r.

Foto: MUZEUM NIEPODLEGŁOŚCI/EAST NEWS

Ppor. Jan Skwark, oficer Wojska Polskiego, zginął od kuli bratobójczej 23.12.1943 w wieku 28 lat” – taki napis widnieje na jednym z nagrobków na cmentarzu w miejscowości Janina koło Buska-Zdroju. Wkradła się do niego pewna nieścisłość – Jan Skwark, ps. Szary, owszem, dosłużył się w wojsku II RP stopnia podporucznika, ale w partyzantce został awansowany na kapitana. Dowodził Batalionem Buskim Narodowych Sił Zbrojnych. Ten zawodowy oficer, który przeszedł kampanię wrześniową w szeregach 31. Pułku Piechoty Strzelców Kaniowskich, miał oferty przystąpienia do szeregów ZWZ/AK. Uznał, że AK w tym rejonie jest już wystarczająco silna, a jego ludzie lepiej przydadzą się, by wzmocnić lokalne struktury NSZ. Mocno dał się we znaki Niemcom, którzy zabili jego ojca (żandarm strzelił przez drzwi rodzinnego domu Skwarka, myśląc, że stoi za nimi poszukiwany dowódca partyzancki. Skwark był 300 m dalej i słyszał ten strzał). Był też jednak postrachem komunistów z Gwardii Ludowej (od 1 stycznia 1944 r. jako Armia Ludowa, AL) i zbolszewizowanego oddziału Batalionów Chłopskich dowodzonego przez Józefa Maślankę.

GL-owcy oraz ludzie Maślanki wywodzili się głównie z potomków chłopów folwarcznych oraz wiejskich przestępców i patrzyli z zawiścią na nieco bogatszych od siebie gospodarzy. Rabowali ich z całego dobytku, a tych, którzy próbowali stawiać opór, torturowali. Łamanie palców ofiarom w drzwiach było jedną z ich „łagodniejszych” metod. Terroryzowana przez czerwono-zielonych bandytów ludność wzywała na pomoc oddziały Skwarka i por. Stanisława Grabdy „Bema” (również partyzanta NSZ). Wobec band nie było pardonu. Bywało, że rozstrzeliwano całe bandyckie rodziny przyłapane na gorącym uczynku. Jeden ze zbolszewizowanych oddziałów został wystrzelany w okolicach wsi Stara Grabda.

Ludzie Maślanki też jednak potrafili się odgryźć. 23 grudnia 1943 r. zabili Skwarka, strzelając mu w plecy. Jedna z kul przeszła przez jego ciało i zabiła jednego z uczestników zasadzki. Żołnierze „Bema” szybko doszli do tego, kim byli sprawcy mordu, i wykonali na nich wyroki śmierci. Starcia pomiędzy partyzantami nie ustały. 17 lipca 1944 r. pod Skrobaczowem 204. Pułk Piechoty NSZ pokonał połączone siły AL i BCh. AL-owcy wycofali się z pola bitwy, tracąc ośmiu zabitych, a wziętych do niewoli partyzantów BCh wychłostano i wypuszczono wolno. Porachunki trwały też po wojnie. W ich ramach Grabda „Bem” został w 1953 r. zabity w komunistycznym więzieniu. W tym czasie Maślanka, minister administracji publicznej w Rządzie Tymczasowym, poseł w latach 1944–1952, robił karierę w Zjednoczonym Stronnictwie Ludowym. Takie to były kadry „władzy ludowej”.

Bandyckie rozkułaczanie

Czerwona radykalizacja części mieszkańców polskiej wsi tłumaczona jest często przedwojenną biedą. To jednak nie tłumaczy wszystkiego – wszak chłopi rabowani przez AL i skomunizowaną część BCh nie byli wielkimi bogaczami. Często byli tylko nieznacznie zamożniejsi od swoich prześladowców. Czerwoni postrzegali ich jednak jako „kułaków” i „krwiopijców”. Być może było to odległym echem konfliktów społecznych z dawnych czasów. Bywało przecież, że na północnym Mazowszu, w dawnych wsiach folwarcznych, na partyzantów z AK i NSZ mówiono „pańskie wojsko”, bo oddziały te miały silne oparcie w dawnych zaściankach szlacheckich. To nic, że szlachta pracowała tam fizycznie na roli od kilkuset lat. W oczach „folwarcznych” schłopiały potomek szlachty też był „wyzyskiwaczem”. Partyzanci z AK, NSZ, BCh i AL mieli „pod sobą” określone wsie będące ich bazą społeczną. Starali się je ochraniać za wszelką cenę, dzielili się z nimi zdobytymi na wrogach dobrami, a w zamian zyskiwali lojalność oraz wsparcie miejscowych. Dobrze wiedziano, które wsie są „czerwone”, a w których sympatią darzy się oddziały „reakcji”. „Małe Moskwy” i „Małe Londyny” często ze sobą sąsiadowały. W jednej z miejscowości na Lubelszczyźnie działały aż trzy organizacje podziemne: AK miało swoich ludzi w części wsi określonej jako „dworska”, NSZ – w części nazywanej „kościelną”, a bastionem AL była część nazywana „złodziejską”.

Pogrzeb Jana Skwarka, ps. Szary, dowódcy oddziału NSZ. Skwark zginął 23 grudnia 1943 r. w zasadzce z

Pogrzeb Jana Skwarka, ps. Szary, dowódcy oddziału NSZ. Skwark zginął 23 grudnia 1943 r. w zasadzce zorganizowanej przez oddział BCh dowodzony przez Józefa Maślankę

Grabda.pl

Czemu jednak element przestępczy tak mocno garnął się do AL? Bo zanim komuniści zaczęli organizować swoją partyzantkę, patriotycznie nastawieni mieszkańcy wsi byli już zagospodarowani przez organizacje uznające polski rząd w Londynie. Opcja sowiecka odstręczała od siebie z wielu powodów. Kojarzona była powszechnie ze zdradą. „Każdy Polak – robotnik, chłop czy inteligent – który ulega propagandzie komunistycznej, który współpracuje w najmniejszej mierze z Sowietami – staje się dziś zdrajcą takim samym, jakim jest volksdeutsch” – pisano w „Biuletynie Informacyjnym”, organie AK, w numerze z 23 września 1943 r. Czerwoni „pompowali” swoje oddziały, przyjmując do nich kogo popadnie: obok żydowskich zbiegów z gett służyli więc w nich dezerterzy ze wschodnich oddziałów służących III Rzeszy (jeden z oddziałów AL jest określany w wewnętrznych dokumentach tej organizacji jako „Była załoga Treblinki”, bo składał się… z byłych ukraińskich esesmanów, którzy wcześniej służyli w tym obozie). Z otwartymi ramionami przyjmowano też wiejskich bandytów, których wyposażano w broń maszynową ze zrzutów sowieckich. Przynosiło to opłakane skutki nawet dla samych komunistów, gdyż tworzone w ten sposób oddziały były mocno niesubordynowane i stanowiły nikłą wartość bojową. W jednym z dokumentów AL jest mowa, że jeden z dowódców takiego oddziału Kazimierz Piotrowski „Kazik” „pił grabił dwory a nie chciał bić Niemców a przyswajał sobie wszelkie akcje oszukiwał partję i przy jej pomocy uzbroił się” (pisownia oryginalna). „Kazik” nie był żadnym wyjątkiem, tego typu zachowania zdarzały się często.

„Wpada gromada półcywili, półżołnierzy, dowódca z pistoletem w dłoni, kilku z karabinami. Przedstawiają się: oddział gwardii ludowej kapitana Kuby. Dowódca przemawia: wy kapitaliści, obszarnicy, pachołki Sikorskiego, dawać pieniądze na naszą walkę z wrogiem. Zaczął się rabunek. Paniom każą zdjąć pierścionki, wszystkim oddać pieniądze, gospodarzom wymierzają kontrybucję. Ubierają się w płaszcze zdjęte w przedpokoju” – mówi jedna z relacji o działalności komunistycznego oddziału „Kuby” w okolicach Sochaczewa.

„Było w tym coś zupełnie kretyńskiego. Wszyscy, może z wyjątkiem dowódcy, byli po prostu zwykłymi bandziorami. Zbiegli z obozu, utworzyli oddział i zajmowali się rozbojem. (…) A przy okazji dowiedziałam się strasznych rzeczy, bo oni mieli na sumieniu zabicie kilku zamożnych Żydów” – wspominała pobyt w oddziale AL Irena Szenberg-Tarłowska, uciekinierka z getta warszawskiego.

Na korzyść bandytów działało również to, że AL zabijała „granatowych” policjantów, z których wielu współpracowało z Polskim Państwem Podziemnym. Dodatkowo komuniści prowokowali Niemców stosunkowo niegroźnymi akcjami dywersyjnymi do krwawych represji przeciwko polskim wsiom. Zmuszało to zwykłych ludzi do desperackich działań. „Ludność terroryzowana akcją pacyfikacyjną współpracuje z Niemcami, donosząc obecnie o wszelkich ruchach bandytów [i] w miarę możliwości pomagając w ich schwytaniu” – mówił raport kontrwywiadu AK z Lubelskiego.

Polskie Państwo Podziemne nie mogło oddać terenu bandytom. Komendant główny AK gen. Tadeusz Komorowski „Bór” wydał więc 15 września 1943 r. specjalny rozkaz sankcjonujący niszczenie przestępczych oddziałów. „Polecam Kom[endantom] Podokr[ęgów] i Kom[endantom] Obw[odów] wystąpić tam, gdzie zachodzi tego potrzeba, przeciwko [elementom] plądrującym bądź wywrotowo-bandyckim. Każde wystąpienie musi być zdecydowane i musi mieć za cel ukrócenie samowoli, występować należy tylko przeciw grupom specjalnie dokuczliwym, dla ludności miejscowej i dla S[ił] Z[brojnych] w Kraju, przede wszystkim przeciwko tym, którzy mordują, gwałcą bądź rabują. Działać należy w kierunku likwidowania przywódców i agitatorów w bandach, nie siląc się na likwidację całej bandy” – mówił jego rozkaz. Część dowódców już wcześniej, bez żadnego rozkazu, wzięła się do niszczenia zbandyciałych oddziałów GL/AL.

Borów i Rząbiec

Szczególnie cięty na zbolszewizowanych bandytów był kapitan Leonard Zub-Zdanowicz, cichociemny, który przeszedł z AK do NSZ. 9 sierpnia 1943 r. jego liczący około 30 żołnierzy oddział natknął się na grupę GL dowodzoną przez przedwojennego bandytę Stefana Skrzypka „Słowika”, w której skład wchodziły też bandy rabunkowe Antoniego Palenia „Jastrzębia” i Józefa Liska. Zub-Zdanowicz, były żandarm znany z ostrego podejścia do niesubordynowanych żołnierzy (podczas służby w 1. Samodzielnej Brygadzie Strzelców Podhalańskich przestrzelił policzek żołnierzowi, który demonstracyjnie okazał mu lekceważenie), przeżył szok kulturowy, widząc obdartych i fatalnie się zachowujących komunistycznych partyzantów. Agitowali oni jego ludzi za komunizmem, a gdy spotkali się z ostrą odpowiedzią, odgrażali się, że pozabijają wszystkich partyzantów z oddziału Zuba-Zdanowicza. Dowódca oddziału NSZ zarządził więc szybki atak na obóz AL-owców. Wziętych do niewoli 29 członków oddziału „Słowika” rozstrzelano, dwóch ułaskawiono, a jeden uciekł. „Dowodem, jak pożyteczna była akcja, świadczą liczne podziękowania ludności wiejskiej okolicznej” – pisał później w raporcie Zub-Zdanowicz. Wspomniał, że dzięki temu ludność odzyskała dużo zrabowanych jej przedmiotów. W listopadzie 1943 r. oddział Zuba-Zdanowicza otoczył w bunkrach pod Kraśnikiem grupę GL Anatola Koszelewa „Lońki”, który wcześniej wymordował rodzinę leśniczego Kowalczyka. Tym razem nie było pardonu – wszystkich komunistów wybito.

Do najsłynniejszego starcia pomiędzy NSZ a AL doszło w pobliżu Rząbca, w powiecie włoszczowskim, na Kielecczyźnie. 8 września 1944 r. nad ranem w zasadzkę komunistów wpadł patrol z Brygady Świętokrzyskiej NSZ. Schwytanych partyzantów przygotowano do rozstrzelania, zmuszając ich do kopania sobie grobów. Komuniści z oddziału AL Tadeusza Grochala „Tadka Białego” i sowieckiego kapitana Iwana Karawajewa nie zdawali sobie sprawy z tego, że w pobliżu znajdują się główne siły Brygady Świętokrzyskiej wraz z jej dowództwem. Woźnica, który wcześniej przewoził patrol NSZ, zdołał uciec komunistom i powiadomić dowództwo Brygady o tym, co się stało w okolicach Rząbca. W Brygadzie ogłoszono alarm bojowy. „Plan działania był prosty: okrążyć i zaatakować” – wspominał płk Antoni Szacki „Bohun”, dowódca Brygady Świętokrzyskiej. Do ataku użyto sił 202. i 204. Pułku Piechoty NSZ. Komuniści zostali zaskoczeni i szybko rozbici. Stracili 34 zabitych i około 30 rannych, a Brygada – 1 zabitego i 1 rannego. Wieczorem doszło do buntu sowieckich jeńców (z których wielu służyło wcześniej w kolaboracyjnych oddziałach pomocniczych służących u Niemców i pacyfikujących polskie wsie). Zabito w jego trakcie 67 Sowietów, a 4 żołnierzy NSZ zostało rannych, w tym dwóch śmiertelnie. Kilku wziętych do niewoli AL-owców wstąpiło do NSZ. Wśród rzeczy zdobytych w komunistycznym obozowisku znalazły się dokumenty zawierające m.in. listy żołnierzy AK przeznaczonych do „likwidacji” oraz rozkazy nakazujące nękanie warszawiaków przesiedlonych w Świętokrzyskie po powstaniu.

Partyzanci Narodowych Sił Zbrojnych z oddziału por. Stanisława Grabdy „Bema”

Partyzanci Narodowych Sił Zbrojnych z oddziału por. Stanisława Grabdy „Bema”

Grabda.pl

Czasem bywało, że schwytanych bandytów z GL/AL stawiano przed sądem. Taki przypadek opisał m.in. Władysław Kołaciński „Żbik”, dowódca oddziału NSZ, działającego na Kielecczyźnie. „Stoją przed tobą bandyci, ale ludzie. Stoją świadomi swej śmierci i targani przerażeniem. (…) Wstrząśnięty do głębi widokiem skamlących, już żółtych półtrupów ludzkich, nie mogłem zdobyć się na wypowiedzenie ostatecznego słowa – śmierć. Zwołuję więc sąd. (…) Wobec nich odczytałem protokół, w którym wymienione zostały wszystkie napady, popełnione przez oskarżonych. Starszy jest w średnim wieku. Ma czworo drobnych dzieci. Nędza. Ciemnota i otumanienie. Więc? (…) Wszystkie kartki czerniały trzema literami: TAK. Wyrok został wykonany następnej nocy w lesie” – napisał „Żbik”.

Puziowe Doły i Owczarnia

11 kwietnia 1944 r. Władysław Skrzypek „Grabowski”, jeden z dowódców AL na Lubelszczyźnie, podczas napadu na dom związanej z NSZ rodziny Kobylarzów we wsi Potok Stany został śmiertelnie postrzelony przez 16-letniego Wojciecha Kobylarza. Mieczysław Moczar, dowódca okręgu lubelskiego AL, wydał wówczas rozkaz: „Za zbrodnie popełnione przez zbirów faszystowskich we wsi Potok dowództwo AL winno wyciągnąć najsurowsze konsekwencje do kary śmierci dla wszystkich winowajców tej zbrodni, pośrednich i bezpośrednich”. Kilka oddziałów AL napadło więc na wioski: Potok Stany, Kolonia Potok Stany i Dąbrówka. Na miejscu zastrzelili dwie osoby, a jedną zarąbali siekierą. Uprowadzili 11 osób, w tym Aleksandra Markiewicza, księdza Katolickiego Kościoła Narodowego. W wąwozie Puziowe Doły ksiądz został spalony żywcem, a Lucjan Duma, przed wojną żołnierz Straży Prezydenckiej na Zamku Królewskim, został rozerwany końmi. Pozostałe ofiary zabito strzałami w potylicę. W masakrze brał udział oddział Bolesława Kaźmiraka „Cienia”.

5 maja 1944 r. ludzie „Cienia” dokonali kolejnej zbrodni. Zaatakowali czekającą na zrzut 3. Kompanię 15. Pułku Piechoty AK por. Mieczysława Zielińskiego „Krysta”. Po chwili walki przerwano ogień, a „Cień” udał się do dowódcy AK, by wyjaśnić „pomyłkę”. Partyzanci z AK i AL ustawili się naprzeciwko siebie w szeregach i zaczęli wznosić przyjazne okrzyki. Znali się wcześniej i współpracowali ze sobą. „Cień” nagle jednak zastrzelił „Krysta”, a wówczas komuniści wznowili ogień, zabijając 17 żołnierzy AK. Ich zwłoki po obrabowaniu i odarciu z ubrań wrzucili do dołu, do którego zepchnęli również truchło martwego psa. Zbrodnia w Owczarni odbiła się szerokim echem w okolicy. Hieronim Dekutowski „Zapora”, oficer Kedywu AK, połączył siły z Zubem-Zdanowiczem w obławie na „cieniowców”. Za likwidacją oddziału „Cienia” opowiadali się też niektórzy dowódcy z BCh. „Cieniowcom” zadano ciężkie straty – kilkunastu zabitych – podczas potyczki pod Bożą Wolą w nocy z 12 na 13 maja 1944 r. „Cień” zdołał jednak umknąć obławie i zachował zdolność do nowych uderzeń. 2 lipca, pod Stefanówką, wspólnie z oddziałem Józefa Pacyny „Chrzestnego”, podającym się za BCh, zdołał zabić w potyczce 11 żołnierzy AK. W zniszczeniu oddziału „Cienia” niestety przeszkodził płk Kazimierz Tumidajski „Edward”, dowódca Okręgu Lublin AK. Kazał podległym sobie oddziałom wstrzymać operacje przeciwko AL. Wyraźnie nie chciał drażnić Sowietów przed akcją „Burza” (po akcji „Burza” trafił do sowieckiego łagru, gdzie zginął podczas strajku głodowego).

Czytaj więcej

II wojna światowa: Spór o „wyzwolenie” Warszawy przez ZSRR

W 1945 r. „Cień” został przyjęty do LWP, ale musiał zmienić nazwisko na „Kowalski”, gdyż za bardzo ciągnęła się za nim zła sława z czasów partyzanckich. Dowodził pacyfikacjami wsi w okolicach Hrubieszowa. Zastrzelił też po pijaku dwóch funkcjonariuszy UB, a jego ludzie przypuścili szturm na siedzibę UB w Pruszkowie. Nie został za to ukarany, ale wysłany do szkoły oficerskiej, a później mianowany dowódcą pułku Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Krakowie. W 1951 r. został aresztowany w związku ze zbrodniami na Żydach popełnionymi przez AL na Lubelszczyźnie. W 1956 r. wyszedł jednak na wolność i wrócił później do wojska jako „ofiara stalinowskich represji”.

Meandry pamięci

Pamięć o walkach pomiędzy oddziałami partyzanckimi długo była skrępowana przez komunistyczną cenzurę. Dawni AL-owcy dorabiali się gwiazdek generalskich i posad w ministerstwach. Obwieszeni orderami opowiadali niestworzone historie o tym, jak walczyli z niemieckimi czołgami i lotnictwem. Skomunizowani członkowie BCh robili kariery w ZSL, a ci patriotyczni byli prześladowani przez UB, podobnie jak dawni żołnierze AK i NSZ. Komuniści pisali historię i na kartach ich książek bandyckie oddziały bezlitośnie łupiące chłopów zmieniały się w „przyjaciół ludu” i „bojowników o wyzwolenie społeczne”.

Oficjalna wersja usankcjonowana przez komunistów mówiła, że w tej „wojnie domowej” stroną atakującą byli tylko „reakcjoniści”, a oddziały AL jedynie się broniły. O bitwie pod Rząbcem – błyskotliwym polskim zwycięstwie nad Sowietami – pisano jedynie, że była mordem popełnionym na „polskich patriotach” wspólnie przez NSZ i Niemców. We wsi Rząbiec stanął w 1952 r. pomnik z inskrypcją: „W tych lasach 8 IX 1944 roku oddziały Armii Ludowej i partyzantów radzieckich zostały podstępnie napadnięte przez wysługujących się hitlerowskiemu okupantowi zbirów NSZ-kich »Bohuna«. Cześć i sława 74 bohaterom poległym w walce o wyzwolenie narodowe i społeczne ludu polskiego w 10. rocznicę powstania Polskiej Partii Robotniczej”. Już w III RP ten pomniczek ktoś ozdobił krzyżami. Widocznie rodziny zabitych wówczas partyzantów AL czuły się katolikami. Pomnik był dwukrotnie dewastowany. W marcu 2018 r. zmieniono jego inskrypcję na bardziej neutralną: „Pamięć nie umiera. Zabiła ich nienawiść. Pamięci 74 partyzantów-jeńców rozstrzelanych 8 września 1944 r. Pokój ich duszy”. Kilka miesięcy później upamiętnienie w Rząbcu zostało rozebrane na mocy ustawy dekomunizacyjnej.

Ofiary AL zamordowane w Puziowych Dołach do dzisiaj nie mają pomnika. Rodziny uczestników napadu na ich wioski nie chcą ujawnić, gdzie zakopano zwłoki. Widocznie czują się związane omertą. Nagrobek Jana Skwarka w Janinie był zaś dewastowany. Ponad 76 lat po zakończeniu II wojny światowej wydarzenia, do których doszło na polskiej prowincji, nadal wywołują ogromne emocje.

Co się jednak dziwić meandrom pamięci na głębokiej prowincji, skoro nawet „światła” Warszawa ma kłopoty z właściwym postrzeganiem historii. Jedna z arterii komunikacyjnych centrum stolicy wciąż nosi nazwę „aleja Armii Ludowej”. Próby jej zmiany na „aleję Lecha Kaczyńskiego” zostały storpedowane przez sądy, ale można sięgnąć po propozycję kompromisową: przemianować tę ulicę na „aleję Ofiar Armii Ludowej”.

Ppor. Jan Skwark, oficer Wojska Polskiego, zginął od kuli bratobójczej 23.12.1943 w wieku 28 lat” – taki napis widnieje na jednym z nagrobków na cmentarzu w miejscowości Janina koło Buska-Zdroju. Wkradła się do niego pewna nieścisłość – Jan Skwark, ps. Szary, owszem, dosłużył się w wojsku II RP stopnia podporucznika, ale w partyzantce został awansowany na kapitana. Dowodził Batalionem Buskim Narodowych Sił Zbrojnych. Ten zawodowy oficer, który przeszedł kampanię wrześniową w szeregach 31. Pułku Piechoty Strzelców Kaniowskich, miał oferty przystąpienia do szeregów ZWZ/AK. Uznał, że AK w tym rejonie jest już wystarczająco silna, a jego ludzie lepiej przydadzą się, by wzmocnić lokalne struktury NSZ. Mocno dał się we znaki Niemcom, którzy zabili jego ojca (żandarm strzelił przez drzwi rodzinnego domu Skwarka, myśląc, że stoi za nimi poszukiwany dowódca partyzancki. Skwark był 300 m dalej i słyszał ten strzał). Był też jednak postrachem komunistów z Gwardii Ludowej (od 1 stycznia 1944 r. jako Armia Ludowa, AL) i zbolszewizowanego oddziału Batalionów Chłopskich dowodzonego przez Józefa Maślankę.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Odcisk palca na chlebie sprzed 8600 lat
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia Polski
2 kwietnia mija 19. rocznica śmierci Jana Pawła II
Historia Polski
Kołtun a sprawa polska. Jak trwała i trwa plica polonica
Historia Polski
Utracona szansa: bitwa nad Worsklą. Książę Witold przeciwko Złotej Ordzie
Historia Polski
Tajemnica pierwszej koronacji. Jakie sekrety kryje obraz Jana Matejki