Grunwald przeciął nasz środkowoeuropejski węzeł gordyjski. Pokazał teutońskiej ekspansji granicę, której przekroczenie może okazać się tragiczne dla niemieckiego żywiołu. Ale wśród weteranów, którzy pamiętali czas wielkiej wojny z Zakonem Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, pozostawiła wielki niedosyt. Przez cały okres późniejszego panowania króla Władysława Jagiełły w polskich domach toczyły się spory o to, dlaczego monarcha nie podjął po bitwie natychmiastowej decyzji skierowania wojsk na „bezbronny” Malbork.
W połowie XV wieku nikt nie zdawał sobie sprawy, jak potoczy się historia. Nie traktowano Grunwaldu jako preludium do upadku zakonu, ale jedynie jako niewykorzystany pokaz siły. Państwo zakonne nadal istniało i – choć obolałe – powoli podnosiło się z kolan. Dopiero Kazimierz Jagiellończyk udowodnił, że rozstrzygnięcie grunwaldzkie jest ostateczne i niepodważalne.
Znaczna część poddanych króla Władysława Jagiełły myślała jednak podobnie jak autor „Roczników, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego” – Jan Długosz, który do końca życia był przekonany, że król mieczami polskich chorągwi zapewnił jedynie bezpieczeństwo Litwie. Zwłokę z podjęciem decyzji o ataku na Malbork uznał za potwierdzenie, że Giedyminowicze kierowali się interesem politycznym swojej ojczyzny, którą chcieli wydźwignąć do rangi wielkiego europejskiego królestwa. Długosz wierzył, że królewski grzech zaniechania przyniósł tragiczne skutki w dalszej historii Polski. Druga okazja do zdobycia Malborka i ucięcia łba krzyżackiej hydrze już się tak szybko nie nadarzyła.
Nie mógł się pogodzić z tym, że główny koszt „obsługi” kampanii wojennej Jagiełły spadł na Królestwo Polskie, przede wszystkim na największe miasta, w tym Kraków i Lwów. Wsparcia Koronie udzielili także książęta mazowieccy, panowie śląscy i rycerze służący na dworach całej Europy, w tym głównie w służbie Zygmunta Luksemburskiego.
Dobre i złe sąsiedztwo
Nie wszyscy nasi przodkowie żyjący w XV wieku musieli postrzegać relacje polsko-krzyżackie oczami Jagiełły. Dla wielu z nich perspektywa podboju państwa zakonnego była ponurą i niekorzystną wizją przyszłości. Na przykład Piastowie śląscy wcale nie myśleli tak, jak myśleli później kronikarz Długosz czy biskup Oleśnicki. Wojewoda siedmiogrodzki, Ścibor ze Ściborzyc, nazywany „małym królem Słowacji”, jawnie ogłosił swoje stanowisko przeciw idei wojny z zakonem. A przecież nie był żadnym sojusznikiem zakonu. Wręcz przeciwnie. W Malborku jego imię budziło wstręt wielkich mistrzów i najwyższych dostojników. Pobożni, ale i skąpi bracia pamiętali, że wymusił na zakonie wypłatę astronomicznego jak na tamte czasy odszkodowania dla Polski.