Tradycję Masters buduje od 1934 roku to samo ukwiecone pole i ekskluzywny klub Augusta National, zielona marynarka wręczana zwycięzcom i jeszcze parę zwyczajów, które czynią turniej wyjątkowym. Wygrać Masters oznacza wejść do panteonu sław, stanąć obok Bobby’ego Jonesa, Jacka Nicklausa, Tigera Woodsa, Arnolda Palmera, Gary’ego Playera i innych legend.
Tegoroczna edycja (nr 86) zakończyła się efektownym sukcesem golfisty z Dallas, który wyprzedził o trzy uderzenia Rory’ego McIlroya (Irlandia Płn.) oraz o pięć Seana Lowry’ego (Irlandia) i Camerona Smitha (Australia). To pierwszy wielkoszlemowy tytuł Schefflera zdobyty w stylu godnym podziwu.
Od dwóch miesięcy w życiu sportowym Schefflera zaszła rewolucyjna zmiana. Choć nowy mistrz dobrze się zapowiadał (w 2020 roku był najlepszy w drugiej lidze w USA – Korn Ferry Tour), to jeszcze na początku lutego nie znał smaku zwycięstwa w PGA Tour – najbardziej prestiżowym cyklu rozgrywek.
Kiedy jednak wygrał w połowie lutego w Arizonie turniej Phoenix Open, następnie Arnold Palmer Invitational na Florydzie, by pod koniec marca dołożyć wygraną w WGC-Dell Technologies Match Play i zostać liderem rankingu światowego – jechał do Augusty jako jeden z kandydatów do włożenia zielonej marynarki.
Zrobił swoje, prowadził od drugiej rundy, odparł ataki Koreańczyka Sung-jae Ima, Smitha, McIlroya (świetna ostatnia runda – 64 uderzenia, rekord turnieju), grał skutecznie w każdych warunkach. Do ostatniego dołka zachował zimną krew, dopiero zwycięski putt na 18. dołku wyzwolił w mistrzu pokłady emocji i łzy.