Miłe złego początki
Zeszły rok na parze EURPLN wydawał się wyjątkowy, precyzując: wyjątkowo nudny. Jego większa część minęła na konsolidacji i minimalnej zmienności. Ta była wyjątkowo odczuwalna zwłaszcza w pierwszej połowie roku. Zarówno na początku stycznia, jak i na koniec maja kurs euro wynosił 4,30 zł. W międzyczasie odchylał się w górę lub dół o nie więcej niż 4 grosze, choć większość tego okresu spędził, ograniczając się do połowy tego zasięgu. W połowie sierpnia kurs wspólnej waluty doszedł do poziomu 4,39 zł, by później w październiku wrócić w okolice 4,25 zł. W całym roku tygodnie ze zmiennością przekraczającą 5 groszy można było policzyć na palcach jednej dłoni. Nowy rok rozpoczął się wyjątkowo optymistycznie dla złotego. Kurs euro w pierwszych dwóch tygodniach zszedł nawet poniżej 4,20 zł, co było poziomem niewidzianym od maja 2018 roku. I kiedy wydawało się, że złoty wreszcie złapał wiatr w żagle, zaczęły napływać coraz bardziej niepokojące wiadomości z Wuhan.
Efekt kuli śniegowej
Wraz ze wzrostem zachorowań rósł także niepokój na świecie. Wtedy jeszcze nikt nie myślał, że epidemia rozleje się tak bardzo po całym globie, jednak wszyscy z niepokojem obserwowali, jak zostaje wyłączona największa fabryka świata. Każdy kolejny dzień przynosił świeżą porcję niepokoju, przede wszystkim o łańcuchy dostaw, a w efekcie również o globalną gospodarkę. Kapitał z coraz większym strachem szukał bezpiecznych przystani, uciekając od aktywów jakkolwiek połączonych z ryzykiem. Złoty tracił na szerokim rynku, a skala wyprzedaży naszej waluty rosła z tygodnia na tydzień, osiągając ostatecznie rozmiary porządnej paniki. Euro od dołku w połowie stycznia do szczytu pod koniec marca podrożało o 45 groszy, czyli ponad 10%. Pojawiły się spekulacje, jak nasza gospodarka poradzi sobie na nowych poziomach kursów walutowych. Rzecz w tym, że te liczby, choć robią wrażenie, wcale nie są tak bardzo wyjątkowe jak się wydają.
Wyjątkowo drogo?