Wojna w Ukrainie ma wpływ na stabilność obrotu gospodarczego. Obciąża biznes dodatkowymi ryzykami, a przede wszystkim nieprzewidywalnością jutra.
Tuż przed majówką, 27 kwietnia, w redakcji „Rzeczpospolitej” sytuację ocenili zaproszeni przedstawiciele przedsiębiorców oraz rzecznik małych i średnich przedsiębiorców. Oto niektóre wypowiedzi, jakie padły w trakcie dyskusji.
Rosnące obawy
Mec. Piotr Podgórski, członek Zarządu Ogólnopolskiej Federacji Przedsiębiorców i Pracodawców – Przedsiębiorcy.pl: Sytuacja na rynku jest fatalna. Polscy przedsiębiorcy są w złej kondycji. Zauważamy gigantyczny odpływ pracowników, począwszy od sektorów IT, branży TSL, a skończywszy na budownictwie, w którym 30 proc. zatrudnionych to mężczyźni jadący na front. Do tego dochodzi wzrost cen energii, paliw, materiałów i żywności. Problemem jest też import pszenicy z Ukrainy. Tak jak w covidzie skutkiem jest zaburzenie łańcucha dostaw, ograniczone są dostawy komponentów niezbędnych do produkcji chociażby samochodów. To opóźnia wywiązywanie się ze zleceń przez polskich eksporterów. Przedsiębiorstwa produkcyjne i handlowe mogą mieć kłopoty z eksportem towarów, a dojdą jeszcze problemy z płatnościami od wschodnich kontrahentów. Transport szuka dziś nowych dróg, bo szlaki komunikacyjne do krajów dalekiej Azji prowadziły dotąd przez Rosję czy Ukrainę. Dziś firmy transportowe szukają okrężnej drogi przez Turcję czy Iran i wypierają je firmy ze wschodnich rynków. W branży hotelarskiej narasta fala anulowania rezerwacji, pojawiają się głosy, że goście nie chcą być w tych samych hotelach z rodzinami ukraińskimi. Polskie morze czy góry były zawsze atrakcją dla turystów zagranicznych, ale teraz – obawiając się agresji – nie decydują się na przyjazd. Branża hotelarska staje przed dylematem: zapewnić zakwaterowanie i wyżywienie uchodźcom za 40 zł dziennie czy przyjąć gości komercyjnych na korzystniejszych warunkach. Wymieniłem tylko niektóre problemy, z jakimi musi się zmierzyć polski biznes.
Maciej Witucki, prezydent Konfederacji Lewiatan: Najnowsze badanie dotyczące nastrojów pracodawców, robione już w trakcie wojny, pokazuje, że 50 proc. jest negatywnie nastawionych do przyszłości, a ponad 60 proc. jest negatywnie nastawionych do przyszłości legislacyjno-regulacyjnej. Pierwsze, co powinniśmy zrobić, to nie szkodzić, tzn. zapewnić spokój regulacyjny, a także zamknąć spory z UE. Dziś szkodzimy sobie nieładem legislacyjnym, ale też wizerunkowo. Musimy zadbać o swoją reputację, bo opinia, że jesteśmy ziemią obiecaną dla inwestorów, to złudzenie sprzed kilku lat. Kolejny element to konsekwencja rządzących. Jej brakuje. Z jednej strony Bank Centralny podnosi stopy, by wyhamować konsumpcję, a w tym samym czasie rząd uruchamia pakiety, które będą zmniejszały uderzenie podniesionych stóp, czyli teoretycznie popychały do tego, by te kredyty jednak brać. Inflacja wymaga konsekwencji, a nie kupowania głosów na następne wybory. Trzeba z nią walczyć cały czas, a nie tylko rano, by wieczorem rozdawać pieniądze. Potrzebujemy dostępu do rynku pracy. Mamy u siebie Ukraińców, ale to są w większości kobiety i dzieci, więc te osoby nie są lekarstwem dla rynku pracy. Potrzebujemy rozszerzenia katalogu krajów, z których będą do nas mogli przyjeżdżać pracownicy, zwłaszcza że Ukraińcy też od nas wyjeżdżają. Kiedy Ukraińcy wygrają wojnę i będą odbudowywać swój kraj, to „wujek Sam” przywiezie autobusy dolarów i będzie za odnowę Kijowa płacił więcej od naszych deweloperów za budowę Warszawy czy innych miast. Niech pracownicy przyjeżdżają z Azji, Ameryki Południowej. Musimy też mieć plan na zagospodarowanie zasobami ludzkimi w postaci dzieci i ich matek, jeśli mieliby zostać dłużej. Oni będą powoli „wypychani” z hoteli i prywatnych kwater, a muszą gdzieś mieszkać. Potrzebny jest szybki plan logistyczny. Ostatni element to kwestia energii. Musimy działać. Biorąc pod uwagę decyzję o zakręceniu gazu, trzeba pomyśleć np. o 11. stopniu zasilania – gdy on się pojawi, w 48 godzin trzeba zamknąć konsumpcję gazu, więc potrzebujemy dyskusji na temat tego, jak się do takiej sytuacji dostosować.