Przebiegł pan 100 kilometrów w niecałe dziewięć i pół godziny. Jak wygląda taki start?
Zakłada się buty i leci. Ruszyliśmy w środku nocy, o 2.30. Zazwyczaj jest tak, że trzeba atakować od początku, a później kontrolować, czy rywale nie kontrują. Cieszę się, że nareszcie udało mi się zwyciężyć podczas Festiwalu Biegowego na koronnym dystansie. Chciałem powalczyć o miejsce w pierwszej piątce, taki był cel. To zwieńczenie sezonu, który nie był łatwy, bo zmagałem się z problemami zdrowotnymi. Ostatecznie okazał się jednak naprawdę szczęśliwy, skoro najpierw zostałem mistrzem Polski, a teraz wygrałem w Piwnicznej-Zdroju.
Jak wygląda taktyka na taki bieg?
Powtarzałem sobie, że nie mogę szarżować. Wśród polskich „ultrasów" należę raczej do tych wytrzymałych, nie szybkich. Nie mogłem dać się ponieść emocjom, choć kiedy stajemy na starcie i widzimy rywali, to adrenalina buzuje. Trzymałem się więc za czołową trójką, nie wychodziłem na prowadzenie. Dopiero w Rytrze zaatakował znajomy, co mnie zmotywowało, bo zawsze dobrze walczyć zespołowo. Wypracowaliśmy przewagę, którą wykorzystałem, i od połowy dystansu biegłem już sam. Najpierw chciałem ją utrzymać do Krynicy, a później już do samej mety.
Zaczęliście rywalizację w środku nocy. Bieganie o zmroku to duże wyzwanie?