Trudno być głosem

Spiker Michał Chmielewski opowiada o pobudkach w środku nocy, niedoborze snu, zdartym głosie i innych wyzwaniach podczas pracy przy Festiwalu.

Publikacja: 15.09.2021 10:00

Ma pan podczas tej imprezy czas na sen?

Nie jest łatwo, bo podczas tegorocznej edycji przez trzy dni przespałem tylko osiem godzin. Program jest rozbudowany, nie ma mowy o odpoczynku. To był mój piąty Festiwal i czuję dumę, że jestem jego częścią. Takie wydarzenie to jednak także momentami wysiłek ponad ludzką miarę. Moje gardło jest w takim stanie, jak nogi biegaczy startujących na 100 km.

Warto?

Zadaję sobie to pytanie co roku, kiedy przyjeżdżam na Sądecczyznę i w trakcie zawodów odpowiedzi bywają różne. Praca jest intensywna, a na naszych barkach spoczywa duża odpowiedzialność. Jest tu mnóstwo ludzi, którzy wykonują niesamowitą pracę, ale ostatecznie to często spiker daje temu wysiłkowi twarz. Miewam dość, ale co roku wracam. O ile bowiem w trakcie imprezy obciążenie jest tak duże, że trudno o radość, to kilka dni po jej zakończeniu, kiedy wyśpię się w domowym łóżku, kolejnego dnia bez wahania mówię sobie: „Tak, było warto".

Jak wygląda typowy dzień spikera?

Wstaję rano i biorę tabletkę na gardło. Popijam wodą. Biorę kolejną. Resztę opakowania chowam do plecaka i zabieram w trasę. Ten jest wypchany, bo muszę mieć nie tylko solidne buty, ale także ubrania na wszystkie pory roku. Często idę na miejsce pracy i dopiero tam widzę, jak wschodzi słońce. To znak, że za chwilę zacznie się jazda bez trzymanki. Wiele rzeczy dzieje się jednocześnie, nie można tracić koncentracji. Jest naprawdę intensywnie.

Praca nocą to duże wyzwanie?

Pracujemy kilkanaście godzin dziennie o różnych porach, a jesteśmy w górach, gdzie jesienią noce bywają mroźne. Dużą rolę odgrywa tu doświadczenie, często trzeba ubrać się „na cebulkę". Biegom w nocy towarzyszy jednak wyjątkowy klimat. Człowiek czuje, że dzieje się coś wyjątkowego. Publiczność w ciągu dnia się rozprasza, bo podczas Festiwalu dzieje się naprawdę dużo. Wieczorami wszyscy są bliżej, razem.

Jakie momenty w pana pracy są najlepsze?

Kiedy długi dzień zbliża się do końca. Ludzie schodzą na metę, dopytują o przyjaciół i członków rodziny. Ukończenie biegu daje wielu zawodnikom większą radość niż ta, która towarzyszy zwycięzcom. Zdarza się, że biegacze wpadają na metę sekundy przed zamknięciem limitu czasu, którego nie da się przedłużyć, bo za chwilę są kolejne starty. I jak oni się cieszą! Coś pięknego.

Wyjątkowa musi być też obserwacja rywalizacji w Iron Run...

To chyba najpiękniejszy moment całego weekendu. Ostatni etap Iron Run odbywa się na koniec Festiwalu, kiedy inni uczestnicy są już w miasteczku i czekają na losowanie samochodu. Wyczytujemy wówczas nazwiska wszystkich uczestników. Jest bardzo głośno, niektórym w oczach stają łzy.

Jak wygląda przygotowanie spikera do pracy?

Przyjechałem na mój pierwszy Festiwal Biegowy z kilkudziesięciokartkowym skoroszytem. Miałem wynotowane dziesiątki rekordów i ciekawostek, ale już w trakcie zdałem sobie sprawę, że przy kilku tysiącach uczestników trudno to opanować. Musimy jako spikerzy bazować na tym, co za metą mówią sami zawodnicy. Ważna jest interakcja z publicznością. To nie jest zwykła impreza sportowa. Kibice nie przychodzą przecież dopingować mistrzów olimpijskich, tylko przyjaciół i rodzinę. Ważniejsza od przygotowania merytorycznego okazuje się zdolność do współpracy z tłumem. Tylko wtedy możemy wspólnie zrobić show.

Co działa na tłum?

Kooperacja, zabawa. Tłum podczas Festiwalu ma tak naprawdę dwa oblicza. Pierwsze to uczestnicy, którzy czekają na start – ich musimy rozgrzać, zmobilizować, często pokrzykując. Drugie to kibice – tu sprawdza się wspólne odliczanie przy wyłączonym mikrofonie, zawieranie „umów" dotyczących sposobu powitania danego zawodnika... Wiele rzeczy dzieje się spontanicznie.

Przeniesienie Festiwalu z Krynicy do Piwnicznej-Zdroju mocno wpłynęło na waszą pracę?

Muszę dojechać do pracy 3,5 km rowerem. Program sportowy jest podobny, bo Festiwal ma od lat swój sznyt, do którego ludzie zdążyli się przyzwyczaić. To oferta dla każdego, skoro mamy dystanse od kilkuset metrów do stu kilometrów. Przeprowadzka była dużym wyzwaniem, nowego miejsca musieliśmy się wszyscy nauczyć. Jedno mogę powiedzieć na pewno: Piwniczna-Zdrój jest piękniejsza.

Ma pan podczas tej imprezy czas na sen?

Nie jest łatwo, bo podczas tegorocznej edycji przez trzy dni przespałem tylko osiem godzin. Program jest rozbudowany, nie ma mowy o odpoczynku. To był mój piąty Festiwal i czuję dumę, że jestem jego częścią. Takie wydarzenie to jednak także momentami wysiłek ponad ludzką miarę. Moje gardło jest w takim stanie, jak nogi biegaczy startujących na 100 km.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Inne sporty
Bratobójcza walka o igrzyska. Polacy zaczęli wyścig do Paryża
kolarstwo
Katarzyna Niewiadoma wygrywa Strzałę Walońską. Polki znaczą coraz więcej
Inne sporty
Paryż 2024. Tomasz Majewski: Sytuacja w Strefie Gazy zagrożeniem dla igrzysk. Próba antydronowa się nie udała
Inne sporty
Przygotowania Polski do igrzysk w Paryżu. Cztery duże szanse na złoto
Inne sporty
Kłopoty z finansowaniem żużla. Państwowa licytacja o Zmarzlika