Do tej pory na zadaszonym obiekcie wyższa frekwencja (78 tysięcy) była tylko w Cardiff podczas walk Anthony'ego Joshui z Josephem Parkerem i Carlosem Takamem, kiedy jeszcze nikt nie słyszał o koronawirusie.
W USA rekord należał do Muhammada Alego i Leona Spinksa, których w 1978 roku, w hali Superdome w Nowym Orleanie, w ich rewanżowym pojedynku obejrzało 63 352 widzów.
Na widowni stadionu AT&T w Arlington zasiadło 73 126 osób, w większości kibiców Alvareza. Stawką walki były należące do niego pasy organizacji WBC, WBA oraz pas WBO, będący w posiadaniu niepokonanego do soboty Anglika.
BJ Saunders był pewny siebie, nie brakowało głosów ekspertów, że „Canelo" – najbogatszy i najlepszy dziś pięściarz bez podziału na kategorie wagowe – może mieć problemy w konfrontacji z leworęcznym, wyższym o 7 cm Saundersem.
I patrząc na punktację sędziów (77:75 i dwa razy 78:74) do chwili przerwania pojedynku (Saunders nie wyszedł do dziewiątej rundy) można odnieść wrażenie, że te opinie były słuszne. Ale tak naprawdę Alvarez od początku miał wszystko pod kontrolą. Robił to, co zapowiadał, w pierwszych rundach rozpracowywał Saundersa, a gdy przyśpieszył i trafił mocno prawym podbródkowym, losy walki były przesądzone.