Porażka Alvareza – narodowego bohatera Meksyku – z Brytyjczykiem byłaby sensacją, trudno jednak sobie wyobrazić takie rozstrzygnięcie na stadionie AT&T w Arlington koło Dallas.
70 tysięcy widzów: to będzie rekordowa frekwencja w czasie pandemii, dająca nadzieję na powrót do starych czasów. Poziom i emocje gwarantuje występ chyba najlepszego dziś zawodowego pięściarza bez podziału na kategorie wagowe – 30-letniego Alvareza (55-1-2, 37 KO). Rudowłosy „Canelo" przegrał w blisko 16-letniej karierze tylko z Floydem Mayweathem Jr. i nic nie wskazuje na to, by szybko znalazł kolejnego pogromcę.
Stawką w walce z leworęcznym, rok starszym Saundersem (30-0, 14 KO), będą trzy pasy w kategorii superśredniej. Dwa z nich (WBC, WBA) należą do Meksykanina, trzeci (WBO) do Anglika, który w roku 2008 zdobył w Warszawie złoty medal mistrzostw Unii Europejskiej.
Na najwyższym stopniu podium stał wtedy też jego rodak, Tyson Fury, dziś uważany za króla wagi ciężkiej. W Arlington Fury będzie wspierał kumpla, siedząc przy ringu. Na razie oznajmia światu, że Saunders rozbije „Canelo" na kawałki. Podobne opinie wygłasza ojciec Tysona, John Fury.
Kłótnia o ring
Saunders na razie idzie przez zawodowe ringi bez porażki, jest bardzo pewny siebie, by nie powiedzieć bezczelny, uwielbia prowokować. Tym razem zagroził, że wraca do domu, jeśli ring nie będzie znacznie większy, niż przygotowali organizatorzy. Upierał się, że boki kwadratu muszą mieć po 24 stopy, twierdził, że pakuje walizki, jeśli jego żądanie nie zostanie spełnione.