Na początek zafundowano nam wzruszający występ duetu z piekła rodem: Sepp Blatter, szef jednej z najbardziej skorumpowanych organizacji międzynarodowych, wyściskał się z Władimirem Putinem, prezydentem równie skorumpowanego państwa, które jednych sąsiadów najeżdża, a innym grozi. Były tańce, hulanki, swawole żywcem wyjęte z akademii ku czci. Może polski sprawozdawca się przejęzyczył, ale usłyszeliśmy, że futbol wymyślono w Rosji. Lapsus mógł być zamierzony, bo szczęściem nasi sprawozdawcy potraktowali tę farsę w jedyny możliwy sposób: subtelną ironią.

Padło wiele słów o pokoju, ale nie o tym na Ukrainie. Ponura chała ciągnęła się w nieskończoność. Były banalne wywiadziki i nieśmieszne dowcipy. Zbigniew Boniek i Adam Nawałka muszą mieć podwójną satysfakcję, że ich w Sankt Petersburgu nie było. W pewnym momencie pojawiła się nawet iskierka nadziei, bo niebiosa najwyraźniej straciły cierpliwość i zesłały na to wszystko burzę z piorunami zrywającą połączenia telewizyjne. Niestety, tylko na kilka minut.

Logicznym następstwem kierunku, w którym FIFA ciągnie futbol, powinny już niedługo być mistrzostwa świata w Korei Północnej i Zimbabwe, bo przecież futbol nie zna granic. Zwłaszcza granic przyzwoitości. FIFA z pewnością jest już moralnie gotowa na uhonorowanie obskurnych reżimów w Harare i Pjongjang.

Przywoływany niezmiennie przy takich okazjach slogan, że sportu nie można mieszać z polityką, więc idei igrzysk w Pekinie i Soczi, podobnie jak futbolowych mistrzostw świata w Rosji, krytykować nie wolno, jest obłudne, cyniczne i głupie. To nie sport miesza się do polityki, ale polityka do sportu. W przypadku przedsiębiorstwa FIFA i państwa Rosja, czyli Blattera i Putina, chodzi o symbiozę, w której zło i korupcja legitymizują się nawzajem.