Tak szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso odpowiedział w piątek na propozycje Rosji, by Wspólnota dofinansowała Kijów.
– Premier Władimir Putin dzwonił do mnie, by powiedzieć o trudnościach Ukrainy oraz o tym, że Ukraina poprosiła o wsparcie w finansowaniu tych należności – stwierdził Barroso. Zastrzegł jednak od razu, że Rosja i Ukraina nie mogą liczyć na wsparcie z budżetu UE. Jego zdaniem płatności za gaz to sprawa między Rosją a Ukrainą. Mimo to zapowiedział, że kwestia ta będzie jednym z tematów szczytu przywódców Unii w Brukseli, zaplanowanego na 18 – 19 czerwca.
Zwolennikiem rosyjskiej propozycji jest włoski premier Silvio Berlusconi, więc najpewniej na spotkaniu w Brukseli będzie próbował ją przeforsować. Ale po piątkowej wypowiedzi szefa Komisji Europejskiej przyznanie Ukrainie znaczącej pomocy finansowej wydaje się mało prawdopodobne. Zwłaszcza że chodzi o dużą kwotę – nawet ok. 4 mld dol.
Ukraińska premier Julia Tymoszenko na początku maja zabiegała w Moskwie o kredyt w wysokości 5 mld dol. na pokrycie należności za rosyjski gaz, ale bez skutku. Potem ze strony rosyjskiej zaczęły płynąć kolejne ostrzeżenia, że jeśli Kijów nie zapłaci za gaz, to Gazprom będzie mógł zakręcić kurek. Tak zrobił w styczniu, a skutki odczuło wiele państw europejskich – w tym Polska – do których rosyjski surowiec płynie tranzytem przez Ukrainę.
Kijów stara się łagodzić sytuację. Minister ds. paliw i energii Jurij Prodan zapewniał niedawno, że zrobi wszystko, by ukraiński Naftohaz zapłacił za dostawy gazu na czas. Równocześnie doradca premier Tymoszenko Oleksandr Hudyma stwierdził, że Rosjanie próbują wywrzeć presję na UE, by ta zrezygnowała z udziału w modernizacji systemu gazociągowego Ukrainy.