Założenia umowy zostały przyjęte w czwartek przez Parlament Europejski i sprawujące przewodnictwo w UE Niemcy. W najbliższych dniach zatwierdzi je sama Rada UE na poziomie ambasadorów.
Kompromis jest konieczny, i to szybko: bez niego nie da się uruchomić zarówno budżetu UE na lata 2021–2027 (1,07 mld euro), jak i nowego Funduszu Odbudowy (750 mld euro w darowiznach i kredytach). Pogrążona w najgłębszym kryzysie od wojny Europa z utęsknieniem czeka na te środki.
Umyślna dwuznaczność
Niemcy, ku zadowoleniu Polski, do niedawna ograniczyły zakres zapisów o praworządności do ochrony interesów finansowych Unii: zapobiegania oszustwom i korupcji przy wykorzystaniu europejskich dotacji. Jednak Parlament Europejski, gdzie nastroje wobec Polski i Węgier są bardzo wrogie, chciał rozciągnąć tę definicję na praworządność w ogóle. To w Warszawie i Budapeszcie wywołało uzasadnione obawy, że Bruksela uzyska arbitralny instrument „dyscyplinowania" krajów członkowskich z pominięciem zarówno Trybunału Sprawiedliwości UE (TSUE), jak i zapisanej w traktach procedury w Radzie UE (art. 7).
Ponieważ jednak bez zgody Europarlamentu fundusze nie zostaną uruchomione, Niemcy zdecydowały się na wyjście naprzeciw deputowanym w Strasburgu. Przyjęta formuła zakłada nie tylko, że „właściwe kroki zostaną podjęte po uznaniu, że pogwałcenie zasad praworządności może mieć bezpośredni wpływ na prawidłowe zarządzanie finansowe budżetem Unii" (co Polsce odpowiadało), ale „istnieje ryzyko", że tak się stanie.
– To jest kompromis. Zachowaliśmy zawężającą definicję praworządności, ale uwzględniliśmy stanowisko Europarlamentu, wpisując możliwość prewencyjnego działania w tym względzie – mówią „Rz" źródła w Berlinie. Ich zdaniem choć takie sformułowanie nie będzie odpowiadać ani Polsce i Węgrom (bo jest zbyt restrykcyjne), ani Holandii, Danii, Austrii, Finlandii (bo jest zbyt łagodne), to przecież w Radzie UE bez trudu znajdzie się 15 krajów zamieszkałych przez 65 proc. ludności Unii (tzw. większość kwalifikowana), aby zatwierdzić to porozumienie.