Dr Marek Posobkiewicz: Covid nikomu nie daje gwarancji

Gdy na oddziale covidowym zdarzała się reanimacja, chwytałem maskę i biegłem do pacjenta. Ale nie mogę mieć pretensji do lekarzy, którzy przed taką czynnością ubierają się w kombinezon – mówi dr Marek Posobkiewicz, lekarz chorób wewnętrznych oraz medycyny morskiej i tropikalnej ze Szpitala MSWiA w Warszawie. Były Główny Inspektor Sanitarny.

Aktualizacja: 20.10.2020 18:13 Publikacja: 20.10.2020 14:43

Dr Marek Posobkiewicz

Dr Marek Posobkiewicz

Foto: rp.pl

Jak wygląda praca na oddziale covidowym?

Trochę inaczej niż na Oddziale Chorób Wewnętrznych i Reumatologii, którym mój oddział był przed pandemią. Jeśli posiada się wiedzę internistyczną, nie jest to tak trudne merytorycznie. Uciążliwa jest konieczność częstego ubierania się w stroje ochronne i maski. Ciężko się w nich oddycha i pracuje. Od początku pandemii sytuacja zmieniła się o tyle, że wzrosła liczba osób z wykrytym zakażeniem. Musimy jednak pamiętać, że to, co pokazują statystyki, to tylko część zakażeń, do których doszło już w Polsce. Myślę, że dziś po kontakcie z wirusem może być nawet 2-3 miliony osób. Tak duża liczba już zakażonych może tylko cieszyć, bo ci ludzie przestana być wektorami. Bardziej niepokojący jest napór na szpital pacjentów wymagających intensywnego leczenia, szczególnie tych, dla których jedyną szansą na wyleczenie jest podłączenie do respiratora lub aparatu powodującego utlenowanie zewnątrzustrojowe krwi, czyli ECMO. Dopóki wystarczy stanowisk respiratorowych, możemy być spokojni. Ale trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że nie da się podzielić matematycznie liczby respiratorów przez liczbę chorych. Jeżeli w całym kraju jest nagły wysyp pacjentów w stanie ciężkim, to system może być na granicy wytrzymałości.

Jak czują się pacjenci na takim oddziale?

I lekarze, i pielęgniarki, i ratownicy, i personel sprzątający, muszą pracować w ryzach obostrzeń. Jeszcze trudniej mają pacjenci. Jeżeli ktoś trafia o oddziału obserwacyjno-zakaźnego, ponieważ jego stan się pogarsza, a nie wiadomo, czy nie jest zakażony, trafia do sali jednoosobowej, do której personel przychodzi tylko w razie konieczności. Samotność na takiej sali jest szczególnie dotkliwa dla osób starszych, które, w przeciwieństwie do młodych, nie są przyzwyczajone do kontaktów z innymi w mediach społecznościowych. Młodzi utrzymują kontakt ze światem za pośrednictwem laptopa czy telefonu, ale również oni czują się samotni.

Jakie objawy muszą wystąpić, żeby pacjent z Covid-19 trafił do szpitala?

Na początku pandemii, kiedy zakażeń było niewiele, do szpitala trafiało się nawet na kwarantannę. Teraz przyjmowane są osoby z poważnymi objawami – nasilającą się dusznością niezwiązaną tylko z podwyższeniem temperatury, mające kłopoty z nabraniem powietrza w płuca. Wykonuje się u nich test na Covid, sprawdza parametry zapalne, wykonuje się tomografię klatki piersiowej, a jeżeli są zmiany w miąższu płucnym, przyjmuje się ich do szpitala.

Jak taki pacjent przechodzi Covid-19?

Na świecie mieliśmy już kilkanaście milionów przypadków tej choroby i wygląda to bardzo różnie. U jednych stan jest stabilny, stan innych bardzo szybko się poprawia, a u jeszcze innych, następuje gwałtowne pogorszenie. U niektórych następuje ono bardzo szybko i jeżeli nagle zmniejsza się utlenowanie krwi, wymagają czasowego podłączenia do respiratora.

Jaka jest struktura wiekowa pacjentów na pana oddziale? Czy wirus upodobał sobie szczególnie pewną grupę wiekową albo pacjentów z konkretnymi chorobami?

Większość z nas powinno przejść to zakażenie jako zwykłe przeziębienie albo bezobjawowo, choć nikt nie może dać takiej gwarancji. Jeżeli jednak wirus trafi na grupę predysponowaną, szczególnie z niewydolnością oddechową czy niewydolnością krążenia, z rozchwianą cukrzycą, w znacznie starszym wieku, z chorobami nerek, niewydolnością wątroby, leczonych z powodu chorób onkologicznych, może znacznie pogorszyć ich stan i przyczynić się do szybszej śmierci.

Jak wygląda dyżur na pana oddziale?

Dyżur dyżurowi nierówny. Czasami nad ranem ma się wrażenie, że będzie można odpocząć, a tu nagle jest reanimacja. Nigdy nie można być do końca pewnym, jak ten dyżur będzie wyglądał. Jeżeli na oddziale jest kilku cięższych pacjentów, można się spodziewać, że 24-godziny przepracujemy na zwiększonych obrotach.

Czy pana pacjenci często umierają?

Na moich pierwszych czterech dyżurach doszło do trzech zgonów. Wtedy jeszcze oddział funkcjonował jako obserwacyjno-zakaźny. Byli to pacjenci, którzy dopiero co trafili do oddziału i nieznany był status ich zakażenia. Miałem wtedy do wyboru: albo ubierać się w strój zabezpieczający, bo wiadomo, że reanimacja jest czynnością podwyższonego ryzyka, albo w biegu założyć na twarz maseczkę chirurgiczną, rękawiczki i biec do pacjenta. Dla mnie było rzeczą naturalną, że w maseczce biegłem do pacjenta, ale nie mogę mieć pretensji do lekarzy, którzy ubierają się przed taką czynnością. Zgodnie z zasadami, należy tak udzielać pomocy, żeby nie narażać siebie i pozostałych członków personelu.

Jak często testuje się personel medyczny?

Personel może testować się częściej niż ogół społeczeństwa. Ja wyszedłem z założenia, że z możliwości wykonania testu skorzystam, gdy wystąpią u mnie objawy. Pamiętajmy, że negatywny wynik testu nie daje gwarancji braku zakażenia. Może się zdarzyć, że zakaziliśmy się dzień wcześniej i wirus nie zdążył się jeszcze namnożyć w naszym organizmie. Dlatego na dyżurach powinniśmy zachowywać się tak, jakbyśmy stale mieli do czynienia z zakażonymi i jakby ktoś w każdej chwili mógł zakazić się od nas.

 

Jak wygląda praca na oddziale covidowym?

Trochę inaczej niż na Oddziale Chorób Wewnętrznych i Reumatologii, którym mój oddział był przed pandemią. Jeśli posiada się wiedzę internistyczną, nie jest to tak trudne merytorycznie. Uciążliwa jest konieczność częstego ubierania się w stroje ochronne i maski. Ciężko się w nich oddycha i pracuje. Od początku pandemii sytuacja zmieniła się o tyle, że wzrosła liczba osób z wykrytym zakażeniem. Musimy jednak pamiętać, że to, co pokazują statystyki, to tylko część zakażeń, do których doszło już w Polsce. Myślę, że dziś po kontakcie z wirusem może być nawet 2-3 miliony osób. Tak duża liczba już zakażonych może tylko cieszyć, bo ci ludzie przestana być wektorami. Bardziej niepokojący jest napór na szpital pacjentów wymagających intensywnego leczenia, szczególnie tych, dla których jedyną szansą na wyleczenie jest podłączenie do respiratora lub aparatu powodującego utlenowanie zewnątrzustrojowe krwi, czyli ECMO. Dopóki wystarczy stanowisk respiratorowych, możemy być spokojni. Ale trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że nie da się podzielić matematycznie liczby respiratorów przez liczbę chorych. Jeżeli w całym kraju jest nagły wysyp pacjentów w stanie ciężkim, to system może być na granicy wytrzymałości.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Diagnostyka i terapie
Naukowcy: Metformina odchudza, bo organizm myśli, że ćwiczy
Diagnostyka i terapie
Tabletka „dzień po”: co po wecie prezydenta może zrobić ministra Leszczyna?
zdrowie
Rośnie liczba niezaszczepionych dzieci. Pokazujemy, gdzie odmawia się szczepień
Diagnostyka i terapie
Nefrolog radzi, jak żyć z torbielami i kamieniami nerek
Diagnostyka i terapie
Cukrzyca typu 2 – królowa chorób XXI wieku